Wspomnień czar: jachty klasy J

2008-06-23 14:32 Paweł Morzycki
Lulworth 1920
Autor: Paweł Morzycki Lulworth 1920

Lata 1930 -37 uznawane są za jedne z najbardziej znaczących w historii żeglarstwa Rozwój żeglarskiej myśli technicznej końca lat dwudziestych sprawił, że do sportowej rywalizacji coraz częściej mogły stawać jachty budowane według tych samych zasad, choć powstałe w różnych częściach świata. Nowojorski Jacht Klub w porozumieniu z Anglikiem sir Thomasem Liptonem, głównym pretendentem do zdobycia Pucharu Ameryki, zdecydował że, w kolejnych regatach, tych które odbędą się w 1930 roku, wystartują jachty klasy J stworzonej w ramach tzw. American Uniwersal Rule - reguły, która wprowadziła pewien porządek w ówczesnym świecie regatowym. Literę "J" zarezerwowano w niej dla jachtów, których długość linii wodnej nie była krótsza od 22,8 i nie dłuższa od 26,5 metra.

J-class to - w dalekim uproszczeniu - matematyczna formuła, która łączyła w sobie powierzchnię ożaglowania, długość całkowitą i wyporność. Na poszczególnych jachtach te trzy wartości mogły się oczywiście różnić, ale długość linii wodnej musiała mieścić się w podanych wyżej granicach. Zmiany te zapoczątkowały właściwie całą nową erę w żeglarstwie. Odkryte niewiele wcześniej zasady aerodynamiki dowiodły bowiem, że wysokie maszty i płaskie trójkątne żagle (bermudzkie) są bardziej przydatne w regatach od dotychczasowych gaflowych, jakich używano od lat. Oczywiście znacznie poprawiło to możliwości jachtów w żegludze na wiatr. Niemal dwukrotnie można było zmniejszyć powierzchnię ożaglowania zachowując przy tym nie gorsze możliwości nautyczne jachtów. Wobec zbliżonych długości linii wodnych i powierzchni ożaglowania zrezygnowano z regat handicapowych i związanych z nimi kłopotliwych przeliczników czasowych (formuł wyrównawczych). Wreszcie wyścig wygrywał ten, kto jako pierwszy przekroczył linię mety.

Mimo trwającego kryzysu i niedawnego słynnego krachu na nowojorskiej giełdzie, po obu stronach Atlantyku prace nad nowymi konstrukcjami ruszyły pełną parą. Pierwszą z angielskich "J" zamówił w znanej stoczni Camper& Nicholson mocno już leciwy Lipton, dla którego miała to być piąta i - niestety - już ostatnia przymiarka do Pucharu Ameryki. Jego "Shamrock V" od razu uznany został za jeden z najpiękniejszych jachtów, jakie kiedykolwiek widziano. Ponad 1700 metrów kwadratowych żagla na prawie 50-metrowym (piętnaście pięter!) maszcie (dla porównania - najwyższy maszt na "Darze Młodzieży" ma 49 m wysokości, a na "Pogorii" - 34). Doskonałe proporcje i piękna klasyczna linia. Ten jacht był niewątpliwie wielkim krokiem naprzód w stosunku do poprzednich angielskich konstrukcji, ale za oceanem poszli jeszcze dalej. Zbudowano tam aż 4 jachty reprezentujące różne interpretacje klasy J. Ich wewnętrzne eliminacje wygrał "Enterprise".

Amerykanie inwestowali jednak nie tylko w sam projekt, ale i w osprzęt. Np. maszt "Enterprise" zbudowano ze stopu alumniniowego, a na pokładzie pojawiły się windy i kabestany ("Shamrock" wciąż polegał na sile mięśni ludzkich). Opłaciło się! Choć, zdaniem specjalistów, projekty angielski i amerykański w zasadzie sobie odpowiadały, to technologiczna przewaga Amerykanów zrobiła swoje, co uwidaczniało się szczególnie podczas zwrotów. W 1930 r. na wodach Newport, dokąd spod Nowego Jorku przeniesiono regaty, "Enterprise" był wyraźnie szybszy.

