Kotwica kotwicy nierówna! Jak wybrać odpowiednią?
Bardzo długo sądziłem, że jedynie żeglowanie non stop dookoła świata uchroni mnie przed nadmiernymi opłatami portowymi. W dodatku ani porty, ani mariny nigdy nie należały do tych najbardziej ulubionych przeze mnie miejsc.
Mieszkając w mieście, chce się przynajmniej na urlopie odpocząć od hałasu. Pozostaje wyszukiwanie miejsc, gdzie można być sam na sam z przyrodą, inne jachty są albo nieobecne, albo cumują w odległości dużo większej niż w portowym boksie, a jacht stoi na solidnej kotwicy. Gdzieś w karaibskich zatokach i u wybrzeży bezludnych wysp? Nie, na Bałtyku, w Danii, w szwedzkich szkierach, w zakamarkach Małego i Wielkiego Bełtu.
Gdzie szukać?
Od czego zacząć poszukiwanie takich miejsc? Od wywiadu wśród znajomych jeszcze przed rejsem. W czasie rejsu dokładnie oglądamy mapę, gdzie dałoby się bezpiecznie zatrzymać. Bierzemy pod uwagę przede wszystkim to, przed jakimi wiatrami może nas chronić wybrane kotwicowisko, a przy jakich może być nieprzyjemnie lub wręcz niebezpiecznie. Porównujemy te dane z aktualną prognozą pogody. Następnie oceniamy, czy w pobliżu nie ma zbyt dużego ruchu statków. Nie dlatego, że mogłyby nas przejechać, ale fala od nich nie jest przyjemna i może niespodziewanie zrobić niezły bałagan na pięknie nakrytym do kolacji stole. Sprawdzamy jeszcze głębokości jak najbliżej lądu, żeby nie trzeba było zbyt daleko wiosłować i jeszcze, ewentualnie, rodzaj dna. Jak już wybraliśmy wreszcie wymarzoną, osłoniętą ze wszystkich stron, niegłęboką zatokę z piaszczystym dnem, żeglujemy tam, klarujemy kotwicę i... okazuje się, że co najmniej trzydziestu skiperów innych jachtów miało dokładnie taki sam pomysł jak my.
Nie tylko sądząc po grach komputerowych, świat realny jest nieco inny od marzeń, więc nasze kotwicowiska nie zawsze będą tak spokojne i dobrze oznaczone jak Korshavn na najbardziej na północ wysuniętym cyplu Fionii w Wielkim Bełcie. Najczęściej będziemy musieli dokładnie analizować aktualną pogodę i od razu przygotowywać sobie rezerwowe kotwicowiska na wypadek nagłej zmiany kierunku wiatru.
Jak zabezpieczyć się przed zmianą zaskakującą nas w nocy, gdy przy małej załodze nie chcemy wystawiać wachty kotwicznej? Większość nowych GPS-ów ma funkcję wachty kotwicznej włączającej alarm, kiedy oddalimy się od zaprogramowanego miejsca. Czasem jednak tolerancja tych urządzeń jest większa niż odległość od brzegu. Innym sposobem może być ustawienie odpowiednich alarmów na echosondzie.
Bardzo prostym wyjściem jest wyrzucona z pewnym luzem (łukowanie!) ręczna sonda z przywiązanym na jej spoczywającym w kokpicie końcu wiaderkiem wypełnionym hałasującą zawartością (na przykład wiadro „ocynk’’ z szeklami). Gdy jacht zaczyna dryfować, ciągnąc kotwicę, linka napręża się, hałasując zawartością wiadra, taki rodzaj budzika. Gorzej, jak obudzi nas stukanie kilem w dno. W najlepszym wypadku będzie nas to kosztowało sporo piwa w najbliższej portowej knajpie stawianego sąsiadom ratownikom
Kotwice dobre i... lepsze
Na temat tego, jaka kotwica jest najlepsza, zapisano już wiele stron. Doświadczenie pokazuje, że najlepiej mieć dwa, trzy „żelazka” różnych typów i w zależności od dna i pogody stosować odpowiedni ich rodzaj. Osobiście mam dobre doświadczenia z typem CQR, natomiast popularne niegdyś Danforthy sprawiały mi czasem sporo kłopotów. W szwedzkich szkierach, gdzie wbrew pozorom dno jest najczęściej muliste, spotyka się bardzo osobliwą kotwicę w kształcie miski na patyku wypełnionej ołowiem. Ten typ kotwic był podobno często stosowany przez latarniowce. Z pewnością jedną z zalet takiej kotwicy jest łatwość oczyszczenia jej z dennego mułu. Widziałem wiele takich kotwic w użyciu, ale sam nie miałem okazji zdobyć z nimi jakiegokolwiek doświadczenia.
