Z huraganami na karku przez Biskaje. Relacja kpt. Michała Palczyńskiego

2017-10-25 17:32 Michał Palczyński

Kapitan Michał Palczyński w ramach projektu „Arktyczna Rozgrzewka” pływał po Morzu Norweskim, Grendlandzkim, Północnym Atlantyku, „rozgrzewając się” przed kolejnym Etapowym Rejsem Dookoła Świata, który rozpocznie w kwietniu 2018 r., i którego trasa będzie wiodła m.in. przez Przejście Północno-Zachodnie. Kilka dni temu wraz z załogą jachtu "Crystal" zakończył przelot przez Kanał Angielski i Biskaje. Była to żegluga wymagająca wprawnej nawigacji i planowania, gdyż Północny Atlantyk o tej porze roku jest już kapryśny, a huragany Ophelia i Eryk zbliżały się do Europy. Oto relacja z tego etapu rejsu.

Ostatnie 6 tygodni żeglugi na południe od Islandii przebiegało pod dyktando coraz bardziej kapryśnego Północnego Atlantyku. Musiałem zdrowo główkować, żeby zdążyć pomiędzy jednym sztormem a drugim. O ile do Dublina były to "zwykłe" silne sztormy, o tyle potem w dość krótkim czasie w niedalekiej odległości przemknęły dwa huragany! I to w odstępie zaledwie tygodnia.

Kiedy byliśmy w drodze przez Kanał Angielski synoptycy już prognozowali, że za parę dni nadciągnie huragan Ophelia. Mogliśmy albo poczekać na północy Biskajów albo zaryzykować i starać się dotrzeć do jednego z hiszpańskich portów przed uderzeniem huraganu. Wybrałem tą drugą opcję. Na przepłynięcie ok. 300 mil Zatoki Biskajskiej mieliśmy dokładnie 2,5 doby. Potem na Biskajach miało dmuchnąć do 40 węzłów, a fala miała osiągnąć ponad sześć metrów. To już trochę za dużo...

W piątek trzynastego pomimo przesądów wyszliśmy w morze. Nie mogliśmy pozwolić sobie na dłuższe czekanie. Po wyjściu na Biskaje wiało nawet obiecująco i postawiliśmy oba żagle. Niestety już dwie godziny później je zwinęliśmy i włączyliśmy silnik. Hałas diesla towarzyszył nam aż do soboty rano, kiedy to znowu trochę zaczęło wiać i przeszliśmy na napęd ekologiczny. Zgodnie z prognozą miało się już rozwiewać i wiać aż do Hiszpanii. Niestety nic z tego nie sprawdziło się.

Od godz. 16 znowu zamieniliśmy się w motorówkę. Na szczęście nie padało. Niestety jednak zarówno na podejściu, jak i podczas odchodzenia od francuskich brzegów płynęliśmy w bardzo gęstej mgle. Woda osadzała się dosłownie wszędzie, tak że sternik był kompletnie mokry. Sytuacja powtórzyła się w nocy z piątku na sobotę.

Sobotni ranek przywitał nas ładną, wyżową pogodą i delikatnym wiaterkiem z południowego wschodu. Po śniadaniu znowu postawiliśmy żagle i cały dzień spokojnie płynęliśmy około czterech węzłów, po wodzie płaskiej jak stół. Jedynie z zachodu przychodziła wysoka na około dwa metry, bardzo długa i łagodna, martwa fala.

Porto
Autor: Agencja Żeglarska SKIFF

Wiało na tyle mocno, żeby nie włączać silnika. Jednocześnie jednak na tyle słabo, że wiadomo było, że do La Coruny nie zdążymy przed uderzeniem wiatru i fali, które były pokłosiem Ophelii, przelatującej na zachód od Biskajów. Na nasz pierwszy kontakt z Hiszpanią wybrałem więc bliżej położone maleńkie Viveiro.

W niedzielę koło południa, wiatr zaczął trochę kręcić i zrobił się dość porywisty. Momentami robiliśmy nawet siedem węzłów i wszystko wskazywało, że w trakcie załamania pogody spokojnie będziemy chrapać w portowym zaciszu. Tuż po północy byliśmy około ośmiu mil od wejścia do zatoki.

Wiatr zaczął grymasić, więc zwinęliśmy żagle i odpaliliśmy silnik. Pół godziny później podmuchy z południa dochodziły już do nawet do 30 węzłów, jednak w tym miejscu nie mogło nas to już zatrzymać. To się nazywa być o czasie!

Po dokładnie 2,5 dobach żeglugi, wchodziliśmy na osłonięte wody dokładnie w momencie, kiedy na Biskajach włączył się dochodzący do 45 węzłów gwizdek z południa! Promieniująca od Opheli fala, miała w niektórych miejscach urosnąć do ponad sześciu metrów.

Hiszpania przywitała nas ogromnym pożarem. Ostatnie trzy godziny płynęliśmy w gryzącym dymie, a w powietrzu latały drobinki popiołu. Bolały od tego oczy i robiło się sucho w gardle. Ognia nigdzie nie było widać, jednak sądząc po zasięgu i gęstości dymu musiał być ogromny (co potwierdziły wiadomości przeczytane kolejnego dnia). Widoczność wynosiła około 500 do 1000 metrów. W poniedziałek o trzeciej nad ranem staliśmy zacumowani w marinie Viveiro. Ponieważ wiało bardzo mocno, a popiół latał wszędzie, zamknęliśmy jacht i poszliśmy spać. Rano cały pokład przykryty był szarą warstwą pyłu. Na szczęście, wiatr zdążył zmienić kierunek i powietrze było już czyste.

Kiedy następnego dnia, zabieraliśmy się za śniadanie po silnych podmuchach nie było już śladu. Dokładnie w tym samym czasie huragan zabierał się za Irlandię i Wielką Brytanię. Jesienna Zatoka Biskajska została przepłynięta przy bardzo miłej pogodzie. Można było odetchnąć.

Michał Palczyński
Autor: Archiwum autora

Dokładnie tydzień później weszliśmy w rzekę Douro i zatrzymaliśmy się w Porto. Tak jak przy większości rzecznych podejść na finiszu jest tu dość płytko, a prąd odpływu połączony z prądem rzecznym powoduje często załamujące się strome fale.

Kiedy w Porto beztrosko zwiedzaliśmy całą sobotę na zachód od Portugalii przeszedł następny huragan - Eryk, który przysłał w nasze okolice sześciometrowe fale. W niedzielę rano, kiedy poszedłem do biura mariny się wymeldować okazało się, że straż przybrzeżna zamknęła wejście do rzeki dla jakiegokolwiek ruchu. I w sumie dobrze zrobili, bo gigantyczne fale dosłownie przelewały się przez oba falochrony. Widok był na prawdę spektakularny. Tym sposobem spędziliśmy w Porto jeden dzień dłużej razem z tłumem gapiów, podziwiając gigantyczne fale przyboju.

W ciągu zaledwie tygodnia na zachód od Europy kontynentalnej przeszły aż dwa huragany, które uderzyły w Wyspy Brystyjskie, a zwłaszcza w Irlandię. Jeszcze żaden huragan w historii nie zawędrował tak daleko na wschód jak Ophelia. Dobrze, że w tym czasie byliśmy w bezpiecznym porcie, bo blisko oka huraganu fale sięgały 18 metrów!

Więcej relacji z pokładu "Crystal" oraz pozycję jachtu można znaleźć na stronie www.skiff.pl oraz facebooku: https://www.facebook.com/RejsDookolaSwiata

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.