W 1934 roku właścicielem "Shamrocka V" był już jeden z pionierów angielskiego lotnictwa sir Thomas Sopwich, który na jego podstawie zamówił projekt kolejnej "J" - "Endeavoura". Wojnę i pierwszych dwadzieścia lat po niej "Shamrock V" - pod inną nazwą - przetrwał we Włoszech, gdzie zakochani w nim kolejni właściciele dokonywali niemal cudów, by najpierw uchronić jacht przed niechybną utratą ołowianego 90-tonowego kila na potrzeby wojenne, a potem przed ostateczną kasacją, gdy koszty jego utrzymania przekroczyły ich możliwości. Gdy w latach sześćdziesiątych, a więc po przeszło trzydziestu latach, jacht powrócił do Camper&Nicholson i był już mocno sfatygowany. Częściowy remont, który wówczas przeprowadzono wprawdzie przedłużył mu żywot, wciąż jednak daleko mu było do stanu z lat swojej świetności. W 1986 roku kupiła go The Lipton Company i przekazała znanemu muzeum żeglarstwa w Newport, gdzie przywrócono mu dawną nazwę. W 1998 roku, już w rękach obecnego brazylijskiego właściciela, "Shamrock V" odzyskał wreszcie swój oryginalny wygląd. Pomalowany tradycyjnie na zielono (jak wszystkie inne challengery Liptona "Shamrock V" jest dziś jedynym jachtem klasy J z drewnianym poszyciem i jedynym - co warte podkreślenia - który mimo zmiennych i często zawiłych kolei losu na dobrą sprawę nigdy nie przestał żeglować.

Mniej szczęścia miał stalowy "Endeavour", zbudowany na przełomie 1933/34 roku w tej samej stoczni i przez tego samego konstruktora co "Shamrock V" dla wspomnianego wyżej Sopwicha. Do czasu słynnej "Australii II", a więc do roku 1983, żaden jacht nie napsuł tyle krwi Amerykanom, co ten. W 1934 r. był bardzo bliski odebrania im pucharu. Wygrał dwa pierwsze wyścigi z "Rainbow", a trzeci i następne przegrał jedynie z winy załogi. Amerykanie przyznali potem, że wygrali z jachtem, który był... szybszy. W późnych latach trzydziestych "Endeavour" został, jak się później okazało, na wiele lat unieruchomiony w mokradłach rzeki Humble, a w dodatku podczas wojny pozbawiony kila, który przetopiono na kule armatnie. Wydawało się, że jego czas minął definitywnie. Na szczęście na początku lat 70. wypatrzył go English Maritime Trust organizacja pielęgnująca morskie tradycje mająca pod swoja opieką również m.in. "Cutty Sark" i "Gipsy Moth" Francisa Chichestera. Choć nie zgromadzono wystarczających środków na remont jachtu, znaleziono Johna Adamsa - fanatyka, który w 1977 r. odkupił go za symbolicznego funta i ponoć sprzedał nawet własny dom, aby go ratować. Opiekował się nim długo, ale i jemu zabrakło środków zanim jeszcze jacht postawił żagle...

W 1984 roku kadłub kupiła Amerykanka Elizabeth Meyer i przetransportowała go do Royal Huisum Yard w Holandii gdzie został pięknie wyremontowany. Budowa "Endeavoura" przed wojną trwała 10 miesięcy, jego odbudowa zajęła pani Meyer 5 lat i kosztowała ją 15 milionów dolarów. Starania tej dzielnej kobiety o zachowanie "Endeavoura" i "Shamrocka V", w którego projekt też przez jakiś czas była zaangażowana, rozpoczęły nowy okres w historii tych pięknych jachtów. Amerykanka, zwana dziś nie bez powodu, królową "J" dowiodła bowiem, że można tę klasę uratować i nie koniecznie na tym zbankrutować. Jak pięknie powiedział niedawno obecny właściciel "Endeavoura", Amerykanin Denis Kozlowski: "Ten jacht ma tak piękną kartę i tylu ludzi zasłużonych dla żeglarstwa w nią wpisanych, że wręcz nie powinien być dziś uważany za czyjąkolwiek własność. On jest po prostu częścią naszej wspólnej historii".

