Ziemia Franciszka Józefa
Jest nas ośmioro. Słońce rozgrzewa jacht. Jeszcze beztrosko chodzimy po pokładzie w krótkich spodenkach, ale za parę godzin wypływamy na daleką północ. Cel wyprawy: ,,żeglarski biegun”!
Tromso to największe miasto w północnej Norwegii. „Wrota Arktyki”.Mimo, że jest położone aż 400 km. za kołem podbiegunowym, klimat niejest zbyt surowy. To ze względu na silny wpływ Prądu Zatokowego. Adzisiaj jest tu jak... w raju! Temperatura plus 25 stopni, mimo że tojuż koniec sierpnia. W pobliżu portu stoi pomnik Rolada Amudsenanorweskiego żeglarza i eksploratora mórz północnych. Tuż obok widzęwymierzone w morze harpuny.
U wrót Arktyki
W pośpiechu pakujemy sprzęt. Rozkładamy cały dobytek na pokładzie 15-metrowego jachtu ,,Panorama”.
– Dokąd płyniecie? Zagaduje jeden z przechodniów wpatrzony w polską banderę?
- Franz Josef Land - odpowiadam.
Nasz rejs prowadzi kapitan żeglugi wielkiej Remigiusz Trzaska, którywyglądem nie przypomina wilka morskiego. Wysoki, szczupły z koziąbródką. Dość konserwatywny - został wychowany w tak zwanej starejszkole żeglarskiej. Na co dzień pracuje jako informatyk. Do prowadzeniatego rejsu przygotowywał się parę lat. Przez ostatni rok analizowałsytuację lodową na Ziemi Franciszka Józefa, a jesienią trenował wsztormowych warunkach na Bałtyku. Archipelag Ziemi Franciszka Józefa tożeglarski Biegun Północny. Rosjanie ze stacji polarnej na ZiemiAleksandria mówią, że to wieczna lodówka. Stąd już tylko 900 km doBieguna Północnego! Temperatura w lecie nie przekracza 5 stopni. Wzimie spada poniżej 45. Większą cześć powierzchni wysp zajmuje pokrywalodowa. Rejon oddalony od... czegokolwiek. Nawet licząc od datyodkrycia tego archipelagu w 1873 r. stosunkowo niewielu ludzi tu było.Również dlatego, że ten należący do Rosji obszar był przez wiele latstrefą zamkniętą dla wszystkich. Do dnia dzisiejszego wymagane sąspecjalne zezwolenie.
Silnik w ruch
Pod względem żeglarskim rejs stanowi duże wyzwanie. Płyniemy w morze na 3 tygodnie bez możliwości uzupełniania jakichkolwiek zapasów. Choć w dalekiej Arktyce mogą być problemy z wiatrem Morze Barentsa o tej porze nie należy do najspokojniejszych.
- Za to na pewno nie będzie problemu z lodem do whisky - śmieje się Bolek Rudnik, II oficer.
Tankujemy 500 l ropy. Remigiusz spogląda na fiord. Jest podniecony:
– Nie mamy na najbliższy tydzień wydruku prognozy pogody. Może to i dobrze. Kto wie co nas czeka? Lepiej nie wiedzieć. Silnik w ruch. Płyniemy fiordami. Prędkość - 6 w. Wiatr ze wschodu uniemożliwia jednak płynięcie wzdłuż brzegów Norwegii.
- Przy tym wietrze nie dopłyniemy do Nord Capu - mówi Dominik Grot, I oficer. Obieramy więc kurs na Północ. W stronę Spitsbergenu. Najważniejsze, że płyniemy...
Zaczyna bujać .Wszystko się kręci w głowie.
- Kiedy zrobiłeś patent żeglarza?
- Pięć lat temu.
- Pływałeś od tamtego czasu?
- Trochę - odpowiadam niemrawym głosem.
- To teraz sobie popływasz - mówi z uśmiechem na twarzy.
Wyskakuję na pokład z mocnym rwaniem w żołądku i mocno trzymam się relingu gdy fala zabiera mojego „pawia”. Czuje się jak niemowlę, bez siły do życia. Chorobę morską każdy organizm przechodzi inaczej. Zazwyczaj trwa to 2 - 3 dni. Nos wystawiony na wiatr tylko chwilowo uspokaja rozkołysany organizm. Musi się zaadoptować...
- Naczynia pozmywaj na pokładzie - namawia kapitan.
W skład naszej załogi wchodzą dwie dziewczyny. Dla 21-letniej Dominiki i 18-letniej Magdy morze nie jest obce. Mają już doświadczenia bałtyckie, teraz zdobędą polarne. W dodatku kobiet, które dotarły do Ziemi Franciszka Józefa było niewiele.
