Akademia Kusznierewicza: Dominik i ja, czyli team

2015-09-01 10:30 Mateusz Kusznierewicz
Mateusz Kusznierewicz, Dominik Życki
Autor: Waldemar Heflich

Stojąc na olimpijskim podium w Atenach, rozglądałem się po trybunach. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, ale myślami byłem już gdzie indziej. Wiedziałem, że igrzyska w Atenach były ostatnimi, w których żeglowałem w pojedynkę. Podjąłem wtedy decyzję, że kolejną kampanię olimpijską przyjdzie mi spędzić w załodze. Najlepszy kandydat był wtedy nieopodal...

Z Dominikiem Życkim znam się przeszło trzydzieści lat. W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia zaczynaliśmy przygodę z żeglarstwem nad Zalewem Zegrzyńskim. Dominik w warszawskiej „Spójni”, a ja w Yacht Klubie Polski. Przez osiem pierwszych lat nie mieliśmy okazji żeglować na jednej trasie,  dlatego że Dominik na początek wybrał Cadeta, a ja Optimista. Aż nadszedł rok 1992 i spotkaliśmy się na Finnie.

Dzięki sukcesom w klasyfikacji juniorów obaj dostaliśmy się do kadry narodowej, a później olimpijskiej. Razem podróżowaliśmy po świecie. Jednym samochodem z przyczepą z naszymi finnami. Wspólnie gotowaliśmy, razem trenowaliśmy, można by rzec: żyliśmy jak dobre małżeństwo…

Przeczytaj również: Akademia Kusznierewicza: Trener - ktoś bardzo ważny!

Na wodzie żaden z nas nie odpuszczał. Walczyliśmy zacięcie. Ale zawsze zgodnie ze sztuką żeglarską, przepisami i zasadami fair play. Czasami lepszy był Dominik, czasem ja. W kwalifikacjach olimpijskich do Atlanty 1996 to ja zwyciężyłem, ale do samego końca Dominik pomagał mi w roli sparingpartnera. Tuż przed moim wylotem do USA zrobiliśmy zakład: jeśli wrócę z medalem, to kupię do jego wysłużonego mercedesa nowy silnik. Tą poczciwą „beczką” zjeździliśmy całą Europę. Zawierając ten zakład, żaden z nas nie myślał, że dojdzie do jego realizacji. Po powrocie z Atlanty zrobiłem to z wielką przyjemnością, a tego mercedesa mam... do dzisiaj! Odrestaurowany, z silnikiem z 1996 r., jeżdżę sobie nim w weekendy po Gdańsku. To nasza pamiątka z tamtych lat.

Ścigaliśmy się wspólnie na finnach przez kolejne cztery lata. Przez ten czas poznałem Dominika jeszcze lepiej. Wiedziałem, że choć rywalizowaliśmy, można było na niego liczyć. Doceniałem jego pracowitość i kunszt żeglarski. Z wykształceniem i zacięciem inżynierskim potrafił być bardzo precyzyjny i skuteczny.

Po powrocie z igrzysk w Atenach dałem sobie miesiąc na celebrację sukcesu, ale też ułożenie planu żeglowania na dwuosobowym Starze. Na mojej liście kandydatów do załogi Dominik był numerem jeden. Zadzwoniłem i spotkaliśmy się następnego dnia. Przedstawiłem swój plan. Spodobał mu się, ale od razu nie dał odpowiedzi – musiał to omówić w domu i w pracy. Miałem czekać cały tydzień. To był bardzo długi tydzień...

Decyzja była pozytywna, z czego bardzo się ucieszyłem. Kiedyś byliśmy rywalami, a od tamtej chwili stanowiliśmy jedną załogę! To ciekawe i bardzo wartościowe doświadczenie. Nigdy nie wiadomo, kogo w przyszłości przyjdzie nam poprosić o pomoc, z kim współpracować albo kto zostanie naszym szefem. Może się tak zdarzyć, że będzie to rywal z dawnych lat…

Bardzo cenię w mojej historii z Dominikiem to, że nigdy nie spaliliśmy za sobą mostów, nigdy się nie pokłóciliśmy, zawsze mogliśmy na siebie liczyć, a jako rywale mieliśmy do siebie wiele szacunku i respektu. To zaprocentowało w przyszłości.

Nasze początki na Starze były bardzo trudne. Podczas pierwszego zwrotu zapomniałem powiedzieć o tym, że go robimy i Dominik wylądował w wodzie! Potrzebowaliśmy czasu, by nauczyć się współpracy, a przede wszystkim komunikacji. Werbalnego wyrażania myśli i decyzji. Zajęło nam to blisko rok. Kiedy doszliśmy w tym do perfekcji, zaczęliśmy naturalnie i podświadomie komunikować się bez słów. Tym samym wspięliśmy się na kolejny, jeszcze wyższy stopień zaawansowania naszej współpracy. Sama nauka współdziałania z drugim człowiekiem, a także całym zespołem, była dla mnie niemałym wyzwaniem. Przez blisko 20 lat sam sobie byłem sternikiem, żeglarzem i okrętem! Decyzje podejmowałem samodzielnie. Uwierzcie mi, że zmiana tak wyuczonych przyzwyczajeń nie jest łatwa, ale to była jedyna możliwość osiągnięcia kolejnych sukcesów. Przyłożyłem się i te przyzwyczajenia zmieniłem! Nagrodą były zwycięstwa, jakie przyszło mi wspólnie z Dominikiem osiągać, w tym mistrzostwo świata w klasie Star, które uważam za swój (nasz) największy sukces sportowy.

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

Mateusz Kusznierewicz

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.