3 x 13 metrów, czyli przekraczamy kolejne bariery

2015-05-03 14:19 Rafał Kapler
3 x 13 metrów, czyli przekraczamy kolejne bariery
Autor: Rafał Kapler

Po raz kolejny nasza niestrudzona ekipa testująca jachty metodą użytkowniczą sprawdziła na sobie, jak wygląda żegluga na coraz bardziej popularnych barkach, tzw. hausbotach. Na warsztat wzięte zostały największe seryjne jachty, jakie udało nam się znaleźć na Mazurach. Wybraliśmy do porównania trzy różne wersje dostępnych w czarterze w Polsce (i w Europie, dzięki TUI – LeBoat) nautinerów 40.

W ubiegłym sezonie szukaliśmy najlepszej Nautiki 1000 pośród wielu wersji tej popularnej jednostki dostępnej na Mazurach. Jako że apetyt rośnie w miarę jedzenia – w tym roku postaraliśmy się zdobyć do testu jeszcze większe hausboty. Okazało się, że w Giżycku jest stocznia, która produkuje rodzimej konstrukcji barki przeznaczone do wolnobieżnej, komfortowej, bezpatentowej żeglugi, charakteryzujące się długością niemal 13 m, klasyczną linią kadłuba i komfortem, jakiego nie oferuje żadna inna jednostka tego typu w Polsce.

Kabiny i wyposażenie a ceny

Pierwsze zaskoczenie – spodziewaliśmy się, że tak wielki jacht będzie miał co najmniej cztery kabiny. Nawet jednostki żaglowe o tej długości, podlegające przecież różnym ograniczeniom konstrukcyjnym wynikającym z „napędu” oraz dzielności morskiej, dostępne są w wersjach z czterem kabinami. Nautiner czterokabinowy? Nic podobnego! Najbardziej wymagający klienci, a do takich należą nasi zachodni sąsiedzi, zamawiają i czarterują nawet tak duże jachty w prawdziwie armatorskiej wersji – z dwoma kabinami o pełnej wysokości stania, dwoma łazienkami z prysznicami, oddzielną kuchnią i salonem-mesą, dzielącym wielki jacht na dwie autonomiczne części. Tak skonfigurowany 13-metrowy jacht znacznie odbiega od oczekiwań krajowych klientów, co przyznaje także producent, dlatego w ofercie (i w naszym teście) znalazło się miejsce także dla trzykabinowej wersji tej wielkiej jednostki. Tak więc w nasze ręce wpadły dwa nautinery 40.2, oferujące odległe od siebie kabiny przedzielone kuchnią i mesą oraz jedna bardziej rodzinna wersja barki (Nautiner 40.3), w której jest możliwość wygospodarowania trzeciej kabiny (w miejscu kuchni), a kambuz został umiejscowiony tradycyjnie w mesie. Dwie pierwsze jednostki różniły się od siebie również zagospodarowaniem mesy – w jednej z nich zostało umieszczone dodatkowe koło sterowe pozwalające na kierowanie jachtem także z wewnątrz mesy, co jest rozwiązaniem znanym z francuskich barek typu „flying bridge”. Akurat w Nautinerze stanowisko sternika „na zewnątrz” jest nie tylko chronione przed warunkami zewnętrznymi przez tradycyjne otwierane „cabrio”, ale także zaopatrzone… w dyszę wylotową centralnego ogrzewania. Jakie więc warunki pogodowe czy okoliczności mogłyby skłonić skipera takiej jednostki do zejścia pod pokład? Poza „czwartym do brydża” nie wymyśliliśmy innego zastosowania dla dodatkowego stanowiska sterowania, które za to skutecznie zabiera miejsce w mesie.

Porównanie kosztów (patrz tabela) pokazuje, że Nautiner to półka ocenianej przez nas w ubiegłym roku Nautiki 1300, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wersję dwukabinową – komfort żeglugi na jachcie z w pełni wyposażoną łazienką dla każdej sypialni oraz oddzielną kuchnią kosztuje sporo. Dla zachowania ciągłości przypominamy w porównaniu także koszty Nautiki 1300 – trzeba przyznać mniej komfortowej „w sypialniach”, za to ekskluzywnie wykończonej.

