Zmarł kapitan Ludomir Mączka

2008-06-23 14:14 archiwum Żagli

Z wielkim bólem przekazujemy Wam tę wiadomosć: W wieku 78 lat zmarł w Szczecinie legendarny żeglarz, kapitan Ludomir Mączka, pseudonim "Ludojad". Ponad 30 lat spędził na jachtach, pokonując około 170 tysięcy mil morskich. Ukończył Uniwersytet Wrocławski (geologię). Zasłynął przede wszystkim z rejsów jachtem "Maria". Za całokształt żeglarskich dokonań otrzymał w 2001 r. Super Kolosa (prestiżowa polska nagroda wyróżniająca podróżników i odkrywców). 10 lat wcześniej uhonorowany został przez redakcję miesięcznika "Żagle" nagrodą im. Leonida Teligi za wieloletnią żeglarską wędrówkę po świecie. Był wspaniałym człowiekiem i niezwykłym żeglarzem. Odszedł na wieczną wachtę...

W 1965 r. Ludomir Mączka brał udział w badawczym rejsie jachtu "Śmiały"
wzdłuż brzegów Ameryki Południowej. W latach 1973-1984 opłynął na "Marii"
kulę ziemską. Niebawem (1985-1988) wraz z Wojciechem Jacobsonem i Januszem Kurbielem, na jachcie "Vagabond", pokonał przejście północno-zachodnie, z zachodu na wschód. Było to pierwsze tego typu okrążenie Północnego Bieguna na świecie.

Drugą wokółziemską podróż "Szlakiem Magellana" Mączka rozpoczął w 1999 roku. Musiał ją jednak przerwać po czterech latach ze względu na stan zdrowia. Jego "Marię" przejął w Auckland (Nowa Zelandia) kapitan Maciej Krzeptowski.

Świat według Ludka
Nie ma stałego adresu. Nie ma żony ani dzieci. Jego domem jest jacht, a rodziną wszyscy spod znaku żagla. Niektórzy się mu dziwią, inni współczują, jeszcze inni - choć ci są chyba w mniejszości - zazdroszczą.
"To było między Islandią a Grenlandią. Dzięki faksymili pogodowej z ok. tygodniowym wyprzedzeniem wiedzieliśmy co nas czeka, a i tak niewiele mogliśmy zrobić. Gadanie o "łapaniu" ćwiartki bezpiecznej huraganu - to bujda. Nie wiem komu na jachcie żaglowym się to udało. Nam - nie! "Helena" szła w naszym kierunku najpierw z prędkością 15 w, później przez 2 dni - 30 w, a gdy dotarła do jachtu, przemieszczała się już z szybkością 60 w. Centrum minęło nas w odległości ok. 150Mm. Piekło trwało 3 dni. Nie nieśliśmy ani kawałka żagla, a i tak 3 razy maszty poszły pod wodę. Najgorsza była pierwsza wywrotka. Byliśmy szczelnie zamknięci pod pokładem, mimo to do kabiny zaczęła wpływać woda. "Aha, to tak wygląda koniec żeglarskiej zabawy!" - pomyślałem i zrobiło mi się jakoś nieswojo. Gdybym powiedział, że się wtedy nie bałem to bym skłamał. Jacht jednak powoli podniósł się i choć na maszcie nie było ani anteny radarowej, ani żadnego z innych urządzeń tam zainstalowanych, wiedziałem, że przetrwaliśmy. Dwie następne wywrotki traktowaliśmy już jako przykre wprawdzie, ale nie specjalnie groźne konsekwencje huraganu".
Witold Tomaszewski ("Żagle" 11/2002 str. 62.)

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.