Żeglarskie Zloty na Wyspach Dziewiczych, cz. 3: damy radę, Kapitanie
Zamknęli nam mariny, zamknęli nam jachty, zamknęli nam morza. Czy coś jeszcze pozostało do zamknięcia? Zapewne zechcą nam zamknąć Żeglarski Zlot na Karaibach. Światem rządzi wirus, nie ma żeglarstwa, nie ma narciarstwa, stanął ruch pasażerski na liniach lotniczych i kolejowych. Tkwimy w domach. Nierzadko przerażeni. Nie damy się złamać! Zlot będzie!
Wagner Sailing Rally 2021 odbędzie się tak jak zaplanowaliśmy. Jakże by nie. Co powiedziałbym Władkowi, że co..., że zmógł nas wirus? „Zabrakło wam ducha” – odpowiedziałby nie bez racji Władysław Wagner.
Przypomnijmy niepokój jaki nam towarzyszył podczas przygotowań do trzeciego Zlotu (WSR 2018), gdy wrześniowe huragany 2017 roku zniszczyły Wyspy Dziewicze.
Zlot odbył się, wspominamy go ze wzruszeniem. Niezwykłe było przywitanie, gdy nasza zlotowa flota wpłynęła na Trellis Bay. Radość, że żeglarze powracają, dała mieszkańcom Tortoli i innych Wysp Dziewiczych nadzieję. Pielęgnujemy w naszych wspomnieniach wieczór gdy uroczystość otwarcia trzeciego Zlotu WSR stała się wielogodzinnym, wspólnym wydarzeniem. Dziękowali premier, ministrowie tamtego rządu, kapelani tamtejszych kościołów i zwykli mieszkańcy wysp. Śpiewy, tańce... Dotarły chyba wszystkie zespoły muzyczne i taneczne z Wysp. Mimo, że dookoła widać było zniszczenia. Dotarł niezawodny „Fryderyk Chopin” i zatoka zakwitła biało-czerwonymi flagami na naszych jachtach. Przywieźliśmy nadzieję.
Dzisiaj na Karaibach panuje martwa cisza. Jachty tkwią uwięzione w marinach i kontrolowanych przez cost guard zatokach. Nie wolno wpływać, nie wolno wypływać. Na okalających wodach nie widać żagli. Czy ktoś potrafi wyobrazić sobie puste Morze Karaibskie? Tak tam nie było nigdy!
Przygotowania do każdego Zlotu z cyklu Wagner Sailing Rally wymagało sił i środków, ale – przede wszystkim – zapału. Teraz to najcenniejszy skarb. Jeżeli go zgubimy, nie spotkamy się już nigdy na Zlotach Wagner Sailing Rally. To wiemy, każdy z nas to wie.
Dobrze jest wspomnieć dzieje naszego bohatera, szczególnie te fragmenty jego życia, gdy wydawało się, że świat się wali i dalsza realizacja jego marzeń nie ma żadnych szans.
„ZJAWA”
Przypomnijmy jak to było z pierwszą Zjawą. Zbudowaną z desek, zużytą i porzuconą łódź, odbudowuje 19 letni chłopak. Jego wiedza żeglarska bazuje na marzeniach, zimowym kursie z nawigacji i kilkakrotnym żeglowaniu po Zatoce Gdańskiej ze znajomym. Z takiej początkowej pozycji Władysław Wagner wpisuje się w tradycję polskiego żeglarstwa. Marzenia, siła woli i bezkompromisowa, twarda realizacja planu.
„Zjawa” rozsypała się dopiero dotykając brzegu Panamy w pobliżu Colon. Skończyło się szczęśliwie, ale gdy na kilka dni przed dotarciem do lądu w części dziobowej „Zjawy”pojawił się silny przeciek, Władkowi nie było do śmiechu. Przeciek był coraz większy a uszczelnienie z wewnątrz jachtu jest bardzo trudne, przeważnie niemożliwe. Na szczęście załogant, zamustrowany na „Zjawę” w Portugalii pracownik polskiej ambasady Olaf Frydson, dobrze sobie radził ze sterem, a Władek zajął się naprawą. Musiał usunąć z tej części jachtu wszystko, co zwykle wozi się w dziobie, po czym zamocować dodatkową deskę zakrywającą powstającą szparę, no i uszczelnić. Udało się częściowo. Z duszą na ramieniu i w silnym sztormie żeglowali w stronę lądu. Dotarli 3go grudnia 1933 roku. Załogant najwyraźniej miał dość, podziękował i odszedł. Władek pozostał bez jachtu, bez pieniędzy, bez załogi i bez języka hiszpańskiego. Z tobołkiem paru uratowanych rzeczy pod pachą. I z gorącym pragnieniem kontynuacji Wokółziemskiego Rejsu pod biało-czerwoną flagą.
