Załoga Mantry 28 "Ania" uratowana po wystrandowaniu

31 grudnia 2008 o godzinie 0400 służby ratownicze w Port Alfred (RPA) zostały wezwane przez załogę 8,5-metrowego jachtu Mantra 28. Na "Ani" żeglowała Marta Sziłajtis-Obiegło w samotnym, etapowym rejsie okołoziemskim. Tak się złożyło, że w chwili zerwania się jachtu z kotwicy, na pokładzie znajdowały się dwie panie. Żeglarce-"samotniczce" towarzyszyła Magdalena Makowska. Do zdarzenia doszło na wysokości Kenton.
Jacht został zdryfowany w stronę brzegu. Ponoć dosłownie o centymetry minął rafę, zderzenie z którą mogłoby oznaczać znacznie poważniejsze problemy młodych żeglarek (23 i 21 lat). NSRI z Port Alfred wysłał na pomoc Polkom jednostkę Kowie Rescuer, która to odholowała "Anię" do Port Elizabeth. Polki zostały wzięte na hol 20 metrów od linii surfingowej, przy załamującej się czterometrowej fali przelewającej się już przez pokład.
Na S.O.S odpowiedział także kuter rybacki Shehasta, która znajdowała się nieco głębiej w morzu w gotowości do udzielenia pomocy.
Przy pomocy dwóch ratowników (Juana Pretoriusa i Neila Burgera) udało się obwiązać linę holownicza wokół masztu. Pływacy-ratownicy wspięli się na pokład. Sytuacja była poważna, gdyż fale poniewierały także jednostkami ratowniczymi. Kowie Rescuer na wstecznym biegu wyciągnął "Anię" przez ogromny przybój, lecz jacht wciąż wlókł za sobą kotwicę. Zagrożenie powróciło, na szczęście przy kolejnym szarpnięciu mocowanie łańcucha kotwicznego w końcu pękło. W końcu udało się wyciągnął polski jacht na głębsza i spokojniejszą wodę. Wtedy okazało się, że "Ania" nabiera wodę. Uderzenie kilem o rafę spowodowało uszkodzenie kadłuba. Juan Pretorius pozostał na pokładzie i pomagał w odpompowywaniu wody. Kowie Rescuer przepłynął 32 mile do Port Elizabeth, gdzie pozostawił "Anię".
Polki żeglowały z Durbanu do Kapsztadu.
STRONA POŚWIĘCONA REJSOWI MARTY SZIŁAJTIS-OBIEGŁO
Co na to Andrzej Armiński?
- Zawiódł silnik, kotwica się zerwała i wystrandowało jacht na brzeg.To nie podobno samotniczy rejs, tylko samotniczy rejs faktycznie. To się nie stało podczas rejsu, tylko podczas postoju. Martę odwiedziła koleżanka na święta i sylwestra. Nie rozumiem zamieszania. To fantastyczny rejs. Marta przepłynęła dwa oceany. "Żagle" coś niecoś wzmiankowały na ten temat. A kiedy coś się wydarzyło, robi się z tego zamieszanie. Marta uratowała jachtdzięki przytomności umysłu. Cała akcja trwała godzinę. W okołoziemskim rejsie uczestniczy jednadziewczyna i to wszystko co mam do powiedzienia.
Kapitan Andrzej Armiński jest projektantem i właścicielem jachtu Mantra Asia 28. Jest pomysłodawcą projektów żeglarskich rejsów kpt. Joanny Pajkowskiej i Marty Sziłajtis-Obiegło wokół ziemi. Wcześniej sponsorował kobiece regaty okołoziemskie, również na Mantrach 28.
Relacje Marty ze strony mantra28.pl/marta
Grudzień 31, 2008 16:09
Port Elizabeth
Nie ma Internetu tutaj i wszystko zamknięte. Pada, wieje i dalej jest zimno, ma jeszcze więcej wiać dzisiaj w nocy. Stoję na kobyłkach i jeszcze łódkę mi przywiązali do betonowych bloków na kei, bo ponoć potrafią odlecieć. Po kolei, to tak jak mówiłam przez telefon ja jestem cała w siniakach i mocno podrapana i przeziębiona, ale OK. Cała akcja trwała od 3-4 w nocy. Swell szybko wynosił mnie w stronę plaży. Silnik najpierw zapalił z trudem i dał dużo dymu, tym razem czarnego i widać jak rufa wygląda. Nie chciał wejść na obroty albo swell był za duży i zgasł. Więcej już nie zapalił, chyba rozładowała się bateria przy licznych próbach jego uruchomienia albo coś nie styka, nie wiem. Ciągnęłam kotwice dość szybko i zaczęłam pukać balastem w piach. Wezwałam assistance, odezwał się najpierw rybak, ale nie mógł podejść bo za duży swell. Po 40 min przyjechało rescue i dość długo nie mogli zamontować holu. W tym czasie już sie kotwica zerwała i zostałam tak z 1/3 łańcucha. Udało sie zejść i najpierw chcieli holować do Port Alfred, ale tam nie ma ani napraw, ani dźwigu, więc poprosiłam do port Elizabeth. I tam zaczęli mnie holować. Przy Bird Island w połowie drogi przekazali hol łodzi z bazy w Port Elizabeth i ci już kazali mi zejść z pokładu, dali 2 ratowników na pokład. Powiedziałam im jak odpompować zenzę i sterować. Łódka brała wodę tak ok. 5 litrow na godzinę. Tak naprawdę, to nie wiem czy nie nabrała przy pukaniu balastem o piach a nie przy holowaniu, ale szybko ta woda sie nie wlewała. Wszystkie śruby są ruszone, balast się nie kiwa, ale dookoła tam gdzie sikaflex szpara się zrobiła i z niej woda leci. Poprzeczna wręga, ta, co odbiera uderzenia z balastu jest pęknięta wzdłuż po prawej stronie, dół balastu w porządku, płetwa sterowa jest prosta ale trzon jest wygięty pod jacht i znacznie ciężej chodzi rumpel - może łożysko? To pękniecie w zęzie za zlewem kuchennym dotyczy tylko wtórnego przylamininowania dennika, a nie na wylot dna. Dno jest całe.
