Podsumowanie startu załogi Selma Racing w ME IRC
W dniach 10-16 czerwca na wodach cieśniny Solent odbyły się mistrzostwa Europy IRC. W regatach wzięło udział 31 jachtów zgrupowanych w trzech klasach. W klasie IRC 1 Polskę reprezentowała ekipa Selma Racing ze skiperem Arturem Skrzyszowskim na jachcie Reichel Pugh 48.
Format regat wzorowany był na Commodores' Cup (który był częścią tych zawodów) oraz na mistrzostwach świata w żeglarstwie morskim. Organizator - Royal Ocean Racing Club, zaplanował osiemwyścigów przybrzeżnych (na wiatr i z wiatrem oraz wyścigi po znakach/bojach Solentu), wyścig dookoła Wyspy Wight oraz ponad 30-godzinny wyścig morski. Plany jednak zostały zweryfikowane przez warunki pogodowe.
Poniżej podsumowanie zmagań w ME z punktu widzenia samej załogi Selma Racing
Startowaliśmy w klasie IRC 1, która liczyła łącznie siedem jachtów. Naszymi rywalami były dwa jachty z klasy Fast 40+: "Tokoloshe" z załogą z RPA oraz "Ino XXX", który pamiętaliśmy z zeszłorocznej rywalizacji w regatach Myth of Malham i Fastnet. Dalej, na trzecim miejscu pod względem potencjału mierzonego przelicznikiem IRC była nasza "Selma". Za nią jacht Ker 40 "Keronimo" oraz dwie nowoczesne i ultralekkie konstrukcje Mat 11.80 - "Tschuss" oraz "Gallivanter". Siódmym jachtem był "Fargo" Swan 42.
Start w mistrzostwach Europy potraktowaliśmy jako krok do budowania zespołu i zdobywania cennego doświadczenia. Nie nastawialiśmy się na wynik, ale raczej na konsekwentne wyciąganie wniosków na podstawie uzyskanych rezultatów. Tutejsze teamy żeglują i zgrywają się ze sobą miesiącami. My mieliśmy zaledwie 3-4 dni na trening i jesteśmy jeszcze w fazie poznawania i dostrajania jachtu, który jako znakomita, ale wymagająca konstrukcja do najprostszych w obsłudze nie należy.
Początek regat jak i poprzedzające je treningi odbywały się w zdecydowanie słabowiatrowych warunkach. Dla kontrastu końcówka regat, w tym także czwartkowy wyścig dookoła Wyspy Wight miały miejsce przy wietrze o sile dochodzącej nawet do siedmiu stopni w skali Beauforta.
Zaczęliśmy rywalizację w niedzielę, pierwszy wyścig - i od razu pod górkę. Zawody rozpoczęły się przy wietrze o sile ok. 6w, który nie pomagał nam w utrzymaniu właściwej prędkości łódki ani przy trymie żagli. Bieg zakończyliśmy na ostatnim miejscu w czasie rzeczywistym. To pierwsze regaty dla "Selmy", podczas których startowaliśmy w krótkich biegach po bojach, zamiast – jak do tej pory – w wyścigach offshorowych. Po pierwszym dniu wiedzieliśmy już przynajmniej jaki poziom prezentują nasi rywale i jakie mamy szanse w tych zawodach.
Matylda – trymer/młynkowy: Już pierwszy dzień zweryfikował moje wyobrażenia o tym, czym jest morskie żeglarstwo regatowe. Gdy wypłynęliśmy okazało się, że to wcale nie jest proste, łatwe i przyjemne. Ilość elementów, które muszą się zgrać, aby Selma mogła pokazać swoje możliwości jest imponująca, a do tego jeszcze dochodzi kapryśny czynnik, jakim jest wiatr. Na szczęście duch dydaktyczny emanował ze stałej załogi i codziennie można było zobaczyć progres w naszych manewrach, choć do ideału ciągle jeszcze daleko.
W kolejnych wyścigach radziliśmy sobie dużo lepiej. Podejmowaliśmy trafne decyzje taktyczne i popełnialiśmy mniej błędów przy manewrach (które zresztą wykonywaliśmy z każdym dniem coraz sprawniej). Udowodniliśmy sobie i innym, że jesteśmy w stanie nawiązać kontakt z czołówką stawki.
Paweł Barwicz - specjalista od takielunku i trymer na pokładzie Selmy: Cieszy mnie fakt, że pomimo że Selma Racing to jacht, który do najnowocześniejszych i najlżejszych nie należy, to w dalszym ciągu jest szybki i ma potencjał do wygrywania wyścigów. Sprzęt na jakim pływamy z pewnością nie jest przeszkodą, by rywalizować z czołówką klasy IRC 1. W wielu wyścigach przypływaliśmy jako trzeci lub czwarty jacht w czasie rzeczywistym.