„Nigdy nie mów nie mogę tego zrobić” – tę maksymę Władek przyjął na całe swoje życie. Nikt mu jej nie dał, sam ją sobie wyznaczył.
Władek spędził w Colon równiutko rok. Zatrudnił się jako stróż sadu grejfrutowego (przez dwa miesiące żywił się tylko grejfrutami i wyszło mu to, jak twierdził, na dobre, ponieważ zawarta w owocach chinina uchroniła go od malarii).
Pamiętał co ma do załatwienia: znalazł kadłub łodzi w budowie, kupił go i spłacał ratami. Dokończył budowę wraz z instalacją całego takielunku, steru, dwóch masztów i ożaglowania. Wszystko sfinansował sam za wynagrodzenie z grejfrutowych sadów, za kilka artykułów o rejsie w prasie polonijnej w Chicago i za honorarium za 88-stronicową książeczkę „Podług słońca i gwiazd” (Wojskowa Księgarnia Wydawnicza, Warszawa, 1934). Opowiedział jak można na 9 metrowej łódce żaglowej przepłynąć z Gdyni do Dakaru, tam ją przebudować z jednomasztowego (slup) na dwumasztowy (kecz), po drodze - ucząc się nawigacji i tracąc jeden masz i, dobudowany w Dakarze, bukszpryt - przepłynąć Atlantyk. Aż wreszcie wpłynąć na panamską plażę w momencie, gdy łódź się rozpadała. Miał 21 lat, pokonał pod żaglami Bałtyk, Morze Północne i Atlantyk.
„ZJAWA II”
Następna, znaczna data w Kalendarium Wokółziemskiego Rejsu Władysława Wagnera to 4 grudnia 1934 roku: „Zjawa II” wypływa z Kanału Panamskiego na Pacyfik. Wagnerowi wystarczył rok, aby powrócić do Wokółziemskiego Rejsu. Parametry drugiej „Zjawy” to: długość 14.4 metra, szerokość 3.9 metra i zanurzenie 1,8 metra. W zęzie 10 ton kamiennego balastu.
Zjawa II wyrusza na Pacyfik. Opisy kłopotów z jachtem, z nowym załogantem, z grymasami pogody znajdują miejsce w kolejnej książeczce, „Pokusa horyzontu” (Wydawnictwo Ligi Morskiej i Kolonialnej, Okręg Ślaski, 1937). Pisze ją na Fidżi, w porcie Suva, gdzie „Zjawa II”, przeżarta przez świdraki, tonie na jego oczach(!).
Jest 11 lipca 1935 roku. Wladek znowu pozostaje bez jachtu, bez pieniędzy, bez załogi i bez znajomości języka, tym razem francuskiego. Ponownie z tobołkiem paru uratowanych rzeczy pod pachą i z gorącym pragnieniem kontynuacji Wokółziemskiego Rejsu pod biało-czerwoną flagą.
19 lipca 1937 roku, port Guayaquil w Ekwadorze. Kapitan Władysław Wagner wypływa na otwarty Pacyfik na jachcie przez siebie zaprojektowanym i zbudowanym pod jego nadzorem …
„ZJAWA III”
Parametry Zjawy III: Szkuner długości 16.5 metra, grot maszt 8.5 m wysokości, bezan maszt wysoki na 3.5 m; powierzchnia żagli: grot 55 metrów kwadratowych, bezan 17 metrów kwadratowych. Konstrukcja drewniana, grubość dębowego poszycia 10 cm. Solidny, doskonale skonstruowany jacht. Gdy piszemy te słowa Zjawa III nadal żegluje, od 83 lat. Nigdy nie dotarła do Polski, ale jest już blisko.
