Rafał Moszczyński o rejsie non stop dookoła świata [wywiad ŻAGLI]

2019-11-22 14:34 Waldemar Heflich
Rafał Moszczyński
Autor: Robert Hajduk / Shuttersail.com

Skiper jachtu „Wojownik VIII” po dopłynięciu do portu w Stornoway i wnikliwej ocenie sytuacji oraz stanu technicznego jednostki poinformował, że ostatecznie rezygnuje z samotnego rejsu non stop dookoła świata. O trudach w realizacji takiej wyprawy opowiedział Magazynowi „Żagle” jeszcze przed jej rozpoczęciem...

„Żagle”: Czy masz rodzinne tradycje morskie? Jak zostałeś żeglarzem regatowym?
Rafał Moszczyński: Jeśli jesteś małym, żywym, ciekawym świata dzieckiem, to wszystko, co podrzucą ci rodzice ma decydujący wpływ na twoją przyszłość. W latach 70. tata kupił rozbity ślizgacz, załatwił gdzieś matę i żywicę, zmodernizował kadłub do kształtu małej łódki, a mama uszyła na domowym „Łuczniku” bawełniane żagle. Jacht pojechał na bagażniku naszego Wartburga na miesięczne wakacje. Tata upamiętnił to na amatorskiej kamerze i dzisiaj mogę powiedzieć, że zamiłowanie do żeglowania przekazali mi rodzice. Później kupili już stoczniowego nowego Delfina. W szkole średniej szczęśliwie trafiłem do drużyny żeglarskiej Hufca Łódź – Bałuty, a że jestem raczej krnąbrny z natury, szybko doszedłem do wniosku, że wolę sterować i decydować sam, niż słuchać poleceń innych. Ambicja wynika z charakteru, ale do wygrywania nie wystarcza. Trzeba się uczyć, ciężko pracować, mieć na kim się wzorować i kogo podpatrywać. Ja miałem pod ręką grono wspaniałych żeglarzy, więc było mi łatwiej. Pierwsze wpisy w książeczce żeglarskiej mam z regat z lat 80. – wszystkie w funkcji sternika. Nie mam za to wielkich tradycji morskich. Oczywiście rodzice żeglowali po morzu, ale za komuny były z tym kłopoty, a do tego mama nie umiała pływać wpław. Nie przeszkadzało to jej jednak w dzieleniu pasji z nami. Zakładała kamizelkę i prosiła, żeby płynąć po równym, bo zawsze miała coś do zrobienia. Z biegiem lat budowałem kolejne jachty i traktowałem żeglarstwo regatowe jako sposób na życie, odstresowanie od pracy zawodowej i formę aktywnego spędzania czasu.

„Ż”: Kiedy postanowiłeś wyruszyć na ocean?
RM: Z tym pytaniem mam zawsze problem! Jak sięgnę pamięcią, zawsze pociągał mnie bezkres morza i naturalne dla dziecka pytanie – co jest za horyzontem? Moja pierwsza przygoda z morzem była bardzo spektakularna – listopad 1985 r., „Zawisza Czarny”, Bałtyk i 36 godzin żeglugi w sztormie powyżej 10B. Skutecznie wyleczyło mnie to na długi czas z chęci opłynięcia świata. Ale wspomnienia trochę się zatarły, otworzył się wspaniały świat ciepłych mórz, w opinii mojej pani doktor zestarzał mi się błędnik i nic już go nie rusza, więc wróciłem do tej uporczywej myśli: co jest za horyzontem?

