Z Warszawy na Mazury? Tylko jachtem – Narwią i Pisą!
Wprawdzie jachty coraz rzadziej docierają na Mazury rzekami, Narwią i Pisą, ale wciąż zdarzają się tacy, którzy nadal wybierają tę drogę. Nic w tym dziwnego. Wyprawa rzekami na Mazury dostarcza wielu pozytywnych wrażeń. To kilka ciekawych dni kiedy obcujemy z piękną i często dziką, dopiero budzącą się do życia przyrodą. Warto choć raz spróbować w taki "historyczny" dziś sposób dotrzeć do Krainy Wielkich Jezior!
Jeszcze na początku lat 90. XX w. każdej wiosny rozpoczynało się przeprowadzanie jachtów Narwią i Pisą na Mazury. Jesienią większość z nich wracała tą samą drogą w okolice Warszawy. Najczęściej ruszano z Zalewu Zegrzyńskiego. Stąd do Pisza mamy do pokonania wodą około 250 km.
Wiosenna żegluga na Mazury w górę Narwi i Pisy jest niewątpliwie łatwiejsza niż pokonanie tej drogi w odwrotnym kierunku jesienią. Wprawdzie poruszamy się wolniej i trzeba przeznaczyć więcej czasu na taką wyprawę, ale jest łatwiej i bezpieczniej. W każdej chwili można zmniejszyć obroty silnika i zatrzymać się względem dna, zachowując sterowność jachtu. Można się rozejrzeć, wybrać, którędy pokonać trudniejsze miejsce. Na wiosnę na nowo jest ustawiane oznakowanie nawigacyjne, które dużo dokładniej niż jesienią wytycza tor wodny. Wiosną poziom wody jest zazwyczaj wysoki i wiele płycizn nie stanowi jeszcze problemu dla żeglugi.
Jeśli płyniemy w dół z prądem, już nie mamy tak komfortowej sytuacji. Wprawdzie pokonamy trasę szybciej, bo jacht jest niesiony przez nurt rzeki, ale utrzymywanie sterowności wymaga, aby miał prędkość również względem wody. Nie jesteśmy w stanie zatrzymać się względem brzegu, bo stracimy sterowność. Jeśli do tego jest niski stan rzeki, jak to często bywa podczas letnich czy wczesnojesiennych powrotów z Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, a dodatkowo rzeka zmieniła ukształtowanie dna od wiosny, gdy ustawiano tyczki i boje, to taki spływ przypomina prawdziwą jazdę bez trzymanki.
W wielu podręcznikach żeglarskich można znaleźć informacje na temat pływania po rzekach, a w szczególności o tym, jak natura kształtuje koryto rzeki i jak może wyglądać tor wodny. Tam zdefiniowano, co to ploso, odsypisko, ławica, przykosa czy przymulisko i z pewnością warto się z tym zapoznać. To później ułatwi "czytanie wody" w trakcie żeglugi. Powinno się też przed rejsem zrobić powtórkę z oznakowania nawigacyjnego i z przepisów dotyczących zasad poruszania się po wodzie.
Przygotowanie do rejsu
Do pływania po rzekach trzeba jacht przygotować. To nie tylko położenie masztu i przesunięcie go do dziobu tak, aby jak najmniej wystawał za rufę. Przede wszystkim musimy zmienić długą płetwę sterową do pływania pod żaglami na krótką, "rzeczną". Na rzece długa płetwa tylko przeszkadza, gdy wypina się na każdej płytszej wodzie. Płetwa rzeczna musi być krótka, jednak jej dolna krawędź nie powinna być wyżej niż śruba zanurzonego silnika. Z drugiej strony nie ma sensu, aby sięgała niżej niż najniżej położony element kadłuba, np. falszkil czy nieco wysunięty miecz.
Płetwę rzeczną łatwo wykonać samemu. Wystarczy kupić trochę grubej sklejki (powyżej 20 mm), wyciąć dwie płetwy o kształcie zbliżonym do istniejącej i skleić je, dodatkowo skręcając wkrętami do drewna. Nowa płetwa powinna być tak samo gruba jak dotychczasowa, aby jarzmo dobrze ją trzymało. Tak wykonaną płetwę trzeba nieco sprofilować na krawędzi natarcia i spływu, choć nie musi to być dokładnie odwzorowany profil normalnej płetwy.
Na rejs rzekami zabieramy dwie kotwice na linach o długości nie mniejszej niż 30-40 m. To będzie nasz hamulec na wypadek awarii silnika bądź gdy niespodziewanie skończy się nam paliwo. Jedna z kotwic powinna być stale na pokładzie, najlepiej na dziobie, gotowa do rzucenia, z zaknagowanym końcem liny. Kotwica przydaje się także podczas manewru cumowania na rzece. Oprócz kotwic zabieramy przynajmniej dwie długie cumy, nie krótsze niż 30 – 40 m. Gdy będziemy cumować pośród łąk, może też być przydatny świder cumowniczy. Zabieramy także kawałek plandeki, który rozepniemy nad kokpitem na położonym maszcie, gdy zacznie padać.
Podczas żeglugi przyda się GPS, choćby po to, abyśmy mieli informację o prędkości, z jaką płyniemy. To ułatwi zaplanowanie dnia i wcześniejszy wybór miejsca na nocleg, a także pozwoli optymalnie zacumować, tak aby było np. jak najbliżej do stacji benzynowej przy pobliskiej drodze.
Na całej trasie na Mazury, poza portem w Pułtusku, nie znajdziemy miejsca, w którym można podładować jachtowy akumulator. Jeśli możemy ładować go z silnika, to nie będziemy mieli problemu. Jeżeli nie mamy takiej możliwości, zabieramy akumulatory o pojemności takiej, żeby prądu wystarczyło na cały rejs, albo inne źródło energii. Nam wystarczyły akumulatory, choć mieliśmy też mały agregat prądotwórczy (1 kW).
Nie możemy zapomnieć o sprawdzeniu i regulacji silnika przed rejsem. Pakujemy zapasowe kliny do śruby, na wypadek uderzenia śrubą o jakąś przeszkodę. Warto też mieć drugą śrubę i świecę zapłonową oraz narzędzia pozwalające wykonać podstawowe naprawy, jak choćby wymiana śruby czy wymiana świecy.
Na wyprawę rzeką zdecydowanie lepszy jest silnik z zewnętrznym zbiornikiem paliwa. Wewnętrzne zbiorniki mają zazwyczaj pojemność 1 – 1,5 l, co oznacza, że trzeba będzie co godzinę tankować.
Nasze Tango było napędzane przez 8-konną, dwusuwową yamahę. To właściwa moc dla niemal 8-metrowego jachtu. Silnik pozwalał płynąć z prędkością 3 – 3,5 węzła pod prąd, przy akceptowalnym zużyciu paliwa (średnio 2 l na godzinę). Miał też wystarczający zapas mocy do wykonania każdego awaryjnego manewru.
Na pokład zabraliśmy 50 l paliwa i założyliśmy, że po drodze będziemy je sukcesywnie uzupełniać. W sumie na pokonanie całej drogi do Pisza zużyliśmy go niemal 100 l.
Zalew Zegrzyński: ruszamy w drogę!
W końcu oddaliśmy cumy i ruszyliśmy Zalewem Zegrzyńskim w kierunku Serocka. Żegluga po zalewie okazała się łatwa i dość szybka. Prąd Narwi był niemal nieodczuwalny i przy umiarkowanych obrotach silnika, aż do mostu w Wierzbicy, płynęliśmy z prędkością około 5 węzłów. Po drodze mijaliśmy boje wytyczające szlak żeglowny, jednakże na tym odcinku, na szczęście, nie trzeba się kurczowo trzymać toru wodnego. Co innego za mostem w Wierzbicy – wprawdzie Narew nadal szeroko się rozlewa, ale jej rozlewisko jest miejscami płytkie i lepiej iść zgodnie ze znakami. Niemal zaraz za mostem tor wodny skręca zdecydowanie w lewo, po chwili w prawo, wymuszając spore nadłożenie drogi, jednak lepiej nie ścinać tego zakrętu i grzecznie płynąć zgodnie z oznakowaniem.
Po drodze do Pułtuska wytyczony znakami tor jeszcze kilka razy wykręca na, zdawałoby się, szerokiej rzece.
W Pułtusku
Jeszcze przed zmrokiem dotarliśmy do Pułtuska i zacumowaliśmy w porcie przy zamku. To dobre miejsce na nocleg, choć warto pamiętać, że pod koniec kwietnia, gdy port dopiero zaczyna funkcjonować, nie wszystko jeszcze działa. Obok portu jest słynny pułtuski rynek. Tam, bez problemu, znajdziemy miejsca, gdzie można dobrze zjeść i chwilę posiedzieć przy kufelku.
Za Pułtuskiem koryto Narwi zwęża się i rozpoczyna się typowa rzeczna żegluga z głębinami przy zewnętrznych brzegach zakoli i wypłaceniach po wewnętrznej. Widać miejsca, gdzie rzeka podmywa zewnętrzny brzeg i sukcesywnie, krok po kroku, zmienia koryto.
Na tym odcinku, jak też i na całej Narwi aż do Nowogrodu, tor wodny jest bardzo dobrze oznakowany, od Pułtuska w górę – tyczkami zielonymi i czerwonymi. Płynęliśmy niedługo po ustawieniu tyczek, więc rzeka jeszcze nie zdążyła zmienić ukształtowania dna i oznakowanie było w 100 proc. wiarygodne. Jesienią może być gorzej...
Nawet gdy płyniemy wyznaczonym torem wodnym, powinniśmy stale obserwować nurt rzeki i omijać miejsca, w których woda wyraźnie się marszczy czy wiruje. To oznacza podwodną przeszkodę, głaz, zatopiony pień czy choćby przykosę. Wiosną, gdy poziom wody jest wysoki, prawdopodobieństwo zahaczenia o dno czy przeszkodę na nim leżącą nie jest takie duże, natomiast późnym latem bądź wczesną jesienią, gdy poziom wody bywa najniższy, trzeba naprawdę uważać w takich miejscach i wówczas niezbędne jest "oko" na dziobie.
Narew ma bardzo ciekawe, urozmaicone brzegi i łatwo można znaleźć zaciszny kącik na nocleg na dziko. Z wyborem miejsca do zacumowania nie ma co zbyt długo zwlekać. Gdy zrobi się ciemno, żegluga po rzece może być niebezpieczna, a z pewnością trudna. Oznakowanie nawigacyjne nie jest przystosowane do żeglugi nocnej, nawet nie ma odblasków na znakach, więc lepiej cumować za dnia. Nasz drugi nocleg urządziliśmy na dziko w lesie, kilka kilometrów przed Różanem.
Do cumowania na dziko najlepiej użyć kotwicy. Trzeba podejść 25–30 m powyżej miejsca, w którym zamierzamy stanąć i rzucić kotwicę na nurcie, ale blisko brzegu. Następnie wydajemy linę kotwiczną i opuszczamy się w dół rzeki. Wykładamy płetwę sterową na burtę przeciwną do tej, którą zamierzamy cumować i prąd rzeki sam spycha rufę na brzeg. Aby taki manewr się powiódł, długość wydanej liny kotwicznej powinna być wielokrotnie większa niż odległość jachtu od brzegu. Rano wystarczy oddać cumę (cumy) i jacht sam się ustawi w nurcie.
W trakcie cumowania zawsze, oczywiście, możemy użyć silnika, który pomoże "dopchnąć" rufę do brzegu.
Dopłynęliśmy do Różana
Rano, trzeciego dnia żeglugi, osiągnęliśmy Różan. Przed Różanem Narew mniej meandruje i miasteczko widać z daleka. Podobnie z daleka widać most, przez który biegnie droga do Ostrowi Mazowieckiej.
Różan to miejsce, w którym można zrobić zakupy i uzupełnić paliwo. Planowaliśmy stanąć na lewym brzegu w okolicy mostu, skąd jest w miarę blisko do stacji paliw i do marketu obok stacji. Niestety, lewy brzeg jest niedostępny, więc popłynęliśmy około 1,5 km dalej.
Zacumowaliśmy niedaleko ujścia rzeczki Różanica. Stamtąd było najbliżej (około 1 km) do innej stacji benzynowej na wylocie z Różana w kierunku Ostrołęki.
Za Różanem, koło Dyszobaby, Narew jeszcze kręci, ale już dalej koryto ma sporo prostych odcinków. Żegluga jest łatwa aż do setnego kilometra rzeki. W tym miejscu pod prawym brzegiem leżą podwodne głazy i prąd gwałtownie przyspiesza. Tu schodzenie z toru wodnego może być bardzo niebezpieczne. Przed tym miejscem szliśmy z prędkością 2,5 do 3 węzłów względem dna. Nagle, przy tych samych obrotach silnika zaczęliśmy zwalniać, a GPS pokazał prędkość zaledwie 0,7 w. Trzeba było mocno zwiększyć obroty silnika.
Jesteśmy w Ostrołęce
Na kolejny nocleg zacumowaliśmy przed Ostrołęką, na prawym brzegu, na 138 km rzeki. Miejsce jest urocze – w lesie, z dala od siedzib ludzkich. Następnego ranka nie chciało nam się stamtąd odpływać.
Czwartego dnia rejsu przed południem dotarliśmy do Ostrołęki. Zacumowaliśmy na krótko do nabrzeża portowego przy pierwszym moście drogowym. Stąd mamy dość blisko do stacji paliw. Wystarczy przejść około 500 m przez most na lewy brzeg rzeki i dalej przy drodze prowadzącej na Olsztyn, zaraz za rondem, możemy zatankować paliwo. Z kolei na prawym brzegu mamy centrum miasta z wieloma sklepami, w których łatwo zrobić zakupy i uzupełnić zapasy na jachcie.
Do nabrzeża czy kei ustawionej wzdłuż brzegu rzeki najłatwiej zacumować pod prąd. Podchodzimy burtą, kontrolując prędkość obrotami silnika. Na koniec dobieramy je tak, aby zatrzymać się względem brzegu. Jest czas na spokojne rzucenie cum i zejście na ląd. Po obłożeniu cum i szpringów odstawiamy silnik.
Ostrołęka od strony wody jest ciekawa. Widok sporego miasta to niewątpliwie odmiana po dwóch dniach oglądania łąk i lasów. Niestety, tej wiosny w Ostrołęce pojawiło się poważne utrudnienie...
Przy lokalnej elektrociepłowni od kilku lat istniała zwężka nurtu rzeki. Wykonano ją kilka lat temu ograniczając szerokość koryta do 30 m po to, by nieco spiętrzyć Narew, tak aby podczas letniej suszy elektrociepłownia mogła bez przeszkód pobierać wodę z rzeki. Zwężenie koryta powodowało przyspieszenie nurtu na odcinku rzędu 20 - 30 m, przez co pokonanie tego odcinka pod prąd wymagało zwiększenia obrotów silnika. Jeszcze w 2017 r. udawało się tamtędy przepłynąć bez większych problemów. W tym roku jest znacznie gorzej. Doświadczyli tego ci żeglarze, którzy postanowili wiosną popłynąć rzekami na Wielkie Jeziora Mazurskie.
Od jesieni 2017 roku, na rzece przy elektrociepłowni prowadzone są prace hydrotechniczne. Mają na celu wykonanie ruchomej przegrody koryta, która umożliwi spiętrzenie wody na Narwi podczas suszy. Po zakończeniu budowy nawet przy niskim poziomie rzeki elektrociepłownia będzie mogła pobierać wodę bez przeszkód. To bardzo ważne, bo niski stan wody w Narwi może skończyć się wygaszeniem pieców i tym samym ogromnymi stratami.
Prowadzone prace wymagały zwężenia koryta rzeki do ledwie kilkunastu metrów. Przy wiosennym, wysokim poziomie wody spowodowało to znaczne przyspieszenie nurtu, niemal jak w górskiej rzece. Oprócz tego w samym zwężeniu powstają bardzo silne i niebezpieczne wiry. Prędkość wody w przewężeniu jest tak duża, że nie ma możliwości przejścia tego odcinka pod prąd jachtem żaglowym z typowym silnikiem zaburtowym o mocy nawet kilkunastu koni mechanicznych.
Autorowi tego tekstu udało się pokonać kilkadziesiąt metrów owej górskiej rzeki, ale tylko dlatego, że mogliśmy skorzystać z pomocy innej jednostki wyposażonej w silnik o mocy 60 KM. Wcześniej znajomi żeglarze, którzy płynęli na Mazury musieli wyslipować w Ostrołęce jacht i przewieźć go do Nowogrodu, gdzie został ponownie zwodowany.
Prace na rzece są poważnym problemem, ale o tych utrudnieniach długo nie było żadnych informacji ze strony zarządcy drogi wodnej jakim jest RZGW Białystok. Komunikat nawigacyjny ze stosownym informacjami ukazał się dopiero 30 kwietnia 2018 r. na stronie internetowej RZGW w Warszawie. W komunikacie ogłoszono też, że w związku z pracami zamknięto szlak żeglowny na tym odcinku Narwi (zamknięcie szlaku żeglownego nie oznacza zakazu żeglugi, a jedynie to, że zamkniętym szlakiem płyniemy na własne ryzyko).
Zwężenie nurtu rzeki to nie jedyny problem jaki napotkamy w Ostrołęce. W związku z zamknięciem mostu drogowego na DK61 zbudowano tymczasową przeprawę mostową przez Narew. Jednakże prześwit pod nowym mostem wynosi zaledwie 1,7 m przy najwyższej wodzie żeglownej. Na szczęście nawet przy wysokim stanie Narwi w Ostrołęce (214 cm) udało się bez trudu przepłynąć pod mostem z położonym masztem. Wysokość przęsła nad lustrem wody wynosiła wtedy ok. 3,5 m. Wcześniej koledzy przeszli pod tym samym mostem Phobosem 2, nawet przy 234 cm!