W porównaniu przyjęliśmy, że na nautinerach 40.3 (z trzema kabinami) oraz na największej Delphii Nautice 1300 śpi komfortowo osiem osób, natomiast na Nautinerze 40.2 – sześć. Przy niewykorzystanej w celach sypialnych mesie (a takie jest właśnie założenie wersji armatorskich, dwukabinowych) koszty „na osobę” będą proporcjonalnie wyższe. Co istotne, wszystkie porównywane jednostki miały takiej samej mocy silniki (55 KM) oraz ogrzewanie typu Webasto, co znacznie ułatwia porównanie faktycznych kosztów (w ubiegłorocznym porównaniu nautik każdy z jachtów czymś się różnił – mocą silnika lub zastosowanym systemem ogrzewania).

Co ciekawe, przy podobnej cenie paliwa, testowane przez nas w maju nautinery okazały się nieco mniej paliwożerne od dużej Nautiki. Być może dlatego, że w tym roku darowaliśmy sobie „wyścigi do mostu” – porównywane jachty poruszały się praktycznie z taką samą prędkością roboczą (ok. 11 – 12 km/h), a przy 2000 obrotów silnika na minutę płynęły tak cicho i komfortowo, że nie skłaniały do „regatowych” szaleństw.

Zobacz również: Holenderka w żeglarskim stylu - Courier 970

Cóż, arytmetyka jest nieubłagana – im więcej metrów po pokładzie na osobę, tym droższe wakacje. Nautiner 40 nie jest tu żadnym wyjątkiem, wpisując się w rynkowe standardy.

Z plusów – każdy z jachtów oferuje ponadprzeciętny komfort w kabinach rufowej i dziobowej. Dodatkowo, każda z kajut ma otwierane bulaje po obu burtach, w dużych kabinach po cztery okienka dodatkowo zabezpieczone moskitierą. Z minusów – a raczej udziwnień – stocznia instaluje manetki sterujące pod kątem 45 stopni, co powoduje, że musimy dodatkowo przyzwyczajać się, gdzie znajduje się pozycja „luz” i sterowanie silnikiem nie jest intuicyjne szczególnie dla osób, które prowadziły jachty żaglowe. Ponadto wszelkie poziome powierzchnie pokładu powinny być wykończone warstwą antypoślizgową – w co zainwestował tylko jeden z armatorów testowanych przez nas jachtów. Dodatkowym plusem jest także lodówka (na każdym jachcie) dobrze działająca zarówno przy zasilaniu 12 V, jak i w porcie – wbrew pozorom nie jest to standard. Powodów do narzekań nie dawało także ogrzewanie, skutecznie ocieplając wielkie wnętrza nautinerów w trakcie zimnych, majowych nocy.

Żaden z jachtów nie oferuje sterowania radiem z kokpitu. Oczywiście, zamontowanie radia wewnątrz jest nie tylko łatwiejsze ale i tańsze dla wykonawcy, ale zeszłoroczny test pokazał, że warto to urządzenie mieć także w kokpicie. To jeden z dobrych wzorców godnych naśladowania. Podobnie z wycieraczką przedniej szyby – tutaj widać postęp. Podczas gdy w ubiegłym roku tylko na jednym jachcie była sprawna wycieraczka, wśród nautinerów tylko jeden jej nie miał – a naprawdę to urządzenie w czasie ulewy bardzo się przydaje na tego typu jachtach.

Po drabinie za ster, czyli jego wysokość Nautiner

To, co zdecydowanie wyróżnia giżyckie hausboty spośród innych jednostek tego typu, to klasyczny, wręcz archaiczny wygląd kadłuba i sposób umiejscowienia kokpitu. Nawiązuje on bardziej do holenderskich barek czy kutrów, w przeciwieństwie do nowoczesnego, jachtowego designu konkurencji. Dopiero pływając na tych jednostkach, zrozumieliśmy, że wszystko jest tu podporządkowane komfortowi wnętrza. Nie tylko mesa, ale i kabiny zapewniają pełną wysokość stania. To powoduje, że sternik siedzi na ławeczce jakieś dwa metry nad poziomem wody. Dosłownie – z pokładu kąpielowego (np. cumując rufą w porcie) na deck dostajemy się po metalowej drabince! Z takiej też wysokości np. podajemy cumy na ląd. W pierwszym momencie trudno się do tego przyzwyczaić, ale po krótkim czasie zaczęliśmy doceniać spojrzenie z góry na sytuację na wodzie, szczególnie w ciasnych mazurskich kanałach i marinach. Płynąc po raz pierwszy Kanałem Giżyckim, mieliśmy natomiast wrażenie, że wysoki dach „cabrio” nad pokładem niechybnie zahaczy o jeden z niższych mostów. Jak widać na zdjęciach – jachty przechodzą niemalże na styk pod przeszkodami o wysokości 3,8 m, których nie brakuje na szlaku WJM.