Kolejne dramatyczne wydarzenie ma miejsce 2 września 1939 „Zjawa III” wychodzi na Morze Północne. Kończy się wokółziemski rejs. Coraz bliżej domu. Na pokładzie wraz z Władkiem są, zamustrowani w Sydney, dwaj australijscy skauci: Dawid Walsh i Bernard Plowgright zwany „Blue”. Dawid nie może się doczekać zakończenia rejsu w Gdyni. Od miesięcy chłonie informacje o Polsce, głównie z jedynej polskiej książki jaką mają na pokładzie, „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza, którą Władek skwapliwie mu tłumaczy z własnymi komentarzami. Polska, wymarzona przez Davida i wytęskniona przez Władka, jest tuż tuż...
Od lądu zbliża się łódź straży granicznej, od wczoraj zauważyli mniejszy niż zwykle ruch na wodach przybrzeżnych, żadnych rybaków ani jachtów. Wykonują polecenie zrzucenia żagli spodziewając się kontroli granicznej.
Porażająca wiadomość: Niemcy napadli na Polskę, wojna! Polecenie polskiego konsula brzmiało wyraźnie: Zjawa III i jej kapitan mają pozostać w Anglii. Tuż przed progiem domu! Nietrudno sobie wyobrazić co czuł Władysław Wagner - runęło, od lat pielęgnowane, marzenie.
W 1947 roku Władek wraz z zona Mabel i kilkuosobową załogą opuszcza Anglię na jachcie „Rubicon”, szukają nowego miejsca, „aby razem pisać następne rozdziały podług słońca i gwiazd”.
TRELLIS BAY 1949 – 59
Przeżyli tu dziesięć lat, budowali, tworzyli miejsce, dzisiaj uważane, że jedno z ważniejszych na Wyspach Dziewiczych, miejsce naszych Zlotów.
- Opowiedz –mówi Mabel ... – opowiedz wszystkim jak nam było na Trellis Bay, jak myśmy tam żyli gdy zdarzało się, że nie mieliśmy nic do jedzenia. Nie było mleka dla dzieci, a one nie rozumiały dlaczego, że byliśmy pionierami i że to była wielka przygoda naszego życia. Władek wędrował na „Rubiconie” po wyspach w poszukiwaniu pracy, przewoził jakieś towary, ludzi, tworzył komunikację i wspomagał handel między wyspami. Przypływał na Trellis Bay, przywoził zapasy jedzenia, kontynuował budowę domów, po czym wyruszał znowu na morze, znowu szukał pracy, zarabiał jakieś pieniądze, kupował żywność i materiały budowlane i wracał. Tak było przez lata. Pamiętam te lata samotności: z dziećmi na bezludnej wyspie w oczekiwaniu na Władka. Wytrzymałam dziesięć lat. Tak wyglądało to nasze pionierstwo na Trellis Bay.
Sprzedaliśmy te domy na brzegu zatoki i na wysepce i wtedy rząd policzył nam podatek za nieruchomości za dziesięć lat. Zostały nam marne grosze.
W tym czasie Wladek rozpoczął realizację kolejnych dwóch projektów: zagospodarowanie laguny na karaibskiej wyspie Sam Martin i stoczni remontowej na Puerto Rico.
PUERTO RICO 1959 - 1966
Rok 1963. Władek buduje własną stocznię remontową. Cały długi kanał, w którym statki miały oczekiwać na remont w doku lub na pochylni gotowy był do prac betonowych. Zbudowano formy, wzmocnienia, wszystkie elementy stalowe, ziemny wał zabezpieczał kanał przed zalaniem wodą; betonowanie miało się rozpocząć lada dzień. I wtedy uderzył nagle bardzo silny sztorm.
Mabel pamięta ów poranek gdy po sztormie pojechali obejrzeć jego skutki. Kanał wraz ze zdewastowanymi formami i wzmocnieniami zalany był wodą. Zniszczona wielotygodniowa praca wielu ludzi. Władek stał nad ruiną swojego projektu, widać było jak dociera do jego świadomości rozmiar zniszczeń. „Myślałam, że serce mu pęknie”, wspomina Mabel.” Stał nad tymi zniszczeniami, przygarbiony, jakby przyduszony rozmiarem klęski i nagle, nie wierzyłam własnym oczom, wyprostował się, rozejrzał po okolicy i powiedział: „Muszę znaleźć duże, silne pompy.”