Rafał Moszczyński
Autor: Robert Hajduk / Shuttersail.com

„Ż”: Czy budowa jachtu typu Setka i samotny rejs przez Atlantyk były początkiem wielkich planów o rejsie dookoła świata?
RM: Oczywiście! Jeśli planujesz rejs dookoła świata, musisz być pewny, że dasz radę i chodzi mi raczej o wiarę we własne siły, niż przekonywanie innych. Zdobywanie niezbędnego doświadczenia jest długotrwałe i kosztowne. Podczas przygotowań do samotnej żeglugi w regatach Transatlantyk 2016 udało mi się osiągnąć kilka celów. Budując łódkę od podstaw, trzeba zrobić ją tak, żeby mieć pewność, że wytrzyma. Jak do najbliższego serwisu ma się kilka tysięcy kilometrów, a głowę przykłada do poduszki w odległości 8 milimetrów od toni oceanu, to tylko ta pewność może dać zdrowy sen. Dodatkowo nabywa się unikalnych umiejętności, które dają szansę naprawy wielu usterek we własnym zakresie. Zebraliśmy niezbędne doświadczenie, opanowaliśmy routing i pracę zespołu brzegowego. Procedury wspierające samotnego żeglarza zdały egzamin i dzisiaj wiemy, co poprawić, co zmienić, żeby skutecznie zminimalizować zbędne ryzyko. Być może są osoby, które wstają rano, piją kawę i wyruszają w długi rejs, bo taki po prostu mają plan na dzisiaj, ja jednak potrzebowałem poligonu do testów, żeby podjąć takie wyzwanie.

„Ż”: Czy od początku miał to być rejs bez zawijania do portu?
RM: Jeśli ma się charakter prawdziwego wojownika, a żeglarstwo postrzega przez pryzmat rywalizacji, to inna opcja nie wchodzi w grę. Można byłoby się zastanowić, czy nie ruszyć z Anglii, Francji lub Wysp Kanaryjskich, ale im więcej trudności, tym większa satysfakcja. Inna kwestia to logistyka i związane z nią koszty. Impulsem do działania była wspaniała historia rejsu Henryka Jaskuły. Minęło właśnie 40 lat od tego wydarzenia, ja skończyłem 50 lat, wszystko składa się w ten jeden samotny rejs z Gdyni do Gdyni bez zawijania do portu i pomocy z zewnątrz.

„Ż”: Co dało Ci spotkanie z kapitanem Henrykiem Jaskułą?
RM: Jeśli masz szczęście, spotkasz na swojej drodze ciekawych, wybitnych ludzi, którzy zrobią na tobie ogromne wrażenie. Ja miałem to szczęście i poznałem Henryka Jaskułę, do którego kontakt dał mi Bartek Czarciński. Kapitan na bieżąco monitoruje żeglarskie wydarzenia i kibicuje każdemu, kto ma w planach rejs dookoła świata. Spotkanie umawialiśmy mailowo, pomyliłem datę i boleśnie przekonałem się, że z nas dwóch to on ma lepszą pamięć! W jego domu spędziliśmy cały dzień, rozmawiając o historycznym rejsie sprzed 40 lat, życiu i przygotowaniach do naszej wyprawy. Kapitan przekazał mi unikalną wiedzę. Jesteśmy umówieni na jeszcze jedno spotkanie w kwestii strategii przejścia Kanału Angielskiego. Pan Henryk jest entuzjastą samotnego oceanicznego pływania. Dostałem całą masę wsparcia. Jedyne, czego nie chciał przyjąć jako pewnik, to fakt, że planuję opłynąć świat w 150 dni. Podkreślał to kilkakrotnie i żadne argumenty nie działały. Pozostaje tylko wrócić i postawić na swoim.

Rafał Moszczyński i Henryk Jaskuła
Autor: mat. pras. rejsu solo non stop Gdynia-Gdynia 2019 Rafał Moszczyński i Henryk Jaskuła

