Duży sukces polskich żeglarzy w regatach Rolex Middle Sea Race 2016
Zacznę od końca. Nasz zespół zajął drugie miejsce w czasie rzeczywistym w Rolex Middle Sea Race 2016. Przed nami przypłynął tylko amerykański super-racer Rambler 88. Dla mnie i Filipa Wójcikiewicza to najlepszy wynik w historii naszych startów w klasycznych wyścigach pełnomorskich, a prawdopodobnie najlepszy osiągnięty kiedykolwiek w czasie rzeczywistym przez Polaków.
A teraz po kolei. Lista startowa zapowiadała ciekawą walką o zwycięstwo. Wśród ponad 100 startujących jachtów wspomniany już, zdecydowany faworyt tych regat, "Rambler 88", trzy jachty żaglowe klasy Volvo Open 70, 65-stopowe bardzo lekkie i szybkie "Caro", trzy jednostki klasy Open 60, dwa TP 52, Imoca 60 i Reichel Pugh 60 z uchylnym kilem o wdzięcznej nazwie "Wild Joe". Do tego kilka ciekawych i niepozbawionych szans w warunkach lżejszego wiatru, konstrukcji takich jak Infiniti 46R "Maverick" z dynamicznym systemem stabilizacji i dwa jachty Cookson 50. Jak zwykle osobną kategorię stanowiły wielokadłubowce, a wśród nich MOD70 "Phaedo" i multi70 "Maserati". Te dwa zostały bohaterami mocno sensacyjnej historii, ale o tym później.
Na starcie nie zabrakło Polaków. Jarosław Kaczorowski poprowadził Dufour 40 "Porfavor", a Artur Skrzyszowski z załogą "Selma Racing" popłynął na J122. Ja i Filip Wójcikiewicz, a więc w składzie takim jak na zeszłorocznym Fastnet, popłynęliśmy na Volvo Open 70 "Trifork". Nazwa niezbyt znana, ale przypomnę, że ten jacht to dawny "Ericsson 4", zwycięzca Volvo Ocean Race (VOR) 2008 i do zeszłego roku rekordzista świata w przebiegu 24 godzinnym z wynikiem 596,6 mili. Doskonały jacht i do tego załoga dająca spore nadzieje na dobry wynik. Oprócz nas dwóch, "Bouwe Bekking", siedmiokrotny uczestnik regat dookoła świata, trzeci w ostatnim VOR. Aksel Magdahl jako nawigator, wcześniej nawigator na jachcie "Ericsson 3" i coach żeńskiego zespołu SCA. Jens Dolmer, dwukrotny uczestnik VOR. Gerd Jan Portman, trzy razy opłynął świat w VOR. Louis Balcaen i Rokas Milevicius z zespołu "Brunel" w ostatnim VOR. Jako ciekawostka, ten ostatni, to Litwin, świetnie mówiący po polsku i sporo pracujący z polskimi żeglarzami. Do tego Juan Pinacho Fructuoso i Sam Mason, którzy wprawdzie nie pływali w VOR, ale mają olbrzymie doświadczenie żeglarskie, w tym na dużych jachtach regatowych.
Znacznie gorzej od jachtu i załogi wyglądała prognoza pogody. Przeważające słabe wiatry i przynajmniej trzy strefy wiatrów, a i to jest określeniem raczej dyplomatycznym, bardzo słabych. Taka prognoza oznaczała spore szanse na nawiązanie walki z czołówką przez mniejsze jachty i zero szans na zbliżenie się do rekordu trasy wynoszącego niecałe 48 godzin, a ustanowionego w 2007 roku przez "Ramblera", "przodka" tegorocznego faworyta wyścigu.
Start Middle Sea Race to historia sama w sobie. Ponad 100 jachtów manewrujących przed startem na otoczonym malowniczymi fortami obronnymi niewielkim akwenie maltańskiej Grand Harbour to widok niezapomniany, ale dla aktorów tego spektaklu także sporo emocji i okazji do wykazania się nie tylko umiejętnościami, ale także mocnymi nerwami.
Po starcie, już przy wybrzeżu Sycylii uformowała się czołówka: "Rambler 88", nasz "Trifork", "Wild Joe", "Caro" i Cookson 50 "Mascalzone Latino". Dwa pozostałe Volvo Open 70, "Green Dragon" i "Black Betty", pozostały nieco w tyle. Zaledwie kilkanaście mil dalej zaczął się cyrk. "Rambler" wpadł w lokalną strefę bez wiatru i został w tyle, my też utknęliśmy w miejscu. Płynące za nami "Wild Joe", "Caro" i "Mascalzone Latino" widząc na AIS (to taki automatyczny system identyfikacji jachtów) co się dzieje poszły zdecydowanie bliżej brzegu i wysunęły się do przodu. Na szczęście to zamieszanie nie trwało długo, ponownie dostaliśmy wiatr i już na wyjściu z cieśniny messyńskiej kolejność wróciła do stanu pierwotnego. Ale nie na długo. Przy kolejnym, trzecim "punkcie pomiaru czasu", wulkanie Stromboli, "Rambler" ponownie stanął. My chwilę później, i po jego wyprzedzeniu, również. I ponownie "Caro", "Wild Joe" i "Mascalzone Latino" wysunęły się na czoło wyścigu. Tym razem dołączyły jeszcze do nich zbudowany z włókien węglowych, 82-stopowy "Aegir" i wspomniany wcześniej "Maverick". Na szczęście to był już ostatni taki "postój" i od tego miejsca zaczął się ‘normalny’ wyścig. To znaczy "Rambler" powoli zwiększał przewagę nad nami, a my coraz bardziej uciekaliśmy jachtom znajdujących się z tyłu. I tak już do mety na Malcie, która "Rambler" osiągnął po dwóch dniach i czternastu godzinach, my 5 godzin później, a trzeci na mecie "Wild Joe" 7,5 godziny po nas, wygrywając miejsce na podium z "Aegirem" o zaledwie 10 minut.
