TTSR 2017: "Łajzy" szykują się do regat
Szczecin coraz intensywniej żyje zbliżającym się finałem regat The Tall Ships Races. W marcu zapadły kolejne ważne decyzje. Wybrano blisko 150 oficerów łącznikowych.
– Podczas zlotu oficerowie łącznikowi są dla załóg wsparciem właściwie w każdej sytuacji. Towarzyszą im w codziennym życiu, koordynują dostawy na żaglowce, dostarczają niezbędne informacje od organizatorów, pomagają zobaczyć miasto – po prostu dbają o gości podczas ich pobytu w Szczecinie – opowiada Tomasz Owsik-Kozłowski z Żeglugi Szczecińskiej, rzecznik prasowy finału regat. – Oficer łącznikowy nazywany jest pieszczotliwie… łajzą. Ta oryginalna "ksywka" po raz pierwszy pojawiła się podczas pierwszego finału w 2007 r. Została utworzona z połączenia terminu "oficer łącznikowy" i jego angielski odpowiednika "liaison oficer" – tłumaczy.
Chętni mogli zgłaszać się do połowy marca. Ostatecznie wybrano blisko 150 osób. Co ciekawe, wśród nich byli obywatele innych krajów zarówno mężczyźni, jak i kobiety z Ukrainy czy Anglii. Wszyscy musieli spełnić kilka warunków: przede wszystkim mieć ukończone 20 lat i znać co najmniej jeden język: angielski. Atutem była znajomość kolejnych. Tutaj skorzystali kandydaci, którzy posługują się np. językiem rosyjskim, a nawet arabskim. Jedna kandydatka mieszkająca w Szczecinie pochodzi z Azji i płynnie porozumiewa się w języku chińskim
Część oficerów tego zadania podejmie się już kolejny raz. Jerzy Graczyk oficerem łącznikowym był już dwukrotnie. W 2015 r. pomagał załodze rosyjskiego "Sedova", a w 2016 r. "Zrywa", 73-letni emerytowany kapitan żeglugi wielkiej, nie może doczekać się już sierpniowych regat. Przyznaje, że bycie oficerem łącznikowym nie jest wcale takie łatwe.
– Kocham żaglowce od dziecka. W 1963 r. płynąłem na "Darze Pomorza" na Morze Śródziemne. Później przez 20 lat byłem kapitanem na statkach handlowych – wspomina. – W 2016 r. przypomniałem sobie dawne czasy. Wszedłem na reję "Fryderyka Chopina" – nie było już tak łatwo jak 50 lat temu. Podczas zbliżających się regat będę współpracował z pewnością z rosyjską jednostką, dosyć dobrze znam ten język, gdyż wielokrotnie pływałem po ich wodach. Jako "łajzy" mamy sporo obowiązków. Na przykład w 2015 r., zaraz po przyjściu "Sedova" do Szczecina, musiałem jechać pilnie z trzecim mechanikiem do szpitala. Spadło mu coś na rękę i uszkodziło opuszki palców. Ponadto trzeba dopilnować spraw związanych z łącznością między żaglowcem a bazą na lądzie.
Pierwszy szczeciński finał regat z 2007 r. znacząco wpłynął na życie Kingi Bobrowskiej. Miała wówczas 12 lat. Witała z nabrzeży meksykańskiego „Cuauhtemoca”, gdzie na jego rejach ustawionych podczas wpłynięcia było kilkudziesięciu śpiewających żeglarzy.
– Byłam małą dziewczynką, ale to właśnie ten moment był przełomowy w moim życiu. Podjęłam decyzję, że chcę swoją przyszłość związać z językiem hiszpańskim. Poszłam do szkoły hiszpańskiej i nauczyłam się języka – wspomina. – Bycie oficerem łącznikowym to nie tylko przygoda, ale misja. Można poczuć trochę więcej odpowiedzialności niż na co dzień, być przewodnikiem po naszym pięknym mieście, sprawić, by załogi zapamiętały wizytę u nas nie tylko z tego, że witają ich setki ludzi na nabrzeżach. W 2015 r., podczas Baltic Tall Ships Regatta, oficerem zostałam pierwszy raz – wspomagałam jacht litewski. Oprócz tego pełniłam funkcję oficera medycznego. Miałam taką możliwość, gdyż w Polsce studiuję też medycynę. Ta przygoda zapada w naszą pamięć na całe życie!