Do zrobienia: Przegląd silnika, wtryskiwacze, cylindry, kolanko i nie wiem co jeszcze tam się zepsuło. Jest tu dealer Yanmara, ale nic nie ma i wszystko z Cape Town jedzie. Nie wiem czy jest jakikolwiek mechanik, bo jedni na drugich gadają, że są psuje i głupki. Spawanie kosza dziobowego, prostowanie stójek - jest całkiem wyrwany i krzywy. Wzmocnienie lub wycięcie i odbudowanie tej dennika za balastem. Płetwę sterową trzeba zdjąć i zmienić łożysko lub wyprostować. Cynk na śrubie jest całkiem zżarty. Ja mam zapasowy więc przy okazji chyba też zmienić. Sztag jest lekko zgięty od kosza, który się o niego opierał po wyrwaniu. A maszt, o który sie martwiłam, się trzyma nawet po holowaniu.
Grudzień 31, 2008 20:54
Port Elizabeth
Akcjaratownicza myślę, że to spore przeżycie dla każdego żeglarza. Ja taknaprawdę żadnego maydaya nie wysłałam tylko poprosiłam o assistance jakjuż ani kotwica, ani silnik nie chciały współpracować.
Statekrybacki był za duży na płytką malowniczą zatoczkę, ale NSRI z PortAlfred przybyło expresowo. Łódka wyjechala na plaże tak jak to łódkirobią, zamknęłam zawory denne i zabezpieczyłam wszystkie latająceprzedmioty, przywiązałam bom. Położyłam się na piaseczku i czekała ażdobrze zamontują hol. Po pół godziny już byłam na otwartej wodziezastanawiając się dlaczego nie ma właściwie poważnych strat. Kawa siewylała i jakiś słoiczek sie stłukł, sądząc po zapachu z curry. Jednakstatki to trzeba umieć budować, a te dla blondynki powinny być naprawdę odporne...
Ratownicy w południowej Afryce - to służbaochotnicza, w każdej restauracji, sklepie, banku są małe skarbonki wkształcie stateczku z napisem, że to na wsparcie NSRI toteż w duchucieszyłam się, że nie jednego randa tam wsadziłam. Dwóch młodych ludziktórzy podpłynęli do jachtu z uśmiechem mówiąc good morning madammewydawało się dobrze bawić w tej zimnej wodzie. Ja walczyłam z kotwicąna dziobie, nieustannie zalewana przez fale, ale byłam tak zła, żewcale nie czułam, że woda zimna. Zaskoczyła mnie różnorodność profesjijakie uprawiają w swoim codziennym zawodowym życiu ratownicy. Juan jestnp. architektem, kto inny zajmuje się służbami więziennymi, następnyjest kardiochirurgiem, a jeszcze inny ma warsztat samochodowy. Samozatrudnienie lub duża dyspozycyjność w pracy pozwala im w wolnychchwilach ratować łódki z opresji, a już w ogóle są cali szczęśliwi,jak znajdują tam młodą kobietę.
Byli tak mili, że zgodzili siępoholować mnie w stronę Port Elizabeth, gdzie dostępnych jest więcejsklepów z częściami, mechaników i w ogóle jest to trochę większe miasteczko. W połowie drogi przekazano mnie holownikowi z PortElizabeth z kolejna miła załoga. Dopłynęłam do portu na sznurku i odrazu zażyczyłam sobie wyciagania statku z wody, trzeba było zobaczyć cosię tam dzieje. Po wyjęciu wygląda normalnie, nie widać by coś sięzdarzyło, ale potrzebny będzie przegląd i odpoczynek i mojej łódeczce imnie…
Styczeń 1, 2009 17:22
Sylwester
Sylwestra spędziłam z bardzo sympatyczna załogą ratowników. Byli na służbie, więc impreza niemalże bezalkoholowa w bazie ratownictwa morskiego
Sympatycznyklimat, morskie opowieści i wszyscy się o mnie troszczą jakby sięnaprawdę coś wielkiego stało. Tak na prawdę, to oni troszeczkę się tunudzą i ostatnia akcja ratownicza to była dość dawno, więc pod kątemzawodowym jestem dla nich atrakcją. Mieli okazje poćwiczyć trochę, jaoczywiście musiałam wszystkich pouczać jak rzucać linę pod wiatr, za coholować, jak cumy do podejcia burta w burtę założyć więc jestśmiesznie. Zaproponowali mi nawet dołączenie do zespołu.