„Ż”: A którą z jego uwag była najważniejsza, najbardziej warta zapamiętania uwaga?
RM: Oczywiście wymieniliśmy ich wiele. Dostałem bardzo dużo cennych i naprawdę niezwykle przydatnych informacji, ale dwa razy w trakcie naszej rozmowy zostałem mocno zaskoczony. Pierwszy raz, gdy kapitan zapytał o stan mojej... prostaty! Nie myślałem o tym wcześniej w kontekście mojego samotnego rejsu. Pan Henryk wrócił z dwoma typami cewników i dostałem wykład, jakie są wady i zalety poszczególnych rozwiązań, jak samemu zaaplikować cewnik. Oczywiście zostałem zobligowany, żeby mieć je w apteczce i przed rejsem wykonać stosowne badania. Całość była poparta i zilustrowana wyjątkowo barwną historią z jego rejsu. No tak, po pięćdziesiątce jest się już w grupie ryzyka. A drugi raz poczułem się zaskoczony i lekko zbesztany, gdy przyznałem się, że mam w sobie ziarno pokory – popatrzył na mnie chwilę, zdziwił się i powiedział: „pokora to bzdura, takie pruskie gadanie. Albo cię stać i płyniesz, albo cię nie stać i zostajesz w domu”. Dzięki uprzejmości przyjaciela mam tę kwestię nagraną na filmie. Z perspektywy czasu myślę, że w kontekście samotnej żeglugi na tak długiej trasie te proste słowa są wyjątkowo trafne i warte zapamiętania, bo przecież wiara we własne siły jest najistotniejsza.

„Ż”: Czy masz wystarczająco dużo pieniędzy na jacht i przygotowania?
RM: Radość i duma to dwa uczucia, które towarzyszą mi, kiedy patrzę na „Wojownika VIII” na wodzie. Dwa lata projektu pokazały, że możliwe jest poskładanie budżetu na miarę wyprawy dookoła świata. Kluczowe było precyzyjne określenie założeń, terminów, determinacja i wiara w sukces. Mieliśmy dużo szczęścia w kontaktach biznesowych. Współpraca ze Sztorm Grupą to bezcenne relacje partnerskie, stocznia Caravela – wsparcie techniczne i organizacyjne, Plichta.pl to cały pakiet wartości życiowych, które ukształtowały moją osobowość od najmłodszych lat, każda najmniejsza nawet reklama na burcie jest wspaniałą historią, bez której ten rejs byłby niemożliwy. Oczywiście mam minimalny budżet, uzbierany z dużym trudem. Jednak to, że jest mały nie miało wpływu na kwestie bezpieczeństwa. Kupiliśmy wszystko, co było niezbędne, zrealizowaliśmy plan minimum na wodzie i jestem gotowy do drogi!

Rafał Moszczyński – start rejsu dookoła świata
Autor: Marek Zwierz

„Ż”: Dlaczego twoje jachty noszą nazwę „Wojownik”...?
RM: To ciekawa historia inspirowana literaturą z wątkiem osobistym. Paulo Coelho napisał podręcznik „Wojownika Światła” – taki zbiór uniwersalnych wartości. Prawie dwadzieścia lat temu kilka z nich zaadaptowałem na własne potrzeby, kilkoma z nich obdarzyłem moją prześliczną ukochaną żonę, a że do dziś tego szczęścia w naszych relacjach nie brakuje, kolejne moje jachty noszą nazwę „Wojowników”, które... w pewnym stopniu są kobietą.

„Ż”: Czy pamiętasz o banderce Magazynu „Żagle”?!
RM: Mam ostatnio bardzo dużo zajęć, ale pozycję „powiesić banderkę" ŻAGLI" już zrealizowałem. Wynika to trochę z tego, że żeglarze bywają przesądni. Ja należę do tych umiarkowanych i mogę wyjść w morze w piątek, coś tam gwizdać pod nosem, ale jak bym zapomniał o banderce „Żagli”, którą mam nadzieję oddać z powrotem, czułbym się źle! Uwzględniając to, że ma ona całą ciekawą historię za sobą, jest dla mnie szczególnie ważna. Ponieważ nie zawijam do obcych portów i po banderze jest to najcenniejszy proporzec, zajęła drugie z kolei najważniejsze miejsce na jachcie, czyli wisi pod prawym salingiem. Mam nadzieję, że godnie się wystrzępi na oceanicznym wietrze.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.