Szymon Kuczyński szykuje się do Mini Transat [WYWIAD]
Szymon Kuczyński odbył dwa samotne rejsy dookoła świata, w których wyczynem było samo ich ukończenie. Teraz zamierza na poważnie wziąć się za morskie ściganie, rozpoczynając od startu do Mini Transat.
"Żagle": Czy ściganie się w regatach to kolejny etap w rozwoju twojej kariery?
Szymon Kuczyński: Zasadniczo tak. Wyprawy dały mi dużo doświadczenia i opływania. Dotychczasowe starty w morskich regatach pokazały moje miejsce w szeregu oraz uświadomiły mi, że jeżeli popracuję nad słabszymi stronami, będę w stanie dokonać wyraźnego postępu. A żeglarstwo regatowe może sprawić, że pływanie będzie nie tylko moją pasją, ale również zawodem.
"Ż": Klasa Mini 6.50 wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Z jednej strony nie wymaga gigantycznego budżetu, a z drugiej zapewnia kontakt z bardzo dobrymi żeglarzami oceanicznymi. Czy to właśnie te czynniki sprawiły, że poszedłeś w kierunku tej łódki?
SK: To klasa na styku żeglarstwa amatorskiego i profesjonalnego. Dotyczy to zarówno umiejętności żeglarza, jak i wykorzystywanego sprzętu. To też naturalny krok przed ewentualnym ściganiem się w dużych oceanicznych regatach. Pozwala uniknąć szoku przejścia z amatorskiego pływania na Bałtyku do zawodowego – na Class 40 czy Figaro. Żeby poprawiać swoje umiejętności, trzeba startować i trenować z lepszymi od siebie i to w imprezach, w których jest naprawdę trudno i można być pewnym odpowiedniej frekwencji zawodników na wysokim poziomie.
"Ż": Na jakiej jednostce zamierzasz startować?
SK: Jestem zdecydowany na grupę jachtów seryjnych. W grę wchodzą trzy konstrukcje: sprawdzone i utytułowane Pogo 3 oraz najnowsze Maxi 650 lub Vector 6.50. Najchętniej postawiłbym na tę ostatnią łódkę, m.in. dlatego, że produkowana jest w Polsce. Ale moja decyzja w dużym stopniu zależy od finansów. W grupie jachtów seryjnych nie ma się dużego wpływu na konstrukcję i wykończenie jednostki. Wszystkie muszą mieć identyczne kadłuby, stery, balasty i takielunek wyprodukowane w jednym miejscu i z jednego projektu. Indywidualnie zamawia się jedynie żagle – można zadecydować o materiale oraz wykończeniu – oraz robi się instalację elektryczną i elektronikę, w tym oczywiście autopiloty.
"Ż": Czy regatowa żegluga jachtem klasy Mini 6.50 wymaga dużo przygotowań?
SK: Oczywiście. Przy 6,5 m długości i wadze poniżej tony Mini 6.50 ma powierzchnię żagli zbliżoną do łódek 10-metrowych. Spinakery to aż 90 – 100 m2 powierzchni. Dla porównania mój "Atlantic Puffin" typu Maxus 22, z powodzeniem ścigający się w bałtyckich regatach, ma spinaker 35 m2. Mini 6.50 to bardzo lekkie oceaniczne maszyny regatowe pływające od półwiatru w ślizgu. Trzeba sporo pracy, by nauczyć się tym żeglować szybko i bezpiecznie. Zamierzam korzystać z wiedzy bardziej doświadczonych kolegów. Na szczęście ta klasa gromadzi ludzi otwartych i pomagających sobie nawzajem. No i oczywiście trzeba jak najwięcej startować, bo regaty to najlepsza forma treningu i możliwość porównania się z innymi. Chcę spędzić kolejne trzy sezony, od marca do jesieni, we Francji, Włoszech i Hiszpanii, gdzie jest najwięcej imprez tej klasy.
"Ż": Wszyscy, którzy cię znają, podkreślają, że swojej pasji oddajesz się całkowicie. Czy także w przypadku projektu regatowego będziesz bardzo zapracowany?
SK: Mam nadzieję, że budżet pozwoli mi na skupienie się wyłącznie na treningach i startach. To oznacza, że w sezonie będę spędzał około cztery miesiące wyłącznie na wodzie. Do tego dochodzi jeszcze praca przy łódce w porcie. Poza tym, że jest się sternikiem jachtu, trzeba być szefem i jedynym członkiem zespołu technicznego, logistykiem, oficerem medialnym, specem od marketingu, trenerem, copywriterem, głównym specjalistą ds. kontaktu ze sponsorami i partnerami, prelegentem na różnych spotkaniach podróżniczych i żeglarskich, routerem, gońcem itd. To robota na cały rok, z bardzo niewielkimi szansami na chociaż krótki urlop w perspektywie najbliższych trzech lat.
"Ż": Każdy projekt regatowy wymaga odpowiedniej promocji, choćby ze względu na sponsorów…
SK: Oczywiście, że tak. Na tym zresztą polegał pomysł powstania "Zewu Oceanu" (cykl projektów żeglarskich realizowanych przez Szymona – red.), czyli promowania żeglarstwa w różnych jego formach przez media społecznościowe, prowadzenia strony internetowej, kanału Youtube, szeregu prezentacji, mediów komercyjnych. A żeglarstwo regatowe wymaga szczególnie dobrego nagłośnienia, chociażby ze względu na konieczność pozyskania dużych środków finansowych. To wszystko jest możliwe tylko dzięki dobrej współpracy między teamem, mediami i sponsorami.
"Ż": Czy po projekcie Mini Transat masz jakieś dalsze marzenia i plany?
SK: Mini Transat ma być kolejnym krokiem w moim żeglarskim rozwoju. A co później? Jest już wytyczona pewna naturalna ścieżka dla żeglarza oceanicznego pływającego samotnie lub z niewielką załogą. Mini Transat, dalej Figaro lub Class 40, później IMOCA i dalej ewentualnie wielkie wielokadłubowce. Teraz pojawiła się jeszcze szansa olimpijska – wyścig offshorowy. Nie wiem jak daleko dotrę. Zobaczymy! Mam też gdzieś z tyłu głowy inne projekty, niekoniecznie regatowe, m.in. Przejście Północno-Zachodnie i Przejście Północno-Wschodnie – pod prąd i wiatr. W każdym razie na pewno nie będę się nudził!
Rozmawiał Paweł Paterek
Polecany artykuł: