Wywiady ŻAGLI: Szerokie Wody na Wiśle
Na naszych łamach nie mogło zabraknąć ludzi, którzy w zakończonym niedawno Roku Rzeki Wisły organizowali wodniackie życie na tej wielkiej rzece. Z Andrzejem Stańskim, prezesem Fundacji „Szerokie Wody” rozmawiał Mirosław Czerny.
Żagle: Gdzie znaleźliście owe szerokie wody na Wiśle? Jak powstała fundacja i po co?
Andrzej Stański: Fundacja „Szerokie Wody” to nazwa wzięta z utworu Henryka Mikołaja Góreckiego „Szerokie wody na Wiśle”. Pomysł na działalność na rzece to zbieg kilku okoliczności. Zbudowania przez mojego syna Macieja oceanicznej łodzi wiosłowej, spotkania na rzece Marcina Figurskiego z jego pychówką na żaglu rozprzowym i organizacja pierwszego Flis Festiwalu w 2011 r. Skoro zorganizowaliśmy imprezę, to aby uzyskiwać dofinansowania na kolejną, trzeba mieć jakiś podmiot, no i wraz Grażyną Leśniak dokooptowaliśmy kilka osób. W chwili obecnej to z nią głównie ciągniemy ten wózek...
Ż: Wasza Fundacja otrzymała Nagrodę Przyjaznego Brzegu, a Zielone Świątki na Urzeczu podczas V Forum Promocji Mazowsza, otrzymały certyfikat Najlepszego Produktu Turystycznego Mazowsza. Pływacie na silniku i pod żaglami. Ale te żagle są jakieś dziwne...
AS: Jeździmy na tradycyjnych dla Wisły żaglach – czyli rozprzowych, niekiedy wspomaganych sztakslem. I żeby było dziwniej – tenże sztaksel jest prostokątny. To klasyczny układ dla piaskarzy wiślanych od Solca po Wyszogród. Sporo fotografii z okresu międzywojnia dało nam dobrą bazę źródłową. W czasie Święta Wisły organizowane były regaty takich łodzi. Przed wojną częstym zwycięzcą był Bolesław Matrasek – przedsiębiorca i społecznik. Jazda po rzece ma być efektywna – dla nas jest normą, że pływamy, wykorzystując jednocześnie silnik, żagiel czy wiosła. Nasze żagle pracują od półwiatru czyli zwykle mamy albo pod, albo z wiatrem. Z tym, że jechanie z prądem i na żaglu to już wyższa szkoła jazdy.
Ż: Robicie łodzie z drewna, choć jest tyle nowoczesnych laminatów do wyboru?
AS: „...za drewno na wodzie, za wiślane łodzie” – odpowiadam cytatem z piosenki Grzegorza Świtalskiego, który w maju zwodował swojego 11-metrowego dubasa „Sandomierkę”. Łódź z drewna, która pięknie chodzi po rzece. I to nie jest kwestia biedy – tylko wyboru. Drewniacy – to bycie wodniakiem, który używa: pychówek, batów, galarów, szkut, dubasów. Czyli mamy środowisko, które jest troszkę inne od mazurskiego. Toteż nawet wśród nas szanty są mniej popularne, raczej muzyka folkowa albo ta, którą gra zespół Hambawena. No bo jak tu na Wiśle o wielorybach albo hiszpańskich flotach…
Prekursorem jest Jarek Kałuża, który kilkanaście lat temu zaczął z Krakowa do Gdańska prowadzić Flis Królewski – czyli rejs majowy. Tak „zaorał”, że mamy teraz kilka miejsc, gdzie łodzie drewniane są budowane przez Witkowskiego, Tabakę, Wichmana, Szczęsnego. Mają na koncie po kilka lub kilkanaście zbudowanych łodzi. A do nestorów szkutnictwa ludowego zalicza się pan Szymański spod Czerwińska.
Mamy też swoje zwyczajowe spotkania oraz konkursy, np. Żelazna Klamra przyznawana na Flis Festiwalu tym jednostkom, które zostały wykonane z największym pietyzmem. A dowodzi tym konkursem Michal Nowak z Solca nad Wisłą, właściciel „Flisaka” – pięknego dwumasztowego bata.
Drewno to pewien wybór i styl. A do naszych ulubionych butów należą zwykłe gumofilce, świetne na jesienne i zimowe pływanki. Bo rzekę eksplorujemy do pierwszych lodów.
Ż: Rozszyfruj takie nazwy jak Gassy, Urzecze i opowiedz o imprezach, które tam się odbywają.
AS: Urzecze to region od Góry Kalwarii po Warszawę, mocno osadzony nad Wisłą i według naszej fundacji mający ogromy potencjał turystyczny. Można sprzedawać rejsy łodziami okraszone rodzimym kulinarnym dziedzictwem i folklorem. Gassy to miejscowość na Lb 487 km Wisły, która kilka lat temu była nieznana. A teraz czeka tu na gości przeprawa promowa. Jest to też piękne miejsce do rozpoczęcia rejsów i spływów.
Nasze imprezy to FLIS FESTIWAL, czyli zlot tradycyjnych łodzi od Krakowa po Gdańsk z folkową muzyką, rękodziełem, dobrą kuchnią oraz atrakcjami dla publiczności.
Zielone Świątki na Urzeczu to orszak umajonych łodzi, który płynie od Góry Kalwarii po Nadbrzeż w gminie Karczew i Gassy w gminie Konstancin, aż po Wawer i Warszawę. W tych miejscowościach są organizowane festyny, a kilkanaście łodzi z muzą i śpiewem podróżuje. To już czwarta edycja i impreza nabiera rozmachu.
I tu uwaga – że sterniczenie dzięki takim imprezom jest coraz lepsze. Chłopaki pływają już blisko siebie i mimo kilkunastu jednostek w dystansie kilku metrów i pływania z nurtem, wypadków brak.
Do imprez trzeba dodać jeszcze współorganizowaną Pielgrzymkę Rzeczną św. Zygmunta z Gassów do Płocka – to jedyna taka rzeczna pielgrzymka w Europie.
Ż: Lubicie chyba pływać w górę Wisły – dlaczego?
AS: Wielu ludzi Wisły ma skłonności, by płynąć pod prąd – także w szerokim znaczeniu tego zwrotu. Pewnie jest w tym indywidualizm, niechęć do podążania za tłumami do obleganych miejsc, godzenie się na niewygody. Wszak w górę rzeki po drodze tylko dzikość, piach i zielenina. A marina, która ma pełną infrastrukturę jest dopiero w Puławach. Ale jest ekipa będąca w stanie „podawać sobie” podróżujących po Wiśle i opiekować się nimi po drodze.
Problem jest dopiero koło Kozienic. Nie rozumiem, jak to możliwe, by prywatna firma, właścicielka elektrowni, z dnia na dzień budowała próg przegradzający Wisłę, która jest drogą wodną – i to bez śluzy.
Ż: Jak daleko jest z Warszawy do francuskiego Orleanu? Podobno macie jakieś skróty i można was tam spotkać?
AS: Orlean, Loara to temat rzeka… Muszę powiedzieć o dwóch postaciach. Zbyszek Gąsowski to nasz nadretman z Francji, hydrolog, który włożył ogrom pracy w Loarę. Zaczynał tam ruch drewnianych jednostek, ze szkutnictwem, żeglugą, festiwalami, z promocją – pokazał, że to jest atrakcyjna oferta dla ludzi. No i po dwudziestu kilku latach w Orleanie, co drugi rok, spotyka się kilkaset pięknie zrekonstruowanych stateczków. Festiwal jest formą edukacji dla dzieciaków i publiczności. Odwiedza go kilkaset tysięcy osób. To duma Francuzów z własnej tradycji, z łodzi często prostych i podobnych do naszych. W 2015 r. Wisła była tam gościem honorowym. Było kilkanaście naszych jednostek, w tym fundacyjna „Św. Barbara”. Kilka dopłynęło tam z Polski rzekami i kanałami. Mieliśmy piękne stoisko na kształt szkuty czerskiej – odwzorowaliśmy wymiary i Francuzi byli zdziwieni, że przeszło trzydziestometrowe jednostki spławiały się po Wiśle.