Za Ostrołęką Narew znów meandruje, ale świeżo ustawione tyczki bezbłędnie wskazywały bezpieczną wodę. Późnym popołudniem osiągnęliśmy Nowogród i od razu weszliśmy na Pisę. Mieliśmy wystarczająco dużo paliwa, a jacht był zaopatrzony we wszystko, co potrzeba trzyosobowej załodze. Gdyby było inaczej, można w Nowogrodzie uzupełnić zapasy. Do stacji paliw jest dość daleko, być może warto podjechać taksówką po paliwo. Ze sklepami jest lepiej. Wydaje się, że najkorzystniej zacumować na prawym brzegu rzeki w pobliżu mostu.
Jeśli nie zatankujemy w Nowogrodzie, to na Pisie możemy mieć problem z uzupełnieniem paliwa. Wprawdzie po drodze są stacje paliw w Zbójnej i w Turośli, ale oddalone po kilka kilometrów od rzeki.
To już Pisa!
Wejście na Pisę jest dobrze oznakowane. Warto zwrócić szczególną uwagę na dwa znaki. Jeden wskazuje, że głębokość tranzytowa na tej drodze wodnej to tylko pół metra, a drugi ostrzega przed rafami kamiennymi na odcinku 1500 m. W tym miejscu, nawet przy wysokim poziomie wody, trzeba wysłać "oko" na dziób i uważnie prowadzić jacht.
Kończył się dzień. Już za rafami zacumowaliśmy na lewym brzegu, przy łące, w pobliżu wsi Zbójna.
Pisa jest jedną z bardziej meandrujących rzek, jakie znam. W jej środkowym odcinku widać po dwa, trzy zakola w przód i w tył. Czasami ten sam dom można obejrzeć niemal ze wszystkich stron, pokonując kolejne zakole rzeki.
Na Pisie nie ma żadnych oznaczeń nawigacyjnych, poza oznakowaniem wyspy w miejscowości Dobrylas. Tu trzeba czytać rzekę i starać się wykorzystywać głęboką wodę na zakolach pod zewnętrznymi brzegami. W niektórych miejscach potrafi być głęboko nawet na 5 – 6 m.
W Dobrymlesie - Mazury o krok!
Piątego dnia żeglugi, około południa zatrzymaliśmy się we wsi Dobrylas. Można tu cumować przed mostem, na lewym bądź prawym brzegu. Na lewym brzegu są dwa sklepy. W jednym z nich uzupełniliśmy zaprowiantowanie jachtu.
Dzień zakończyliśmy w miejscowości Ptaki. Stanęliśmy na noc przy kei pola namiotowego na lewym brzegu rzeki. W Ptakach można uzupełnić zaprowiantowanie jachtu.
Rano pożegnaliśmy Ptaki i ruszyliśmy do Pisza. Kawałek za Ptakami Pisa wpływa w Puszczę Piską i po dość monotonnym odcinku wśród łąk otoczenie znów staje się ciekawsze. Ale coś za coś. Można trafić na powalone pnie drzew tarasujące nurt rzeki. Byliśmy na to przygotowani, mieliśmy piłę spalinową, ręczną i siekierę. Na szczęście narzędzia te się nam nie przydały. Wprawdzie spotkaliśmy jedno przewrócone drzewo, ale szczęśliwie udało się przejść pomiędzy jego wierzchołkiem a brzegiem – niemal na styk. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do Pisza...
Bilans zysków i strat
Jak wcześniej wspomniałem, na przepłynięcie z Zalewu Zegrzyńskiego do Pisza zużyliśmy niemal 100 l paliwa, podczas gdy samochód holujący przyczepę z jachtem wypali ledwie jedną czwartą tej ilości. Podróż wodą trwała pięć i pół dnia, a podróż jachtu na przyczepie zajmie nie więcej niż pięć godzin. Zatem zdaje się, że ekonomicznie taki rejs jest pozbawiony sensu. Ale tylko tak się zdaje! Narew jest przepiękna! Pisa, poza ciut monotonnym środkowym odcinkiem, biegnącym przez łąki, jest równie urodziwa...
Po drodze natykaliśmy się na czaple, bociany, wydry i bobry. Widzieliśmy urocze zakątki, które można dostrzec tylko od strony wody. To jest warte dużo więcej niż koszt spalonego paliwa. Za jakiś czas z przyjemnością znów tamtędy popłynę!