Wcześniej dotarł tam tylko jeden jacht z Polski - ,,Politechnika”. Cumował koło Ziemi Aleksandrii i George. Nasz cel to Ziemia Rudolfa położona dalej. Powyżej 81°N. To najdalej na północ wysunięty skrawek Europy. Jeżeli to w ogóle można jeszcze nazwać Europą.
Tymczasem znaleźliśmy się w strefie ciszy. Flauta. Włączamy silnik. Wieczór jest tak spokojny, że mógłbym płynąć na canoe. Wachty trwają 3 godziny. Stoję za sterem i próbuję wyczuć pracę żagli. Zimno... Ubrany jestem w polarowe spodnie, wełniany sweter, kurtkę windstoperową i na dodatek puchową kamizelkę. Na to wszystko mam założony sztormiak Henri Lloyda naszego głównego sponsora. Ręce grabieją, mimo że mam grube rękawice, a pod nimi dodatkowo - cieńsze. Wilgotność 85%. Mój puchowy śpiwór przestał grzać i ciągnie wodę jak gąbka. Przykrywam się więc drugim śpiworem ze sztucznego puchu, który w Arktyce sprawdza się lepiej.
Na morzu nie ma żywej duszy. Żadnego statku. Nasz jacht wygląda niemal jak statek ekspedycyjny. To stalowa jednostka. Wcześniej sprawdziła się w lodach Antarktydy, na Hornie i podczas sztormowania pod Cape Town.
Słony prysznic skrapla pokład. Płyniemy prawym halsem. Mgła. Dobowy przebieg to 140 mil. To już 5 dzień na morzu. Stoję z kapitanem w nawigacyjnej. Patrzę na mapę i próbuję wstępnie wykalkulować ile jeszcze mamy do celu.
- Nie planuj, bo to przynosi pecha. Myślę, że naszemu kapitanowi czasami bark młodzieńczej werwy. Próbujemy złapać kontakt z Murmańskiem. Odebrać jakikolwiek faks z prognozą pogody. W eterze jednak cicho. Może są na innej częstotliwości..
- Wieloryby, wieloryby!
Wszyscy wybiegają na pokład. Płyną parę mil od nas rozbryzgując wielkimi cielskami spokojną taflę morza.
Stawiamy wszystkie żagle. Duży kliwer, genua, a nawet apsel!
Jak na strefę ciszy zaczęło ładnie wiać - wyciągamy 8 węzłów. Jacht niesie teraz prawie 200 m kwadratowych żagla. W ciągu 6 dni przepłynęliśmy 520 mil morskich. Całkiem nieźle. Do Ziemi Franciszka Józefa pozostało 295. Wchodzę na maszt grota. Ręce przymarzają do salingu, ale bezkres morza pobudza krew. Woda zmieniła kolor. Jest taka jak z lodowców, seledynowa. Każda wachta bacznie wpatruje się w morze. Tu szczególnie trzeba mieć się na baczności, bo we mgle nigdy nic nie wiadomo. Para z ust bucha jak z lokomotywy . Czujemy się jak w lodówce. Temperatura + 1 stopień.
Dlaczego Ziemia Franciszka?
Marzyła mi się od lat, ale nikt nie organizował takich wypraw. Teraz mam szansę tam dotrzeć. Na Karaiby będę pływał jak będę 70-latkiem. Mogę więc jeszcze trochę pomarznąć!
Ja, w odróżnieniu od pozostałych członków załogi, nie wybrałem się w rejs żeglarski, a raczej do szkoły pod żaglami. I kapitan w wolnych chwilach faktycznie dzieli się z nami swoją wiedzą, np. uczy nas posługiwania się sekstansem.
- Najlepiej po policzku poznasz, z której strony wieje wiatr. Oglądaj się, patrz jak pracuje bezan, jak układają się fale. Ten jacht prowadzi się dobrze, nie machaj więc nerwowo kołem sterowym. Musisz wyczuć wiatr i wodę – mówi i przez luk w mesie spogląda jak pracują żagle.
Płynąc „Panoramą” nie bałem się. To naprawdę solidna konstrukcja. Dobrze się przykleja do fal. Zakładam czapkę. Kładę się do koi i czytam kolejny rozdział Alchemika. W pewnym momencie na wachcie po prawej stronie burty widzę coś białego. Góra lodowa! Mieni się w słońcu. Czuję, że jesteśmy już blisko celu. To nasz ósmy dzień morzu. W oddali widzę przebłyski ciemnych konturów. Przejrzystość doskonała.. Przykładam lornetkę do oczu.
