Wyspy Kokosowe - uosobienie raju [ZDJĘCIA]
Michał Palczyński płynie w Rejsie Dookoła Świata. W lipcu jego „Crystal” dotarła na Wyspy Kokosowe.
Na Wyspy Kokosowe weszliśmy w niedzielę 12 lipca o świcie. Musiałem na finiszu trochę spowolnić jacht, żebyśmy nie wylądowali na miejscu po ciemku. Nawigacja w nocy między rafami na nieznanym atolu nie należy do bezpiecznych. Mapy w takich miejscach są bardzo niedokładne i nawiguje się „na oko” na podstawie koloru wody.
W grupie Wysp Kokosowych są dwie zamieszkałe wyspy – Home i West Island. Pierwsza ma około 500 mieszkańców, głównie Malajów, natomiast druga około 100. Na West Island skupia się turystyka i australijska administracja. Słowo „turystyka” brzmi w tym wypadku dość dumnie, ponieważ znajduje się tu jedynie 85 miejsc hotelowych. Poza obsługą turystów głównym zajęciem miejscowych jest bezrobocie. Wyspy są dotowane przez Australię jedynie ze względu na ich strategiczne położenie na środku Oceanu Indyjskiego. Dla nas jednak najistotniejszy był fakt, że są one niesamowicie piękne i praktycznie nietknięte przez człowieka. Jest to prawdziwe uosobienie tropikalnego raju.
Przeczytajcie również: Michał Palczyński na jachcie "Crystal" blisko Czarnego Lądu
Ze względu na liczne nieoznaczone rafy żegluga wewnątrz atolu jest bardzo ryzykowna i wszystkie jachty kotwiczą przy położonej blisko wejścia niezamieszkałej Direction Island. Aby dostać się na kotwicowisko, trzeba przecisnąć się przez wąziutkie przejście między licznymi koralami. Kiedy byliśmy już w pobliżu, nigdzie nie mogłem zlokalizować owej alejki z trochę głębszą wodą. Wszystko dookoła wyglądało na płyciznę. Na całe szczęście moje niezdecydowanie zostało dostrzeżone z amerykańskiego jachtu, który znajdował się wewnątrz laguny. Kapitan wypłynął nam naprzeciw pontonem i wskazał drogę. Mimo wysokiej wody w najpłytszym miejscu minęliśmy się podwodnymi koralami o zaledwie metr.
Wewnątrz laguny głębokości były juz mniej stresujące i po chwili staliśmy na kotwicy otoczeni przez liczne rekiny rafowe o długości trochę więcej niż metr. Mimo iż wiadomo, że rybka ta nie ma człowieka w swoim jadłospisie początkowo zrezygnowaliśmy z kąpieli. Zresztą nawodna cześć krajobrazów była na początek wystarczająco piękna. Direction Island otoczona jest turkusową wodą usianą licznymi czarnymi plamami wielkich koralowych głów. Za cienkim pasem bielusieńkiego piasku zaczyna się gęsty busz palm kokosowych. Tuż przy końcu wyspy znajduje się słynny Rip. Nawet celnicy w Cairns o nim wspominali. Woda wlewa się tu nieprzerwanie z oceanu do atolu powodując bardzo silny prąd, który wyrzeźbił sobie swoisty wąwóz pomiędzy koralami, zamieszkałymi przez całą masę kolorowych rybek. Rekiny rafowe też tu grasują, więc z czasem musieliśmy przywyknąć do ich obecności. Ponoć przy rosnącej wodzie prąd w Ripie dochodzi do 20 węzłów. My zaobserwowaliśmy może 8, ale i tak snorklowanie przy takiej prędkości dawało dużo frajdy. Kawałek za Ripem położona jest bezludna wysepka z palmami kokosowymi na środku. Piasek jest tu tak biały, że bez okularów przeciwsłonecznych biel kłuje w oczy.
Raj rajem, ale co jakiś czas trzeba jednak łyknąć trochę cywilizacji. I tu był mały problem. Do najbliższej Home Island jest stąd półtorej mili pod wiatr, a ten dmuchał nieprzerwanie z siłą 15-20 węzłów. Jazda pontonem pod półmetrową falę okazała się daleka od komfortowej. Prawie cała ludność Wysp Kokosowych skupia się na Home Island i praktycznie wszyscy są muzułmanami. Wśród parterowych domków jest tu meczet, sklepik i warsztat. Miejscowi poruszają się głównie meleksami i quadami, a czas płynie tu w zwolnionym tempie.
Na zwiedzaniu, nurkowaniu i opalaniu upłynęły nam 4 dni. Ostatniego Janek z Tomkiem zafundowali sobie nurkowanie z butlą. Po ich powrocie zjedliśmy obiad, zwinęliśmy ponton, ogarnęliśmy jacht i punktualnie o 16.00 podnieśliśmy kotwicę. Dnia zostało już mało, a przed zmrokiem musieliśmy się wydostać z plątaniny raf. Przy pierwszej próbie wyjścia z wewnętrznej laguny zabrnąłem w ślepą uliczkę i musieliśmy się wycofać. Za drugim razem na szczęście odnalazłem już właściwą drogę i byliśmy wolni. Przy wychodzeniu z atolu żegnał nas szalony delfin. Przez kilkanaście minut robił śruby i kręcił fikołki tuż przy naszej burcie. Był to bardzo fajny koniec pobytu na Kokosach i równie fajny początek najdłuższego, bo liczącego 2 tys. mil, odcinka tego etapu na Rodrigues.
Michał Palczyński
Przed Michałem jeszcze Atlantyk Południowy, Małe Antyle, Antyle Holenderskie, Ameryka Północna i przelot przez Atlantyk Północny do Lizbony. Każdy może dołączyć do załogi.
Szczegóły na: www.skiff.pl