Najtrudniejszym rodzajem dna w naszych najbliższych okolicach jest gęsto porośnięte roślinnością. Na takim dnie najlepiej jest użyć, oprócz ciężkiej kotwicy i odpowiedniego łańcucha, długiej liny kotwicznej, co najmniej pięcio-, a nawet siedmiokrotnie dłuższej niż głębokość kotwicowiska. Najlepiej jest stać na dnie mulistym, ale ta wygoda kończy się w momencie wyciągania kotwicy, gdyż nie tylko sama kotwica, ale i większa część łańcucha oblepiona jest cuchnącą mazią, potem czyszczenie takiego świństwa nie należy do przyjemności. Jeśli możemy wybierać, starajmy się kotwiczyć na piasku. Pewnie i czysto!
Miejsce kotwicy
Jak w ogóle powinno wyglądać wyposażenie kotwiczącego jachtu? Już wspomnieliśmy o dwóch, trzech kotwicach. Do tego łańcuch. W sklepach żeglarskich są specjalne łańcuchy o drobnych ogniwach pozwalające znacznie zwiększyć ich ciężar w stosunku do długości. Wiadomo, że im łańcuch cięższy, tym lepszy. Długi i ciężki łańcuch pozwala nie tylko zagrzebać się kotwicy pod odpowiednim kątem, ale i łagodzi szarpnięcia jachtu, co nie tylko oszczędza knagę na pokładzie, nie wyrywa kotwicy z dna, ale i wydatnie zwiększa komfort kotwicowania. Dużo wygodniejsze w użyciu są preparowane ołowiem liny, które, mając odpowiedni ciężar, mają jednocześnie elastyczność zwykłych lin. Sprawdzają się one na wielu gruntach, ale ostrzegałbym przed używaniem ich w przypadku dna skalistego lub koralowego. Ostre krawędzie kamieni mogą łatwo przetrzeć linę.
Wzmożona uwaga zalecana jest także przy połączeniu łańcucha z miękką liną, jest to bowiem miejsce szczególnie narażone na przecieranie. Łukujący na kotwicy zaczepionej o skaliste dno jacht stosunkowo szybko przeciera szorującą o ostre skały linę. Efektem może być sztrandowanie albo też wypuszczenie się jachtu w długą, samotną podróż, jeżeli w krytycznym momencie załogi nie było na pokładzie. Wielkie usługi oddaje kilku- lub kilkunastokilogramowy ciężarek przymocowywany w pewnej odległości od kotwicy. Łagodzi on szarpnięcia łańcucha i ułatwia mocne zagrzebanie się kotwicy w dnie. Choć takie ciężarki są dostępne w handlu, można je stosunkowo łatwo zrobić samemu, topiąc ołów i wlewając go do niepotrzebnej doniczki. Nie zapomnijmy o zatopieniu w nim kawałek łańcucha, żebyśmy mogli przymocować ciężarek do liny kotwicznej i pamiętać o wcześniejszym zatkaniu dziurki często znajdującej się w dnie doniczki. Jego waga winna być dostosowana do wielkości jachtu i ciężaru kotwicy.
I jeszcze jedna sprawa: czy niezbędna jest na jachcie winda kotwiczna? To zależy nie tylko od wielkości jednostki, a co za tym idzie od ciężaru kotwicy, ale także od wieku i sił skipera (lub stanu fizycznego reszty załogi). Elektryczna winda zajmuje sporo miejsca pod pokładem i potrzebuje naprawdę dużo energii. Jej ręczna odpowiedniczka wydaje się bardziej niezawodna, choć nie tak wygodna w użyciu. Nie można jej, na przykład, obsługiwać z kokpitu. Jako linę kotwiczną stosuje się często taśmę o odpowiedniej wytrzymałości. Jest bardzo wygodna w użyciu i można ją wozić nawiniętą na bębny na koszu rufowym. Dotyczą jej te same ograniczenia co miękkiej, nieodpornej na ścieranie liny. Wielką pomocą jest bojka kotwiczna. Zaczepiona do kotwicy wskazuje jej miejsce, a w przypadku konieczności nagłego jej pozostawienia ułatwia ponowne znalezienie i oddaje nieocenione usługi przy trudnościach z wyrwaniem kotwicy.
Jak i gdzie wozić kotwicę?
Na Bałtyku nie możemy sobie pozwolić na zasztauowanie jej w zęzie, jak radził kiedyś Bernard Moitessier. To dobre na długie przeloty oceaniczne, jednocześnie lokuje się wtedy spory ciężar poniżej linii wodnej, co też może mieć znaczenie. Jeżeli chcemy kotwiczyć często, kotwica musi być łatwo dostępna z pokładu. Najczęściej mocowana jest na dziobie, a w szkierach, gdzie zwykle się staje, cumując do sosenki, warto mieć możliwość rzucenia jej z rufy. W czasie żeglugi kotwica musi być solidnie przymocowana. Gdy tak duży ciężar uwolni się na fali, nie będzie łatwo go opanować, może uszkodzić nie tylko jacht, ale stanowić też zagrożenie dla załogi.
Różne, dobre i złe, sposoby mocowania kotwicy pokazujemy w naszej galerii.