Jeśli chodzi o cumowanie – zarówno ze względu na dostęp do mostka i mesy, jak i wielkość jednostki – zdecydowanie polecamy cumowanie long side, w ostateczności rufą. Oczywiście nie wszędzie znajdziemy 13 m wolnego pomostu tylko dla nas – ale dostęp do jachtu z burty będzie w tym przypadku zawsze bardziej komfortowy i bezpieczny, zwłaszcza jeśli podróżujemy z dziećmi. Na wszystkich trzech jednostkach kotwica miała elektryczną windę, obsługiwaną bezprzewodowym pilotem, co znakomicie ułatwiało nam cumowanie rufą tam, gdzie nie było mooringów. Mooringi na Mazurach to zresztą odrębny i ciekawy temat – widać, jak mocno projektanci i producenci zaskoczyli zarządzających portami – chyba nie ma na jeziorach miejsca, w którym stały mooring dałby się na 13-metrowej jednostce skutecznie wybrać z dziobu, korzystaliśmy w takich przypadkach z knag na burcie (stając obok siebie dwoma jachtami) – w przeciwnym razie bezpieczniej byłoby zastosować dwa mooringi, po jednym na burtę.

Dzięki oryginalności kształtu kaduba uzyskujemy dodatkowy komfort w kabinie rufowej oraz duży, zupełnie płaski pokład za siedziskiem sternika. A na tym pokładzie – wiklinowe mebelki i stolik ze szklanym blatem. Żadnych przetłoczeń, ławek z laminatu, siedzisk i mocowanych do podłogi stolików – po prostu teakowy lub antypoślizgowy parkiet zapraszający do umeblowania zakrytego pokładu wedle życzeń armatora. Przyznam, że kolejna granica moich wyobrażeń na temat czarterowych jednostek
została przekroczona.

Pokład nad mesą oraz kabiną dziobową pozostawia ogromną przestrzeń, tzw. sun decku. Przednia część tej przestrzeni jest zresztą standardowo wyłożona materacami do opalania – świetny pomysł, pod warunkiem że są one zabezpieczone przed podrywaniem przez wiatr. Na jednej z jednostek armator postanowił zaoszczędzić na hand-relingach nad mesą, a na drugiej – na powierzchni antypoślizgowej pokładu także nad mesą. Szanowna stocznio – wpisz oba rozwiązania na listę obowiązkowych, co znakomicie przełoży się na poziom bezpieczeństwa i komfortu szczególnie naszych młodszych pasażerów w czasie lub po deszczu!

Od lat przy okazji testów różnych jednostek dla czytelników „Żagli” zapraszam wybranego, mało doświadczonego w pływaniu na danym typie jednostki uczestnika wyjazdu do sprawdzenia łatwości cumowania, swoistego egzaminu z manewrówki w ciasnym porcie. Tradycji stało się zadość i w tym roku, podobnie jak w naszych jesiennych zmaganiach z nautikami, nasz wybór padł na pustawy jeszcze w maju Sztynort. To, że port był pusty, nie oznacza wcale, że odległości między pomostami oraz przejścia stały się szersze – w tym roku przed  mało wprawnym sternikiem (mającym zerowe doświadczenie w manewrowaniu dużym jachtem) stanęło nie lada wyzwanie wprowadzenia na stanowisko postojowe prawdopodobnie największego jachtu, jaki w sezonie 2014 wpływał przez węższe z przejść między
pomostami w sztynorckim porcie.

Dodam od razu, że zaaranżowana przez nas sytuacja była raczej sztuczna i nie do powtórzenia w środku sezonu, kiedy jachty szczelnie wypełniają tamtejsze wewnętrzne keje – zdecydowanie polecam cumowanie tej wielkości jednostką na zewnątrz, long side, także ze względów, o których pisałem wyżej (łatwiejszy dostęp). Dzięki spokojnemu stylowi prowadzenia manewrów nasz kolega Michał już za drugim razem wyczuł zależności pomiędzy śrubą, sterem i sterem strumieniowym na dziobie i poprawnie wykonał manewr każdym z jachtów, nie narażając kadłuba na kontakt z pomostem. To, na co zwrócił natomiast uwagę (mając doświadczenie tylko z mniejszych jednostek), to znaczna bezwładność Nautinera – ważący kilka ton jacht jeszcze długo po wrzuceniu „wstecza” sunie do przodu. Warto o tym nie tylko pamiętać, ale i przetrenować, szczególnie że te tak duże jednostki są dostępne do wypożyczenia bez konieczności posiadania jakiegokolwiek patentu, a nawet doświadczenia w ich prowadzeniu! To, co pomagało – w ocenie Michała – przeprowadzić skuteczne i bezpieczne manewry w porcie, to wspomniana wysokość pokładu nad wodą, znakomicie poprawiająca widoczność wokół kadłuba jachtu.