- Ziemia, ziemia! - krzyczę ponownie.
W oczach kapitana pojawiły się iskry radości. Wokół coraz więcej lodu. W zachodzącym słońcu płonie Wyspa Bella. Przypomina żarzący się wulkan. Temperatura – 1 stopień. Lodówka! Słonce zaszło tylko „na minutę”. Była to najkrótsza noc w moim życiu. Jaskrawy wschód słońca oślepia. Płyniemy miedzy największą wyspą archipelagu George, a małymi wyspami Bruce i Hoker.
- Jeżeli jeszcze gdzieś jest dziko to właśnie tutaj – mówi kapitan. Próbujemy wywołać Rosyjska Straż Przybrzeżną, ale w radio słyszymy tylko szum.
Cienka warstwa lodu pokryła nasz pokład. Czuję się jak na ślizgawce. - Czy będziemy tu cumować? Zagaduję. – Chciałbym, ale razie nie ma się nawet jak zbliżyć. Powstają zatory lodowe. Brzeg jest pokryty lodem, a podejście do lądu jest trudne. Mapa, którą udało się kapitanowi zdobyć jest w nieodpowiedniej skali. Dotychczas posługiwaliśmy się mapami elektronicznymi wyświetlanymi w laptopie, a teraz płyniemy na ..... wyczucie.
Obieramy kurs na Zatokę Geografów na Wyspie Georga. Pogoda nas rozpieszcza. Słońce, stan morza 4, płyniemy 7 węzłów. Dookoła biel.
W skład archipelagu wchodzi 191 wysp. Lodowe wzniesienia wrzynają się w morze. W 1930 Związek Radziecki zamknał Ziemię Franciszka Józefa została dla eksploratorów. Dopiero na początku 1990 roku po przemianach ustrojowych ponownie można było tu wpłynąć. Do tego czasu obszar był staranie pilnowany przez Sowietów. Do dziś nie wiadomo czy Rosjanie mają tam tajne bazy wojskowe.
Pierwszą wyprawą, która dotarła w te niegościnne rejony była ekspedycja Austriacko –Węgierska, która w latach 1872 -74 penetrowała archipelag. Wyprawa sporządziła wiele map. To ona nadała archipelagowi nazwę.
Stawiam nogę na ziemi... zesłańców
Wchodzimy do Zatoki Geografów. Kotwica w dół! Stoimy w bezwietrznej odnodze zatoki. Kilkunastometrowa góra lodowa przepływa obok nas. Na szczęście jesteśmy schowani od wiatru i tutaj jej nie przywieje. Mgła pokryła cały archipelag. Wskakujemy z Andrzejem do pontonu.
Jest! Po 9 dniach rejsu stawiam nogę na ziemi. Cisza aż bolą uszy. Dzwonię do
redakcji ,,Żagli” i melduję o „wykonaniu zadania”, a kapitan przy ognisku wznosi toast. Minutą ciszy czcimy ludzi, którzy na tych ziemiach byli niegdyś przetrzymywani.
Tak Ziemia Franciszka Józefa była niegdyś miejscem zesłań. Dla kapitana przybycie w te rejony miało znaczenie szczególne. Tutaj właśnie zesłany był jego ojciec, który – jako jeden z nielicznych - uciekł.
- Tak naprawdę to nie wiem jak on to zrobił. Nigdy nie chciał o tym opowiadać. Zresztą byłem jeszcze dzieckiem i wielu spraw pewnie bym wówczas nie zrozumiał...Bezimiennej zatoce nadajemy nazwę ,,Zatoka Karmeny” na cześć koleżanki, która w ostatniej chwili musiała zrezygnować z przyczyn zdrowotnych. Przekręcam się w koi. Traach! Uderzenie budzi mnie z głębokiego snu. Wyskakuje ze śpiwora. Co jest? Dookoła olbrzymi zator lodowy, ocieramy się o duże kry.
- Znaleźliśmy się w obcięciach paku lodowego - mówi trzymający bosak Dominik. Pada śnieg. Ręce przymarzają do wszystkiego za co chwycimy. Za sterem stoi kapitan. Nie zmrużył oka od dawna. Pojawił się strach i niepewność. Halsujemy między kolejnymi bryłami lodu. Wydaje się, że cała Arktyka nagle ruszyła na nas. To wiatr z północy naniósł lód. Żeby nie stalowy kadłub „Panoramy” mielibyśmy spore problemy. Bolek bierze drugi bosak. - Odpychaj, odpychaj! - krzyczy Trzaska. Zamrażarka chce nas zamrozić na dobre : -3 stopnie. Wilgotność 87%. Są foki, więc są i niedźwiedzie. I faktycznie; 30 m od jachtu człapią dwa białe olbrzymy...