Finalne miejsce zależało jednak od różnicy czasowej, jaka będzie między nami a resztą stawki. Najtrudniejsze okazały się wyścigi po znakach i bojach Solentu, gdzie jest sporo zmiennych, np. kursy, których nie można zaliczyć ani do ostrych ani do spinakerowych, dlatego trzeba błyskawicznie reagować na każdą zmianę kierunku i siły wiatru. Do tego trasa wyścigu jest podawana zaledwie na 5-10 minut przed startem. Nastręczało to trudności podczas złożonych manewrów stawiania i zrzucania spinakera na nietypowych kursach, jak półwiatr oraz podczas "peelingów" (podmianka jednego spinakera na drugi, kiedy w jednym momencie jacht żegluje niosąc dwa spinakery jednocześnie).
Jednak w wyścigach w prostej formule "dwa śledzie" (czyli kursy na wiatr i z wiatrem) radziliśmy sobie bardzo dobrze. W kilku z nich bardzo dobrze wystartowaliśmy; na pierwszej boi meldowaliśmy się w czubie, taktycznie dobrze rozgrywaliśmy halsówkę i dobrze wykorzystywaliśmy kursy z wiatrem. Załoga praktycznie bez potknięć wykonawała wszystkie manewry. To dało nam świadomość, że możemy jeszcze powalczyć w tych regatach, jeśli utrzymamy taki poziom żeglowania. W drugiej części tygodnia czuliśmy już, że zaczynamy żeglować naprawdę szybko i idzie nam coraz lepiej przy manewrach.
Przyszedł czwartek, czyli dzień wyścigu dookoła Wyspy Wight. Warunki wiatrowe na starcie to 25-30 węzłów oraz silne szkwały. Wiedzieliśmy, że mając największy jacht i to jeden z szybszych we flocie, to będą "nasze" warunki i mamy spore szanse na zajęcie dobrego miejsca. Do pierwszej boi radziliśmy sobie bardzo dobrze, żeglowaliśmy czujnie, wykorzystując charakterystykę linii brzegowej wyspy i byliśmy na czele stawki. Popełniliśmy jednak błędy przy zmianie żagli, na tyle poważne, że zostaliśmy daleko w tyle.
– W trakcie stawiania spinakera, fala zalewa pokład i uniemożliwia jego szybkie postawienie, wciągając go do wody. Zaczyna się walka o wyciągnięcie żagla z morza. Po dwóch próbach się udało - niestety, żagiel jest potargany. Zostaje nam zatem Code 0. I tutaj niestety dochodzi do kolejnego błędu i zaklinowania się rolera. Żagiel zrywa się z bukszprytu i szaleje nad głowami osób walczących na pokładzie dziobowym. Na wszystkie te manewry straciliśmy bardzo dużo czasu. Musieliśmy stanąć do wiatru, by wyciągnąć żagiel z wody – relacjonuje tamten dzień skiper Artur Skrzyszowski.
Po niefortunnym dla nas wyścigu dookoła Wyspy Wight, mimo sporego zawodu, nie poddaliśmy się i przystąpiliśmy do kolejnych wyścigów, żeby poprawić pozycję w naszej klasie. Dwa ostatnie dni ME w Cowes to było naprawdę dobre ściganie. Wiatru z pewnością nie brakowało. Piątkowe wyścigi szły nam naprawdę dobrze. Cały czas byliśmy w pierwszej trójce na wodzie. Do czasu… W drugim wyścigu po górnym znaku odpaliliśmy spinaker A2 i żeglowaliśmy z prędkością kilkunastu węzłów, przy wietrze ponad 20 kts. To jednak była jazda na krawędzi... i niestety nasz największy spinaker tego nie wytrzymał - przerwał się w dwóch miejscach.
Matylda, trymer i młynkowy: Na treningach i na wyścigach przeżyliśmy wiele przygód na wesoło i na serio; darły się żagle, były emocjonujące rufy, rozgrywki na starcie. Dawka adrenaliny i emocji połączona z wysiłkiem fizycznym bardzo przerosła moje początkowe oczekiwania, oczywiście in plus i utwierdziła w przekonaniu, że żeglarstwo to najtrudniejszy i najwspanialszy sport.
Sobota, czyli ostatni dzień regat, to idealne zakończenie mistrzostw Europy. Pływaliśmy szybko, ale z zachowaniem marginesu bezpieczeństwa. Doświadczyliśmy niesamowitej jazdy na spinakerze, najpierw na spinakerze A4, a potem, gdy wiatr wzmógł się do 7 w skali Beauforta, na mniejszym A5. Wiadomo, że przy takiej pogodzie trzeba pływać naprawdę rozważnie, bo o uszkodzenie sprzętu, żagli czy takielunku bardzo łatwo (czego doświadczyliśmy na własnej skórze). Tego dnia nie byliśmy najszybsi, ale za to poczuliśmy piękno żeglarstwa, cieszyła nas szybka żegluga (choć we mgle i w deszczu) oraz brak kontuzji wśród załogi i brak uszkodzeń jachtu.