Jak wiedzą czytelnicy moich felietonów nie przywiązuję większej wagi do wyników w czasie przeliczeniowym, ale z kronikarskiego obowiązku (i z pewną dozą dumy) wspomnę, że w tym formacie wygraliśmy z "Ramblerem" o kilkanaście minut. Ekipa "Selmy" uplasowała się na 51. miejscu, a "Porfavor" niestety wyścigu nie ukończył. Drugie Volvo Open 70, "Green Dragon", przypłynęło na 7. miejscu, a "Black Betty" wyścigu nie ukończyła.
Warto chyba poświęcić trochę czasu na opis tego jak wygląda "życie" na pokładzie takiego oceanicznego jachtu regatowego jak Trifork w trakcie wyścigu. Nie ma nic wspólnego z powszechnym wyobrażeniem o żeglarstwie, to po prostu ciężka praca przez cały czas. Trym żagli odbywa się non-stop, dosłownie co kilkadziesiąt sekund. I to nie tylko przy użyciu szotów i kabestanów (a właściwie "młynków" używanych do wybierania szotów), ale także hydraulicznych napinaczy zarówno żagli, jak i masztu, a także baksztagów. Zmiany żagli następują natychmiast gdy choć trochę zmienią się warunki wiatrowe (siła lub kierunek). W najintensywniejszej godzinie wyścigu dokonaliśmy trzech zmian żagli w 60 minut ! I to wszystko bez utraty prędkości w czasie dokonywania zmian. Kluczem do sukcesu jest doskonałe zgranie załogi i perfekcyjne wytrenowanie wszystkich manewrów. Na pokładzie nie pada żadne zbędne słowo, każdy wie co robi i kogo, w razie takiej konieczności, zastępuje. Nie ma chwili na odpoczynek w czasie wachty, a ponieważ płynęliśmy w systemie dwuwachtowym i do manewrów potrzebna była cała załoga, to poza wachtą również nie bardzo. Filip wyliczył, że w ciągu pierwszych 30 godzin wyścigu spał 15 minut! I nawet jeśli w tych obliczeniach się nieco pomylił, to daje niezły obraz sytuacji. Do tego dochodzi ciągłe weryfikowanie warunków pogodowych i wybór najlepszej trasy, nawigator też dużo wolnego czasu nie ma. To ciężka i bardzo odpowiedzialna pracy, która może przesądzić o ostatecznym rezultacie.
I to prowadzi mnie do obiecanej wcześniej historii wyścigu trimaranów. Od początku prowadził "Phaedo". "Maserati", które przed wyścigiem doznało uszkodzenia steru i w efekcie przeszło wymianę całego mechanizmu na zapasowy i niezbyt dopasowany, nie mogło na prawym halsie w pełni wykorzystać efektu hydrodynamicznego płetw pozwalających "podnieść" kadłub z wody, więc płynęło jako drugie cały czas tracąc dystans do lidera. I tak było aż do, znanej z tragicznych historii imigrantów, wyspy Lampedusa. "Phaedo" po opłynięciu Lampedusy dziarsko skierowało się w kierunku Malty. To znaczy, tak im się wydawało. W rzeczywistości ominęli Lampedusę i opłynęli położoną na północ od niej wysepkę Linosa. Ta pomyłka kosztowała ich ponad 100 mil dodatkowego dystansu i pogrzebała szansę na zwycięstwo. Jak do tego doszło? Nikt, chyba włącznie z nawigatorem "Phaedo", nie ma najbledszego pojęcia. Nawigator będzie sobie musiał z tym "wyczynem" radzić do końca życia, a brać żeglarska nie przepuści żadnej okazji żeby mu o nim przypomnieć.
Nie muszę chyba mówić jak cieszymy się z osiągniętego wyniku. To olbrzymia satysfakcja. I tylko trochę żal, że takie wyniki nie są udziałem załóg całkowicie polskich i płynących na jachtach pod polską banderą.
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU
DOŁĄCZ DO NEWSLETTERA - NAJCIEKAWSZE INFORMACJE DOSTANIESZ OD NAS MAILOWO