Przed nami kolejna zapora lodowa. Zwarty pak, szeroki na kilkadziesiąt metrów uniemożliwia nam dalsza żeglugę na Północ. Nie jesteśmy przygotowani do zimowania.
Wracamy
Kurs na Spitsbergen - wydusza z siebie kapitan. Jesteśmy na pozycji 81 05 N. Ziemia Rudolfa – nasz pierwotny cel położna jest na 81 54 N. Niestety, nie mamy szans ażeby przebić się przez coraz mocniej zaciskający się pak lodowy. Zabrakło nam 50 mil. Płyniemy na płd-zach. Nie wracamy na szczęście tą samą trasą. Po drodze przebijamy się przez ponad 20 pól lodowych i dopływamy do Alesundu na Spitsbergenie. To osada położona jest nad fiordem Kongsfjorden. To właśnie stąd kilkakrotnie startował do Bieguna Północnego Roald Amundsen. W tutejszym Norweskim Instytucie Polarnym pracuje Wojtek Moskal, zdobywca Bieguna Północnego.
- Mieliście duże szczęście, że udało się wam uwolnić z paku lodowego. Błyskawicznie się zatrzaskuje. Parę lat temu płynąłem rosyjskim statkiem z grupa Norwegów ze Spitsbergenu na Ziemie Franciszka Józefa. Zacumowaliśmy na noc w pobliżu Ziemi Aleksandra. Ponoć jest tam tajna baza wojskowa. Nad ranem kry było tak dużo, że wraz z bryłami lodu zaczęły napierać na statek. Statek utknął. Mieliśmy szczęście, że kapitan w porę wezwał pływający nieopodal rosyjski lodołamacz, który raz w roku tu się zapuszcza. Bez jego wsparcia nie wyszlibyśmy stamtąd. Z Ziemią Franciszka nie ma żartów. Spitsbergen w porównaniu z nią to zielona wyspa - opowiada polarnik.
Niedaleko naszej „Panoramy” stoi jacht „Vagabond”, na którym kiedyś Janusz Kurbiel z Wojciechem Jacobson i Ludomirem Mączką pokonali słynne Przejście Północno- Zachodniego. Tym razem „Vagabond” z francuskimi naukowcami zimuje w lodach Spitsbergenu.
Wracamy. Jesteśmy już jakieś 30 mil za Wyspą Niedźwiedzią. Wieje 6B. Mam wachtę. Słony prysznic skrapla usta. Robi się kocioł. Biały grzywacz przelewa się przez pokład. Jacht tańczy z wiatrem.
- Budź kapitana - krzyczy spod mocno ściśniętej kominiarki Andrzej. Remigiusz spokojnie ocenia sytuacje. – Przyczep się do life-liny. Zrzucamy grota. Stań w linii wiatru. Nie szalej! Jego głos z trudem dochodzi do Andrzeja. Wiszę na bomie jak bombka.
- Ściągaj żagiel. Szybciej! Zrzucam rękawice, bo ciężko w nich się pracuje. W jacht uderza kolejna fala. Cholera, gdzie są pozostali? Klnę do siebie. Zamiast pomóc - śpią. Kolejna fala wali w kliwer, a dziob zanurza się w kipieli.
- Remigiusz, spójrz na żagiel.
Kliwer ma jakieś 10-centymetrowe rozdarcie. Ciężar wody był zbyt potężny i żagiel się rwie! Duży grzywacz uderza ponownie z dzika furią. Szszsz… Żagle łopoczą. Klarujemy grota. Teraz kliwer ma już 2,5-metrowe rozdarcie. Stary, wysłużony żagiel nie wytrzymał ataku morza. Kapitan skostniałymi palcami trzymając kombinerki odpina z karabińczyków kliwra.
- Rozwiązuj róg szotowy. Fala rozbryzguje się na twarzy kapitana. Andrzej budź kolejną wachtę – mówi Remigiusz. Moja się kończy. Padam ledwo żywy do koi...
Po przepłynięciu 2260 mil morskich znaleźliśmy się ponownie w Tromso. Pętla zamknięta!
Sponsorem głównym wyprawy był Henri Lloyd, a ponadto: Philips Kętrzyn, Knorr, Psi. Patronem medialnym wyprawy było: Polskie Radio „Olsztyn” i „Żagle”. Sponsorem bezpośrednim wypraw Marcina Gienieczko jest Inter Partner Assistance. Więcej o wyprawie na stronie www.panorama.bcx.pl