Odbudował kanał, zbudował stocznię z dumną nazwą „Wagner’s Shipyard” wpłynęły pierwsze statki i ruszyły normalne prace. Za późno. Restrykcje bankowe: żądanie natychmiastowej spłaty zaległych rat od kredytu spowodowały upadek projektu.
Stracili wszystko: stocznię, dom, samochód i szanse na dochody. Na szczęście restrykcje nie dotknęły „Rubicona”, o którym wiedziano, że jest darem królewskim.
S/Y „RUBICON”
„Rubicon” służył Wagnerom 44 lata. Przez pierwsze dziesięć lat był ich domem, pomagał żyć. Bywało różnie, ten 72 jacht, z solidnym pokładem i dużą przestrzenią pod pokładem bywał statkiem towarowym, turystycznym , szkoleniowym, a nawet pocztowym. Pracował ciężko.
Był też statkiem bazowym do prac projektowych i początków realizacji zagospodarowania laguny na karaibskiej wyspie San Martin. Pozostał tam do końca.
Pierwszy wylew i częściowy paraliż zatrzymał Władka w domu w Winter Park na Florydzie. Wydawało się, że zaangażowany w opracowania projektu „Zagospodarowanie laguny na San Martin” nie zwracał uwagi na rozgłaszane w Polsce pomówienia.
Projekt był niezwykły zważywszy, że był pionierski i że realizowany był przez jedną osobę. Kto z pośród żeglarzy nie zna jeszcze laguny na San Martin, niewątpliwie pozna niebawem, nie sposób bowiem, żeglując po Karaibach, nie wpłynąć tam pod jednym z dwóch mostów, od południa lub od północy. Usytuowanie obu zwodzonych mostów oraz marin, stacji paliw i niewielkiej rafinerii oraz całego zaplecza usług żeglarskich – wszystko to zawierał projekt, za który Władysław Wagner otrzymał tytuł Honorowego Członka Związku Inżynierów i Architektów USA. Tymczasem w Polsce szczuto przeciwko niemu. Jego osiągnięcia zamiast uznania wywoływały zawiść.
Sparaliżowany wylewem legł w łóżku, a mimo to w jego głowie wciąż rodziły się nowe plany. Wychodzącą do pracy Mabel poprosił, żeby pozostawiła przy jego prawej ręce stos pudełek z zapałkami. Gdy wróciła po paru godzinach wszystkie pudełka były po lewej stronie. Ćwiczenie powtarzał nieustannie. Po miesiącu podniósł się i odtąd poruszał się na wózku. Do dziś można oglądać przed domem Wagnerów zamontowane przez niego krawężniki, oddzielające kwietnik od podjazdu. Zamontował je częściowo sparaliżowany.
Zasiadł wówczas do maszyny do pisania i dwoma palcami lewej ręki wystukał list, który zakończył słowami: „Zrobiliście wszystko, żebym do Polski nigdy nie wrócił”. Jak wielki żal tkwił w jego sercu, można się tylko domyślać.
Z Polski przyszło ukojenie, przywiózł je kapitan Andrzej Piotrowski, ostatni z naszych żeglarzy, który miał kontakt z Wagnerem. Był to dzwon okrętowy, na nim napis: KAPITANOWI WŁADYSŁAWOWI WAGNEROWI PIERWSZEMU POLAKOWI NA WIELKIM KRĘGU – ŻEGLARZE POLSCY”. Andrzej Piotrowski opowiadał o wielkim wzruszeniu Władka, gdy wręczał mu dzwon.
Władek i „Rubicon” odeszli tego samego dnia, 15 września 1992 roku. Telefoniczna wiadomość z San Martin, że „Rubicon” zerwał kotwicę i silny wiatr znosi go na kamienistą mieliznę, dotarła do Mabel gdy wybierała się do Władka do szpitala. Wiedziała, że nie uratuje żadnego z nich. Kapitan i Jego statek na wieczną wachtę powędrowali razem.
Nie możemy zrezygnować...
„Póki żagle białe na naszym pokładzie damy radę, Kapitanie, damy radę!” (A.Korycki)
Datę Zlotu Wagner Sailing Rally 2021 wyznaczyliśmy na 27, 28 I 29 stycznia 2021 roku. Niczego nie zmieniamy. Damy radę.