Jestrano, już po śniadaniu, wszystko zamknięte i nie zapowiada się by przezdługi weekend cokolwiek otworzyli więc zastanawiam się nad wyjazdem zmiasta na zwiedzanie dzikiej Afryki.
Styczeń 2, 2009 10:12
Prasa
Myślałam,że Nowy Rok będzie już lepszy… Moja świeżo wynajęta Yariska czeka jużgotowa do wycieczki, kremy z filtrem i mapy spakowane, lornetka itrochę przekąsek w bagażniku, a tu do mnie podchodzi pan z mariny imówi, że widział mnie w gazecie... Przyniósł mi artykuł i się nieźlepośmiałam, jak to się dziennikarze nie bardzo mogą zdecydować czy byłarafa czy jednak plaża, czy był sztorm - czy tylko fala przybojowa...Sporo się z takiej kompetentnej prasy można dowiedzieć np. że wezwałammayday a uszkodzenia jakie odniósł jacht kwalifikują go do kasacji…
Faktfaktem nie chciałam z panią rozmawiać, która łamanym angielskim, awłaściwie w języku Zulu próbowała mnie o coś pytać właśnie jakwyciągałam łódkę , świeżo po dopłynięciu do portu, a skomentowala to zeodmowiłam kontaktu z prasą...
Panowie ratownicy mówią, że tegazety piszą co chcą i nie ma co się z nimi kłócić o bzdury jakie tampublikują, bo im wszytsko wolno. Po wywrotce statku rybackiego zaginęło14 ciał. Ta sama gazeta napisała, że akcja ratownicza zakończonasukcesem w postaci odnalezienia wszystkich rybaków. Dzień późniejsprostowanie bo 9 zwłok wyrzuciło morze na plażę a śmigłowiec na 3 dnipóźniej znalazł 4 kolejnych...
To i tak miałam szczęście, że w artykule o mnie nie zostałam kaleką do końca życia i nie było tam ani słowa o UFO.
Popierwszych publikacjach zaczęli dzwonić Polacy mieszkający w RepublicePołudniowej Afryki mówiąc, że myśleli, że nie żyję... No to immówiłam, że muszę ich rozczarować, bo i ja i łódka mamy się nieźle. Jednak jak ludzie lubią krew, ratownictwo, roztrzaskujące się jachty i rafy i inne bzdury.
Trochę szkoda, że niekłamany sukces, jakim jest prawie 9 miesiecy samotnej żeglugi w tym ginie...
Styczeń 4, 2009 10:12
Niedziela
Jestśliczne popołudnie po męczącej wyprawie wzdłuż wybrzeża. Ale wartobyło, drogi świetne a co widziałam to moje! Nie wypada być w Afryce isłonia nie widzieć, więc i ten punkt wycieczki dookoła światazrealizowano. Słoń byl tak naprawdę słonica i miał na imię Tondie. Byłabardzo śliczna i duża, łapała mnie trąbą za rączki i nie tylko. Niepozostawałam dłużna i klepałam ją po tej 3 centymetrowej skórze iciągnęłam za ogon. Bardzo żarłoczne to stworzenie je nawet 500 kgdziennie, przy mnie zjadła chyba z 30… Przejechałam ponad 600 km akrajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie. Raz sawanna raz wysokiegóry, strome przełomy rzek i piaszczyste wybrzeże. Plaża zbudowanaprzez stały wiatr szeroka na kilka kilometrów. Tworzy wydmy które mogąrównać się z tymi w Łebie, tylko, że w Łebie cieplejsza woda. Tutaj toma może 15 stopni.
Słoń nie był jedyną atrakcją, był teżleniwy lew co po śniadaniu leżał w trawie, równie mało aktywna żyrafaco siedziała z gracją w półcieniu rozglądając się ze szczytu swejeleganckiej szyjki. Fajniejsze były małpki bardzo hałaśliwe irozskakane. Wszystkich ostrzegano by schować klucze, komórki i innedrobiazgi co mogą się małpkom spodobac.. . Noc spędziłam w jakimśschronisku młodzieżowym, czując się jak w polskich górach, tylko że wgronie backpackersów i surferów... Powrót przez kolejne przełęcze idługaśną, nieskazitelną autostradę i zasłużony odpoczynek na szerokiejplaży, pełnej słońca. Tylko, że do wody nie da się jednej stopy nawetwłożyć taka zimna...
Wróciłam do domku z wielkim zadowoleniem.Jednak nie czuję się dobrze jak za długo nie widzę mojego statku. Łódkastoi sobie grzecznie na słupkach, posprzątana już i sucha. Czekaspokojnie na części i pewnie ona też już marzy by dalej płynąć...