Skipper Artur Skrzyszowski: Ściganie w regatach przy wietrze powyżej 30 kts to stąpanie po bardzo cienkiej linii. Oprócz kwestii dotyczących taktyki i performance’u jachtu i załogi, należy wziąć pod uwagę kwestię bezpieczeństwa. A bardzo łatwo pod wpływem adrenaliny o tym zapomnieć. Skutki mogą być jednak opłakane. Znamy wiele przykładów połamanych masztów, uszkodzeń steru i rozerwanych żagli.
Przygód w całych mistrzostwach rzeczywiście nie brakowało. My skończyliśmy z dwoma podartymi spinakerami. Załoga jachtu "Keronimo" jeden z biegów zakończyła na skałach (po szybkiej naprawie kilu i wymianie steru mogli jednak wrócić do walki kolejnego dnia). Innym razem, jacht "Gallivanter" stracił ster, i załoga musiała wycofać się z gry w czasie ostatniego wyścigu.
Tydzień regat w Cowes był bardzo intensywnym czasem dla naszej załogi i zaowocował sporym progresem, jeśli chodzi o płynność wykonywania manewrów, prowadzenie jachtu, współpracę na pokładzie oraz poznanie akwenu. W całych zawodach najtrudniejszym dla nas elementem (co nie jest zaskoczeniem) było utrzymywanie tempa narzucanego przez inne jachty w naszej klasie. Na przestrzeni całego okresu żeglowania (czyli czterech dni treningowych i siedmiu dni regat), również na tym polu udało nam się odnosić sukcesy i nie odstępować od innych załóg.
Mistrzostwa Europy w Cowes tak zapisały się w pamięci naszego masztowego Tomka: Praca w zespole dziobowym to słony smak wody w ustach, następujący po przelewającej się po tobie fali; adrenalina, i ciągłe zmiany pod presją czasu, a także pot, krew i łzy...
Do zdecydowanie udanych elementów naszego pływania należały taktyka i właściwe ustawienie się na polu startowym. To w głównej mierze zasługa naszego nawigatora Dave'a Hirsta oraz doświadczonego sternika Tymona Sadowskiego.
Należy podkreślić olbrzymie zaangażowanie całej załogi, która włożyła niesamowity wysiłek fizyczny, a także odznaczyła się dużą odpornością psychiczną w obliczu niesprzyjających zdarzeń i trudnych warunków do żeglowania. Rozpatrując nasz start w kategorii uzyskanego wyniku, czyli 7. miejsca w klasie IRC 1, nie można mówić o porażce. Było to pierwsze takie rozpoznanie bojem dla Selmy Racing w tego typu regatach. Pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie rywalizować na wysokim poziomie i w naprawdę trudnych warunkach.
Regaty wygrywa jednak ten, kto popełnia najmniej błędów. My błędów popełniliśmy zdecydowanie za dużo. Nauczeni doświadczeniem i zdobytą wiedzą na temat jachtu, jego możliwości i pracy załogi, z zapałem szykujemy się do kolejnych startów w tym sezonie.
W Mistrzostwach Europy IRC w Cowes załoga Selma Racing wystąpiła w składzie (w kolejności od dziobu do rufy):
Cameron Davis – dziobowy
Tomasz Szwejkowski – masztowy
Jarosław Lehwark – pitman
Paweł Barwicz – trymer żagli przednich
Matylda Szalaty – trymer/młynkowy
Mirosław Zemke – floater
Andrzej Wyszyński – trymer grota
Tymon Sadowski – sternik
Tomasz Żbikowski – baksztagowy
Dave Hirst – taktyk/nawigator
Artur Skrzyszowski – skipper
Selma Racing to projekt regatowy, którego celem jest stworzenie załogi regatowej, która podejmie rywalizację z najlepszymi załogami świata. Organizatorem projektu jest Fundacja Selma Racing, powołana do życia w 2018 roku. Zespół ma za sobą starty w najsłynniejszych regatach na świecie, takich jak: Sydney-Hobart Race, Middle Sea Race czy Fastnet Race. W skład załogi wchodzą zarówno zawodowi regatowcy jak i żeglarze-amatorzy, którzy wkraczają dopiero w świat morskiego żeglarstwa regatowego. Projekt jest otwarty dla każdego żeglarza w Polsce. Największym sukcesem Selma Racing jest drugie miejsce (na 126 sklasyfikowanych jachtów) w regatach Myth of Malham w 2017.
Od roku flagową jednostką projektu jest s/y "Selma Racing" (Reichel Pugh 48), którego armatorem jest Fundacja. To piętnastometrowy jacht zbudowany w całości z włókien węglowych i kompozytów. Został zaprojektowany przez znakomite amerykańskie biuro konstrukcyjne Reichel Pugh, autorów takich projektów jak "Wild Oats XI", "Rambler 100" oraz jachtów klasy TP 52.