Who is who - kpt. Jerzy Domański
Kapitana Jerzego Domańskiego doskonale znają nie tylko szczecińcy żeglarze, ale i wszyscy czytelnicy "ZAGLI". Mimo, że należy do starszego pokolenia żeglarzy - jego liberalne poglądy, krytyczna ocena "otoczki" polskiego jachtingu, wychwytywanie i wyśmiewanie absurdów, odwaga i otwarta głowa - to przymioty, które powinny imponować młodej generacji. Pisze językiem prostym, zrozumiałym. U Jurka białe jest białe, czarne jest czarne, a kolorowe - a to już zależy.... w jakim kolorze ma okulary.
Jest doświadczonym i rozważnym kapitanem (na zdj. z prawej) i chyba właśnie dlatego potrafi trafnie, wręcz bezbłędnie rozróżniać dobrą praktykę morską od papierowych głupot. Widzi kto w czym ma interes i dlaczego. To tym cenniejsze, że Jerzy przez długie laty był merytorycznym "funkcjonariuszem" (pardon).... polskiej administracji morskiej, a to nie sprzyja obiektywnym sądom.
Poznaliśmy się przez "ŻAGLE" - nasze artykuły nieraz pojawiały się na sąsiadujących ze sobą stronach. Rozpoczęła się korespondencja i zaprzyjaźniliśmy się na odległość dzielącą Gdańsk od Szczecina. Ten stan rzeczy trwał wiele lat, aż dopiero na uroczystościach 500-tnego numeru naszego ulubionego miesięcznika wreszcie spotkaliśmy się w dostojnych murach Pałacu Prymasowskiego. Szczeciński i gdański "contributors" , dwaj Jurkowie - powitali się gestem "na niedzwiedzia".
Jerzy Domański jest na tym świecie od tak dawna, że przyjaciele już go nie pytają o datę urodzenia, bo po co? Przecież znają go od zawsze. Z żeglarstwem zetknął się już przed wojną (drugą!), ale tylko w roli pasażera. Za to na tak nobliwych jeziorach jak Trockie czy Narocz. Zdarzyła się mu także okazja kąpieli w Świtezi - stąd chyba łatwość pisania.
Po wojnie znalazł się w Giżycku, też nad nie najmniejszym jeziorem. Tam właśnie, w roku 1948 zaczęło się jego poważne żeglowanie. Kompanem pierwszych Jurka żeglarskich zmagań regatowych był późniejszy założyciel Bazy Mrągowo - Józef Nowicki.
Jak mi powiedział - "znam doskonale całą historię powojennego żeglarstwa wraz z jego wszystkimi regulaminami i i innymi bzdetami, co skutkowało patowymi sytuacjami - jedni stawiali dobre koniaki, żebym to opisał - inni równie przednie trunki, aby ("za Chiny!") - nie". Trawestując słynne powiedzenie prof. Leszka Kołakowskiego: i tak źle i tak niedobrze - WSZYSTKO NIEDOBRZE.
Na jachtach przeżeglował nie mniej niż 20.000 mil. Tyle pamięta, bo wichry dziejowe dawnych lat wymiotły sporo papierków. Pływał z wieloma kapitanami, znanymi jeszcze z przedwojennych czasów, którzy niestety pełnią już wieczne wachty.
Przy nich przyswoił sobie fundamentalną maksymę: "nie każdy dżentelmen musi być żeglarzem, ale za to każdy żeglarz powinien być dżentelmenem". Dziś brzmi to jak ponury żart. Jurek jednak wziął to zupełnie na poważnie i od tamtych lat (z różnym skutkiem) stara się do tego przekonać młodsze generacje. Wyniki swych wysiłków ocenia sceptycznie - inne czasy, inne wzorce, inne wartości - po prostu inni ludzie pojawili się w jachtingu. Samokrytycznie tłumaczy: "chyba nie miałem pedagogicznych talentów".
Z wykształcenia ekonomista od organizacji i techniki transportu morskiego. Całe swojeż życie zawodowe przepracował dla morza lub na morzu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge (na zdj. z lewej)