Wyprawa "I Love Norway" – dzieciaki w drodze na Nordkapp
Surowe klimaty dalekiej północy Norwegii zazwyczaj w naszych umysłach budzą wielki respekt. Ale czy słusznie ? Na to pytanie spróbuje wam odpowiedzieć 12 letni Krzysztof Hejna uczestnik wyprawy Fundacji 4 Kontynenty "I Love Norway" Fiordy północy Sail & Trekking Porta Sailing Team - dzieciaki w drodze na Nordkapp.
Mój tata jest kapitanem. Często pływamy razem całą rodziną. Tym razem miało być inaczej - tylko ja i tata, oraz sześciu innych facetów, w tym dwóch w moim wieku. Do tego surowy klimat Norwegii, zimno mimo upalnego lata, niewyspanie - w czasie białych nocy trudno przekonać organizm, że należy się odpoczynek i świadomość, że nie ważne co się wydarzy trzeba będzie sobie jakoś poradzić. Szykowałem się na niezłą przygodę. I nie zawiodłem się.
Do Tromsø przylecieliśmy około 23.00 i przejęliśmy jacht. Ponad piętnastogodzinna podróż, w tym dziesięć godzin czekania na lotnisku w Oslo. Byliśmy padnięci.
Następnego dnia jacht opuścili ostatni członkowie poprzedniej załogi. Ugotowałem obiad, a po posiłku popłynęliśmy z tatą łowić ryby. Brały jak wściekłe i po krótkiej chwili mieliśmy już trzy wiadra dorszy, a ryby nie przestawały brać. Nasza załoga miała przylecieć dopiero wieczorem, mieliśmy więc sporo czasu.
Ryby zjedliśmy na kolację, razem z członkami naszej załogi. Byli zachwyceni ich smakiem. Po posiłku, razem z nowymi kolegami: Kacprem i Tomkiem, poszedłem zwiedzać muzeum wielorybnictwa, w którym były olbrzymie harpuny. Muszę przyznać, że zrobiły na mnie mocne wrażenie.
Kolejnego dnia, po szkoleniu z zasad bezpieczeństwa na morzu i węzłów, wyruszyliśmy po przygodę. Stan morza nie zachęcał do żeglowania. Wysoka, posztormowa fala porządnie nas zmęczyła. Tata zdecydował, że staniemy w Skjervøy, aby nabrać sił przed dalszą podróżą na północ.
Ruszyliśmy następnego dnia z samego rana. Płynęliśmy ponad dobę, aż dotarliśmy do Akkarfjord. Było tu mnóstwo atrakcji – zobaczyliśmy zatopiony kuter rybacki oraz wielki wodospad. W czasie zwiedzania okolicy wspiąłem się z chłopakami na wysoką górę, skąd rozpościerał się wspaniały widok na całe miasteczko.
Przed północą wypłynęliśmy w kierunku Nordkappu. Surowy, arktyczny krajobraz, zero cywilizacji. Nordkapp z poziomu jachtu to wysoka, strzelista i niedostępna skała, najeżona kamieniami, z mnóstwem jaskiń i pieczar zasłoniętych głazami. Robi piorunujące wrażenie.
Po opłynięciu Nordkappu i pamiątkowych zdjęciach ruszyliśmy w powrotną drogę. Byłem szczęśliwy, że udało nam się osiągnąć cel naszej wyprawy.
Wieczorem dopłynęliśmy do Honningsvåg – malutkiego portu, bez żadnego zaplecza sanitarnego. Na jachcie skończyła się woda. Nie mieliśmy jej jak zatankować. Ostatecznie wodę podarował nam pilot promów. Stanęliśmy do niego burtą i przetankowaliśmy ją do naszych zbiorników. W Honningsvåg zwiedziliśmy muzeum polarne, gdzie jednym z eksponatów były niedźwiedzie polarne, naprawdę olbrzymie.
W drodze do Måsøyi płynęliśmy przez prąd pływowy na łowiska, gdzie o dziwo nie brały żadne ryby. Kolejne łowisko nas nie rozczarowało - złapaliśmy kilka dorodnych dorszy i czerniaka, z których ugotowaliśmy pyszną zupę rybną. Do portu dopłynęliśmy dopiero późnym wieczorem.
Rankiem wybrałem się z kolegami na plażę. Znaleźliśmy mnóstwo muszli, jeżowca, a Kacper znalazł kości szczura. Natknęliśmy się też na czaszki delfinów. Po obiedzie dla odmiany poszliśmy robić parkour.
W Måsøyi spędziliśmy super czas, po czym ruszyliśmy w kierunku Hammerfest. Przy porcie była ogromna rafineria do której przewożony jest gaz z Arktyki w stanie lotnym, skraplany i potem gazowcami przewożony dalej, nawet do Polski.
Nad miasteczkiem wznosiła się olbrzymia góra, na którą wspięliśmy się całą załogą po zygzakowatych schodach. Widok stamtąd był niesamowity. Widzieliśmy całe miasto, a nawet naszą łódkę, ale tylko przez lornetkę.
Kiedy znowu wyruszaliśmy w morze, w radiu nadawano już komunikat, że droga którą płynęliśmy zostaje zamknięta z powodu manewrów i cumowania gazowców. Na szczęście wymknęliśmy się w ostatniej chwili.
Tata wymyślił, że skoro jesteśmy tak daleko na północy, warto zobaczyć z bliska lodowiec. Wymagało to od nas dodatkowej doby w morzu, ale nikt nie protestował. Podpłynęliśmy tak blisko, jak się dało. Była to masywna góra, na której niczym gruba wełniana czapka spoczywał lodowiec. Był gigantyczny, biało-niebieski i jakby przecięty na pół. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. W wodzie pływały ogromne czerwono-pomarańczowe meduzy. Wyglądały jak upiory rodem z piekła.
Kontynuowaliśmy naszą podróż do Hamneset. W miasteczku wybraliśmy się na zakupy. W drodze do sklepy zobaczyłem całe stado reniferów, były naprawdę ładne. Wszystkie brązowe oprócz jednego, który był biały jak śnieg.
To był już niestety ostatni port. Wkrótce mieliśmy wpłynąć do Tromso i zakończyć naszą podróż. W Tromso do stacji benzynowej, gdzie tankowaliśmy jacht, podpłynął statek SAR. Mieliśmy niepowtarzalną okazję, aby go zwiedzić. Ekrany, radary, olbrzymia pompa, grube liny – całe jego wyposażenie zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Był naprawdę super.
Kolejny dzień upłynął na pakowaniu się, sprzątaniu jachtu. To była wspaniała podróż. Niezwykła pod każdym względem. Cieszę się, że mogłem w niej uczestniczyć.
Krzysztof Hejna, lat 12