Rafał Moszczyński o planach kolejnego rejsu dookoła świata [wywiad ŻAGLI]

2020-01-13 15:32 Waldemar Heflich
Rafał Moszczyński
Autor: Robert Hajduk / Shuttersail.com

Niemal dwa miesiące po przerwaniu rejsu non stop dookoła świata Rafał Moszczyński opowiedział w rozmowie z Magazynem „Żagle” o przyczynach niepowodzenia pierwszej wyprawy „Wojownika VIII” oraz zdradził, jakie są jego żeglarskie plany na kolejny sezon.

„Żagle”: Czy określiłeś już wszystkie przyczyny, które zmusiły Cię do zaprzestania rejsu non stop dookoła świata?
Rafał Moszczyński: Właśnie wróciłem ze świątecznej wizyty w Szkocji, pojechałem z częścią zespołu sprawdzić stan łódki, jak znosi lokalne silnowiatrowe warunki na cumach i przygotować ją do zimowania. Wydaje się, że przyczyny są znane od początku, to głównie problem z autopilotem. Dzisiaj myślę jednak, że autopilot to ostatni, decydujący element całej procedury bezpieczeństwa. W sytuacji, kiedy nie mogłem polegać w stu procentach na autopilocie przekalkulowałem kwestie bezpieczeństwa i wyszło, że w takiej sytuacji mam duże szanse na sprawne zawinięcie do portu w dającym się przewidzieć czasie. Warunki nie były bardzo ciężkie, perspektywa lepszej pogody rozpisana była na 4,5 godzin do przodu, być może w lepszych warunkach autopilot wrócił by do sprawności, ale jak by się zachowywał w kolejnym sztormie? Z każdym dniem oddalał bym się od cywilizacji a niepokój by narastał i ten niepokój, który miałem w sobie uśpiony już przed startem, eksplodował w jednej chwili i był główną przyczyną zawinięcia na Hebrydy.

„Ż”: Czy takie kłopoty można było przewidzieć?
RM: Kłopoty mniejsze lub większe to immanentna cecha takiego rejsu, pojawią się na pewno. Braliśmy to pod uwagę i w tym zakresie czerpaliśmy wiedzę z doświadczeń NKE, producenta autopilota. To wielomodułowy, elektroniczno-hydrauliczno-elektryczny sprzęt, bogato okablowany, który pracuje w skrajnie niekorzystnym środowisku. Producent dołożył wszelkich starań, żeby zminimalizować ryzyko awarii, wyposażył mnie w cały set części zapasowych, w zasadzie mogłem zdublować każdy pojedynczy element i sprawdzić czy całość zacznie działać poprawnie np. po wymianie kompasu. Niestety wszystkie te możliwości utknęły wraz z częściami w sortowni paczek w Szczecinie i nie dotarły na czas do Gdyni.

„Ż”: Co trzeba zmienić na jachcie i jego wyposażeniu, by te kłopoty nie pojawiły się przy kolejnej próbie?
RM: Z rzeczy najważniejszych trzeba przetestować działanie autopilota i wyłapać co mu dolega i w jakich warunkach. Jedną z przyczyn mających wpływ na całość żeglugi jest problem fału grota. Po zarefowaniu grota, czyli w ciężkich warunkach, zostaje około 8 metrów fału, który wisi wzdłuż masztu napięty jak struna i pod wpływem wiatru niemiłosiernie tłucze o maszt wprowadzając całą łódkę w drgania. Głowica grota jest zapięta na dwóch wózkach spiętych trapezową blachą, która odstawia fał od masztu na około 10 cm. Już na Bitwie o Gotland zwróciłem na to uwagę, ponieważ drganie od fału grota rozkręciło górną stację wiatrową NKE i urwało przewód od ukf-ki. Antenę lepiej wlutowałem i zabezpieczyłem a ramię z propelerkiem dobrze dokręciłem i owinąłem taśmą. Problem jednak pozostał i myślę, że miał duży wpływ na działanie autopilota.

Rafał Moszczyński
Autor: Robert Hajduk / Shuttersail.com

„Ż”: Czy masz to spisane i skonsultowane ze stocznią?
RM: Pod względem konstrukcyjnym czy wytrzymałościowym łódka jest przygotowana przez stocznię perfekcyjnie i nie wymaga konsultacji. Wszystkie założenia, które przyjęliśmy zostały zrealizowane. Minęła już chwila na refleksje i doszliśmy do wniosku, że jedyne co brakuje łódce to... czasu na testy. Nie miałem okazji dobrze przetestować „Wojownika”, nauczyć się go i zaprzyjaźnić, a jest to szybka, wytrzymała, ale wymagająca łódka.

„Ż”: Jaki jest plan powrotu na trasę rejsu non stop dookoła świata?
RM: Do tego startu przygotowywałem się dwa lata i nie skupiałem się wyłącznie na budowaniu łódki i organizowaniu finansowania. Trzeba pamiętać, że żeglarstwo, nawet to najbardziej wymagające, jest tylko lub aż moją pasją. Takie aspekty jak praca zawodowa, zarabianie pieniędzy, życie osobiste i rodzinne to są składowe determinujące kolejne kroki. Wszystko było przygotowane do tego startu. Teraz trzeba poukładać całość jeszcze raz, określić priorytety, wytyczyć cele, ale to przyszłość bliżej nieokreślona. Na dzisiaj planujemy jedynie powrót wiosną „Wojownika” na Bałtyk i kilka miesięcy testów.

„Ż”: Czy wykorzystasz postój jachtu w Szkocji do wymagającego atlantyckiego treningu?
RM: Powrót do rzeczywistości finansowej determinuje bieżące działania, na przełomie kwietnia i maja planujemy z Hebrydów popłynąć na wyspy Owcze i Szetlandy. Warunki
na północnym Atlantyku rzadko bywają łatwe, to jest duża szansa, że będzie to wymagający atlantycki trening z tą różnicą, że załoga będzie w szerszym składzie i będzie można zejść pod pokład i chwilę odpocząć.

„Ż”: Czy ponownie będzie to trasa Gdynia – Gdynia?
RM: Tych kilka dni rejsu pokazało, że jeśli myśli się o skutecznym opłynięciu Ziemi to lepiej wystartować z Anglii lub Francji. Rzeczywistość na trasie Bałtyk – Atlantyk jest diametralnie różna od tej, w której żeglował kapitan Jaskuła. Udowodniłem, że można bezpiecznie pokonać ten akwen, ale czy warto? Cały projekt oparty był na kanwie fantastycznego rejsu Henryka Jaskuły, dzisiaj nie wiem jak będzie wyglądał kolejny rejs, ale mam w sobie cierpliwość i wierzę, że kiedyś wszystko dobrze się poukłada i ruszę...

Rozmawiał Waldemar Heflich

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.