Trzecią z istniejących dziś "J" jest "Velsheda", zbudowana w 1933 roku, również przez Camper&Nicholson, dla założyciela znanej sieci domów towarowych Woolworth W.L. Stephensona. Ten jacht, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych, nigdy nie walczył z Amerykanami o Puchar Ameryki. Jednak w drugiej połowie lat 30. wygrał wiele regat i - jeśli wierzyć relacjom świadków - była to jedna z szybszych "J". Podobnie jak w przypadku "Endeavoura", stalowy kadłub "Velshedy" również długo tkwił w mule Humble, również dla potrzeb wojny utracił kil i również przez jakiś czas interesował się nim English Maritime Trust. Przez wiele lat jacht zmieniał właścicieli i od czasu do czasu pojawiał się na wodach Cieśniny Solent. Podobnie, jak dwa poprzednie, "Velsheda" spotykała na swej drodze zapaleńców (jak choćby Terry Brabnt, który sprzedał Rolls Royce'a, aby móc kupić ołowiany kil). Wciąż jednak jacht wymagał gruntownego remontu. W końcu trafił do Southampton Yacht Services, gdzie w 1997 roku wreszcie nadano mu dzisiejszy wygląd. Ze wszystkimi unowocześnieniami jest dziś "Velsheda" najnowocześniejszą - jeżeli można tak powiedzieć - z "J".

Lata 1930-37, a więc okres w którym powstawały jachty klasy "J" zgodnie uznaje się dziś za jedne z najbardziej znaczących w historii żeglarstwa. Regaty były bardzo wyrównane, zacięte i widowiskowe. To, jak bardzo zmagania tych pięknych konstrukcji pasjonowały wówczas ludzi, niech świadczy fakt, że specjalnie dla gapiów tłoczących się przed londyńskim sklepem Liptona tekturowe modele ścigających się jachtów przesuwano na planszach w miarę napływania zza oceanu telegraficznych wiadomości.

Łącznie zbudowano ich dziesięć, z tego sześć w Stanach Zjednoczonych. Niestety żadna amerykańska "J" wojny nie przetrwała żadna. Angielskie miały więcej szczęścia. Dzięki wielkiej ofiarności często zupełnie anonimowych ludzi z czterech zbudowanych zachowały się trzy. Na szczęście zachowały się też rysunki konstrukcyjne kilku innych i grupujące te jachty Stowarzyszenie Klasy "J" przyznało, że są już plany ich odrestaurowania. W tym legendarnego amerykańskiego "Rangera", którego jeden z konstruktorów, 92-letni Olin Stephens przyjechał w końcu sierpnia do Cowes na jubileusz 150-lecia Pucharu Ameryki (patrz: "Żagle" 12/2001).

Trzeba było aż 64 lat, by z okazji tego jubileuszu trzy istniejące "joty" spotkały się ponownie w regatach pod wyspą Wight. I choć na wodę wypłynęły w tych dniach tysiące jachtów, żadne nie cieszyły się tak wielkim zainteresowaniem jak właśnie "J". I jeszcze raz pokazały, co potrafią. Przy sporym wietrze (6-8B) "Shamrock", "Endeavour" i "Velsheda" nawet nie musiały się refować. A to z jaką gracją radziły sobie z burzliwymi tego dnia wodami Solent, powinno opisać raczej pióro poety. Na wszelki wypadek, by nie psuć uroczystego nastroju tych dni, pomińmy tu opinie o współczesnym żeglarstwie regatowym kilku mocno już starszych gentlemanów, patrzących na najnowsze konstrukcje do "Pucharu Ameryki", które w tym zbyt dla nich wietrznym dniu stały mocno przywiązane do kei. Najwyraźniej według tych panów wszystko co piękne w żeglarstwie skończyło się przed wojną.

Nazwa/Nr na żaglu Shamrock (J/K3) Endeavour (J/K4) Velsheda (J/K7)
Długość całkowita 35,4 m 39,3 m 38,5 m
Szerokość maks. 6,0 m 6,7 m 6,5 m
Zanurzenie 4,7 m 4,8 m 4,7 m
Wyporność 164 t 170 t 170

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.