Druga postać to Jarek Kałuża z Krakowa, który przybliżył Wiśle Orlean. Był tam od kilku edycji i zabiegał o coraz lepsze relacje z gospodarzami. No i w tym roku też się do Orleanu oczywiście wybieramy.
Ż: Co zaproponowaliście w Roku Wisły?
AS: Rok Rzeki Wisły to inicjatywa oddolna, wymyślona w gronie kilku osób. Liczyliśmy, że skoro Sejm RP uchwali, to ministerstwa zrealizują. Niestety, tak się nie stało. Jakoś uchwała sejmowa nie podziałała na ministerialnych urzędników. No, ale są miasta i województwa, które pomysł kilku facetów obradujących w klubie „Rejsy” w Porcie Czerniakowskim wzięły na poważnie. Oddolna inicjatywa to ludzie, społecznicy, wodniacy i teraz się mogli pokazać. To oni tworzą ciężar gatunkowy obchodów. Rok Wisły, to taka odpowiedź na pytanie do kumpli, ile można o tej rzece gadać, aby decydenci ją zauważyli. Dla mnie największym sukcesem – oprócz ludzi, którzy się pojawili – jest inicjatywa władz samorządowych województwa mazowieckiego, budowa repliki 16-metrowej szkuty, którą ma zarządzać Fundacja Roku Rzeki Wisły, kierowana przez Roberta Jankowskiego. Ludzie i statki to największy skarb Wisły. Ten potencjał zobaczyły Warszawa i Toruń, także powiat piaseczyński, który bierze się za budowę portu w Górze Kalwarii.
Ż: Jaką Wisłę byś widział dla żeglarzy i motorowodniaków?
AS: Wisła dla wodniaków to rzeka lepiej oznakowana – niech wrócą „wytyczni”, którzy na bieżąco będą pokazywali szlak. Jest też kilka miejsc, gdzie aż się prosi o małą portową infrastrukturę. Odremontowane ostrogi i oznaczone mielizny, byłyby cenne dla mniej wprawnych wodniaków. Porty w Czerwińsku, Modlinie, Łomiankach czy Gassach mogą być samowystarczalne – tam jest potencjał do zarabiania pieniędzy.
Ż: Słyszałeś o projekcie Warszawsko-Zegrzyńskiej Pętli Wodnej? Co sądzisz o użeglownieniu stopnia Dębe?
AS: Pętla? Absolutnie jestem za! To byłaby fajna weekendowa przygoda na rzekach, kanale i zalewie. I dla kajakarzy i bareczek. Gdzie będzie miejsce na porty i dzikie plaże. Jestem za budową śluzy na stopniu Dębe. Do pętli bym dodał nocną żeglugę. Ale to jest jakiś straszny temat – mimo zaangażowania władz miasta, armatorów i Komisji Wisły Warszawskiej temat jest nie do ruszenia…
Ż: Czego na Wiśle w Warszawie brakuje, by miała dla wodniaków bardziej przyjazne wody i brzegi?
AS: Wisła Warszawska to wciąż modernizowany Port Czerniakowski, który zapełnia się szybciej niż są dostawiane kolejne pomosty. To nowe bulwary, które przyciągają warszawiaków, to plaże miejskie, które latem gromadzą tłumy – a jak sąd orzekł, wolno nad Wisłą pić piwo. Wisła w Warszawie to Przystań Warszawa, planowana dla warszawskich wodniaków na Cyplu Czerniakowskim, gdzie swoje miejsce mają znaleźć wioślarze, kajakarze i drewniacy. Gdzie jest miejsce na szkutnię, magazyn, sklepy i pomosty dla jednostek. Życzyłbym innym miejscowościom takiego podejścia do kwestii związanych z nawigacją po rzece. Może warto wrócić do idei pomostów na prawym brzegu – jakichś pływających przystani. Może do udrożnienia wejść do YKP, SUMA, WKW. Atrakcją Wisły w Warszawie byłaby np. nocna żegluga. Bo warto powiedzieć, że jednostek przybywa – rzeka staje się modna i to nas cieszy!