Jak odchodzić na żaglach przy dopychającym wietrze?
Czy potrafilibyście odejść na żaglach od brzegu przy dopychającym wietrze? W dobie wszechobecnych silników wydawać się to może sztuką dla sztuki, tymczasem taka umiejętność bywa jednak przydatna w praktyce. Przy okazji mamy szansę zaimponować innym żeglarzom.
Po raz pierwszy taki manewr wykonałem wiele lat temu jeszcze pierwszym „Szamanem”, starym Ramblerem, który nigdy nie widział silnika i wszystkie manewry były nim robione na żaglach. Udało się to dość przypadkowo. Jako mało doświadczony żeglarz nierozważnie podszedłem do brzegu przy dopychającym wietrze, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, jak później od niego odejdę. Znalazłem się w pułapce i desperacko próbowałem się z niej wydostać.
Tak jak wówczas uczono – „żagle stawiamy od rufy, a zrzucamy od dziobu” – zacząłem od postawienia grota, ale każda próba odejścia kończyła się tak samo. Po chwili walki z grotem i z przeciwnym wiatrem lądowałem na plaży i to ku uciesze widowni, która dopiero co patrzyła z podziwem i zazdrością na żagle i Ramblera. W końcu po wielu próbach udało się odejść, ale to nie grot wyciągnął łódkę na wodę, a nawet nie standardowy fok, tylko mały foczek o powierzchni ledwo trzech metrów kwadratowych.
Wiele lat później obserwowałem podobne rozpaczliwe próby odejścia przy dopychającym wietrze w zatoce Rajcocha, na Jeziorze Dobskim na Mazurach, w wykonaniu pani instruktor żeglarstwa wraz z kursantami. Efekt był podobny i wciąż powtarzalny: grot w górę i po chwili jacht lądował z powrotem na brzegu. Znowu grot w górę i brzeg. I znowu…
W czym tkwi problem?
Zacznijmy od tego, o czym i tak wszyscy wiedzą. Jacht, który żegluje na wiatr, ma dryf, większy lub mniejszy. Po to opuszczamy miecz, aby ten dryf minimalizować. Jednakże miecz (i płetwa sterowa) działa skutecznie tylko wtedy, gdy jacht porusza się względem wody. Gdy nie ma prędkości, nie ma opływu wody o płetwę, nie wytwarza się siła hydrodynamiczna i jacht staje się niesterowny. Wiatr będzie z nim robił to, co chce i zawsze go zepchnie.
Musimy zacząć od rozpędzenia jachtu – aby nie być zdryfowanym podczas próby odejścia. Jeśli jest płytko, rozpędzamy go, maszerując po dnie. Jeśli jest głębiej i w dodatku przed podejściem do brzegu pamiętaliśmy o wyrzuceniu kotwicy na odpowiednio długiej linie – nadajemy mu prędkość przez wybieranie się na kotwicy. Oczywiście w obu przypadkach opuszczamy miecz na tyle, na ile pozwala głębokość, a przy spychaniu jachtu na coraz głębszą wodę, sukcesywnie go opuszczamy.
Zanim rozpoczniemy manewr odchodzenia, musimy przygotować żagle - napęd naszego jachtu. Rozwijamy foka (albo stawiamy, jeśli nie mamy rolera) i puszczamy go w łopot. Wybierzemy go dopiero wtedy, gdy rozpędzimy jacht. Po wybraniu foka możemy odpaść do pełnego bajdewindu czy nawet do półwiatru, jeśli wiatr nie wieje dokładnie prostopadle do linii brzegowej i pozwalają na to warunki brzegowe.
Wybieramy szota tak, aby żagiel był dość głęboki. W żadnym przypadku nie „na blachę”. Im fok będzie głębszy, tym większa siła nośna na żaglu i jacht krócej będzie się rozpędzać. Gdy nabierze prędkości, możemy zacząć ostrzyć, pamiętając przy tym o stopniowym wybieraniu foka. Grota dostawiamy dopiero wtedy, gdy znajdziemy się dostatecznie daleko od brzegu.
Uwierzcie w foka!
Dlaczego manewr odejścia od brzegu przy dopychającym wietrze ma większe szanse powodzenia na foku, a nie na grocie? Foka łatwiej kontrolować. Łatwo puścić go w łopot, gdy prędkość jachtu jest mała, gdy jeszcze jest za wcześnie, żeby zapracował. Z grotem tak łatwo się nie da. Obciążony bomem ma większą bezwładność i nie ustawi się tak szybko w linii wiatru jak fok i tak szybko jak fok nie będzie za wiatrem podążał w łopocie.
Powierzchnia użytego żagla teżma duże znaczenie. Grot ma sporo większą powierzchnię niż fok, zatem będzie powstawać większa siła nośna. W fazie ruszania jachtu, gdy siła hydrodynamiczna na mieczu jest jeszcze mała, grot spowoduje duży dryf i łódka szybko zostanie zepchnięta na brzeg. Lepiej postawić mniejszego foka, a przy silniejszym wietrze może się nawet okazać, że ze względu na równoważenie się sił na żaglu i na mieczu najłatwiej będzie odejść na zarefowanym sztakslu, czyli częściowo odwiniętym foku. To tłumaczy, dlaczego wiele lat temu mój Rambler nie mógł odejść od brzegu pod wiatr na grocie czy normalnowymiarowym foku, a udało się to na trzymetrowym żagielku.
Reasumując: stawiamy foka nawet zarefowanego, gdy wieje mocniej i puszczamy go w łopot. Rozpędzamy łódkę, wybierając się na kotwicy albo pchając ją, wskakujemy do kokpitu, wybieramy szota i odpadamy, ile tylko się da. Gdy już mamy sterowność i panujemy nad jachtem, robimy zwrot lub dostawiamy grota, w zależności od odległości od brzegu.
Przypomnę, warunkiem koniecznym powodzenia manewru jest nadanie wstępnej prędkości łódce. To oznacza, że w ten sposób nie odejdziemy pod wiatr od kei, chyba że wokół jest tyle miejsca, iż po mocnym odepchnięciu łódki damy radę odpaść do półwiatru i jest też na tyle głęboko, że możemy natychmiast opuścić cały miecz.
Może ktoś zadać pytanie, po cóż to wszystko, skoro niemal każdy jacht jest wyposażony w silnik, odpalamy go i odejście pod wiatr staje się bezproblemowe? No cóż, czasami silnik odmawia współpracy. Może się też okazać, że przybrzeżne wodorosty skutecznie oplotą śrubę i w ten sposób uczynią silnik bezużytecznym. Albo w strefie ciszy możemy się niespodziewanie znaleźć w sytuacji, gdy wiatr zmienił kierunek na dopychający, a uruchomienie silnika będzie złamaniem prawa.
Ale najważniejszym może argumentem jest radość, jaką nam sprawi panowanie nad jachtem, jachtem pod żaglami? Kiedy pływałem Ramblerem nie wszystkie manewry na żaglach mi się udawały, zwłaszcza na początku. Ale do dziś, jeśli tylko mam taką możliwość, manewruję bez silnika. To zupełnie inaczej smakuje.
Polecany artykuł:
Polecany artykuł: