60 urodziny: Jak powstawały „Żagle”? Od biuletynu do magazynu

2019-01-03 10:56 j. kpt. ż. w. Wiesław Rogala
60 lat Żagli
Autor: Redakcja Żagli

Ewolucja „Żagli” od biuletynu PZŻ tworzonego na maszynie do pisania i powielaczu do kolorowego nowoczesnego czasopisma cieszy mnie bardzo! Oto wspomnienia Kapitana Wiesława Rogali.

W marcu 1960 r. zostałem sekretarzem generalnym Polskiego Związku Żeglarskiego. Nasze biuro zarządu mieściło się wówczas przy placu Dąbrowskiego w jednym, ale sporym pokoju. W rogu stało niewielkie biureczko z powielaczem, a przy nim pracująca Krysia Szloser...

I to było właściwie całe wydawnictwo i redakcja „w jednym”. Pomysłodawcą i założycielem tego wówczas jeszcze biuletynu był Włodzimierz Głowacki, jedyny redaktor narzucający mu styl, formę i treść. Wydawane na powielaczu i w niewielkim nakładzie pismo docierało poprzez pocztę do okręgowych związków żeglarskich i było znaczącym wówczas źródłem informacji o tym, co się dzieje w PZŻ.

W połowie 1960 r. biuro PZŻ przeprowadziłem do trzech pokoi na ul. Chocimską 14. Tam też znalazły swoje miejsce „Żagle”. Bodajże w końcu czerwca 1960 r. odbyło się posiedzenie Prezydium Zarządu PZŻ poświęcone właśnie „Żaglom”. Niestety, ocena wypadła miernie, bo pismo nie spełniało oczekiwań ani okręgów, ani braci żeglarskiej. Z tą oceną nie zgodził się redaktor naczelny i następnego dnia położył na moim biurku całe, acz niewielkie archiwum oraz częściowo już przygotowany kolejny numer. Zostałem oko w oko z czymś, na czym się nie znałem. Skleciłem jakoś kolejny numer z posiadanych materiałów, korzystając z porad znanego dziennikarza Zbyszka Laskowskiego. Zwróciłem się do szeregu działaczy i dziennikarzy z prośbą o materiały do biuletynu. Tylko część osób odpowiedziała na mój apel. Złożenie dość różnorodnego materiału wymagało nieco ekwilibrystyki, ale numer jakoś wyszedł.

Postanowiłem wydać to drukiem, a nie na powielaczu. Zdobycie papieru na większy nakład było trudne, jeszcze gorzej było z drukarnią. Wszystkie miały limity i to wyczerpane. Pomogły koneksje ministra J. Wiśniewskiego. Zaczęliśmy się drukować w... więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Dostałem stosowną przepustkę i kontakt z drukarzem. Paczki papierosów przemycane w artykułach dały mi wreszcie to, co było potrzebne – stałe terminy ukazywania się pisma i jego jakość. Z czasem zaczęliśmy dostawać więcej materiałów, informacji i fotografii, ale ciągle była to działalność społeczna i spontaniczna.

Pismo wydawane było systematycznie, a jego nakład rósł. Po paru miesiącach powstało coś w rodzaju kolegium. Tworzyli je Zbigniew Laskowski, Czesław Marchaj, Józef Marczewski i Magda Jankowska. Znów pisał do nas Włodek Głowacki. Pamiętam, że jednym z najwierniejszych korespondentów był wówczas Janek Goralewski z Bydgoszczy. Zaczęli pisywać także profesjonaliści – Zenon Gralak i Stefan Wysocki. Z całą pewnością artykuły Czesława Marchaja o taktyce i technice żeglarstwa sprawiły, że zainteresowanie pismem wzrosło. Dołączali do nas kolejni wolontariusze, a nad kolejnymi numerami pracowaliśmy zupełnie społecznie. Koszta, w tym druk i papier, pokrywał PZŻ. To już było pismo, choć może jeszcze niskiego lotu, bo dobór materiałów był nadal zależny od tego, co nam przyniosła poczta...

W tym okresie dołączył do nas Leszek Błaszczyk, który rozpoczął od... krytyki tego, co jest. Ze swoją wiedzą zawodowego dziennikarza chciał od razu dokonać wręcz rewolucji, na co nie było ani pieniędzy, ani możliwości.

Ja – ze względu na coraz to większe obowiązki w PZŻ – stopniowo wycofywałem się ze struktury redakcyjnej, a moje funkcje, choć jeszcze pod moją opieką, sprawował Zbyszek Laskowski. Powoli, acz konsekwentnie zaczynał go w tym zastępować Leszek Błaszczyk, który cały czas szukał środków finansowych na pismo i oparcia bardziej stabilnego niż PZŻ. W owych latach coraz większą rolę w piśmie zaczynała odgrywać Magda Jankowska, która była liczącą się dziennikarką, ale również zaprawioną w bojach żeglarką. To głównie jej „Żagle” zawdzięczają profesjonalizm i obiektywizm. Zawsze skromną, acz znaczącą postacią była i jest do dziś Krysia Szloser, której zalety to umiejętności organizacyjne i pełny uroku dar łagodzenia redakcyjnych napięć.

Wspominając te czasy trudno też pominąć Józefa Marczewskiego. Był wrażliwym, ale bardzo rzetelnym kronikarzem tego wszystkiego, co się działo w PZŻ. Ceniliśmy go przede wszystkim za to, że potrafił krytycznie, ale i z uśmiechem ocenić sytuację i wnieść do zespołu świeżą myśl. Wymieniam tu tylko niektóre nazwiska, ale oczywiście było ich znacznie więcej. Im wszystkim wypada tu podziękować za ofiarną i nie nagrodzoną pracę. Także ówczesnym pracownikom biura PZŻ, którym wręcz zależało, by pismo wyszło na czas i dotarło do czytelników. Znaczącą rolę odgrywała w tym szefowa naszego biura – nieodżałowana Danusia Zjawińska.

Mimo wielu przeciwności był to naprawdę wspaniały okres – bo ani cenzura, ani recenzenci praktycznie nie mieli do nas dostępu. To paradoksalne, ale druk w więzieniu zapewniał nam pełną intymność. No cóż, takie to były czasy.

Stale rozrastał się krąg nowych korespondentów, także tych zagranicznych. Coraz bardziej uporządkowane były tematyka i grafika pisma. Otrzymywaliśmy coraz więcej wartościowych zdjęć. Myślę, że to wtedy nadszedł moment, gdy zaczęto wyczekiwać kolejnego numeru...

Teraz, gdy „Żagle” mają przepiękną szatę graficzną i doskonałą redakcję, wypada tylko życzyć: „Tak trzymać i kurs na słońce!”

Wiesław Rogala
Autor: archiwum redakcji

Wiesław Rogala – znany od lat działacz żeglarski i kapitan jachtowy. Od XXII Sejmiku PZŻ (odbył się w 1960 r.) przez siedemnaście lat sekretarz generalny Polskiego Związku Żeglarskiego. Także wieloletni przedstawiciel Polski przy Międzynarodowej Unii Żeglarstwa Regatowego (IYRU), wielokrotnie publikował teksty na naszych łamach.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.