Podobne, a jednak – różne!

Najbardziej logicznym układem wnętrza wydawał nam się przed rejsem ten na Nautinerze w wersji trzykabinowej. Faktycznie, podróżując z dziećmi, docenimy dostępność dodatkowej kabiny, gdzie spać może nawet trójka mniejszych pociech. Płacimy za to gorszym umiejscowieniem kuchni – tradycyjnie z lewej strony mesy, naprzeciw rozkładanego stołu. Wydaje się, że bezpośrednie połączenie kuchni z mesą jest także lepsze w przypadku podróżowania z dziećmi. Trzecia kabina nie oferuje takiego komfortu, jak kajuty na rufie czy dziobie, nie ma odrębnej łazienki, a w części jej wysokość ograniczona jest do standardu hundkoi na dużym jachcie – jednak dobrze sprawdza się jako dodatkowe spanie, nie ograniczając przy tym komfortu pozostałych podróżujących (drzwi do łazienki rufowej – w pobliżu której została umiejscowiona dodatkowa kabina – znajdują się w korytarzu).

Najbardziej „wypasiona” wersja Nautinera w naszym teście to ta dwukabinówka, w której wnętrzu znalazło się miejsce na dodatkowe koło sterowe i zestaw wskaźników plus wygodny fotel dla sternika, zajmujący istotną część mesy. Można powiedzieć – „wersja kapitańska” dla armatora, który ceni sobie kontakt ze swoimi współpasażerami niezależnie od okoliczności meteorologicznych. Ekstrawagancja? Chyba tak, ale biorąc pod uwagę wielkość i komfort jachtu nie wpływająca na wygodę podróżowania – przypomnę: nie więcej niż sześciu  pasażerów na wielkiej jednostce. Dodatkową „atrakcją” tego jachtu była kuchnia zasilana alkoholem etylowym (spirytusem), której prawidłowe użytkowanie wymaga przyzwyczajenia i dobrego instruktażu. Wersja „exclusive” ma też cabrio zamykane na powierzchni całego górnego pokładu, pozostałe jachty pozwalają odizolować się od dachu po deck tylko sternikowi i jego towarzyszowi (tylna ścianka „namiotu” znajduje się tuż za stanowiskiem sternika).

Z kolei najbardziej zachęcająca do wspólnego biesiadowania pod pokładem w chłodne wieczory jest wersja dwukabinowa, w której powierzchni mesy nie ogranicza ani kuchnia, ani dodatkowa sterówka. Na tym jachcie miałem okazję oglądać jeden z meczów półfinałowych mundialu (telewizor to wyposażenie standardowe testowanych jednostek) i przy ośmiu osobach w mesie nie mieliśmy wrażenia tłoku. Co więcej, komfort w postaci kuchni w odrębnym pomieszczeniu wydaje się być szczególnie istotny przy spotkaniach towarzyskich na jachcie.

Który z jachtów najbardziej nas do siebie przekonuje? Każdego ze sterników – inny! Tych, którzy widzą się na jachcie z rodziną i z dziećmi, oczywiście wersja trzykabinowa z kuchnią w mesie. Imprezowicze z kolei stanowczo stawiali na dwukabinową jednostkę z otwartą przestrzenią salonu, zachęcającą do spotkań towarzyskich przy każdej pogodzie. Najbardziej elegancko wykończona wersja „exclusive”, z dodatkowym stanowiskiem dla sternika robiła zdecydowanie najlepsze wrażenie, także wizualnie. Ja osobiście na rejs z żoną i dwójką znajomych wybrałbym zapewne właśnie ten egzemplarz. Ale raczej tylko wtedy, gdybyśmy podróżowali we czwórkę.

Ciekawe są statystyki firmy czarterowej LeBoat, która dysponuje największą w Polsce flotą nautinerów (w tym jednostkami udostępnionymi do testu) – zagraniczni goście, przy praktycznie identycznej cenie czarteru, wybierają częściej jednostki dwukabinowe, podczas gdy nasi rodacy – jachty z dodatkową kajutą. Czyżbyśmy byli bardziej rodzinni i otwarci niż nasi zachodni sąsiedzi?

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

3 x 13 metrów, czyli przekraczamy kolejne bariery
Autor: Magazyn "Żagle"
Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.