Weymouth: Chwała wolontariuszom!

2012-08-03 13:41 archiwum Żagli
_
Autor: archiwum Żagli

Jerzy Klawiński z Weymouth: „Najważniejszą rzeczą w igrzyskach olimpijskich jest nie zwyciężyć, ale wziąć w nich udział.” To hasło olimpijskie oddaje najlepiej sens sportowej rywalizacji na wszystkich brytyjskich arenach, ale ma jeszcze jeden, mało znany, a ważny aspekt ludzki. Spotykam ten „aspekt” na ulicach Weymouth, w komunikacji, w wiosce i marinie… To wolontariusze.

Oni też mogą spokojnie powiedzieć, że są częścią igrzysk. I to wcale nie taką mało ważną! Tysiące ludzi poświęca tu swój wolny czas, aby stać się trybikami gigantycznej maszyny zwanej igrzyskami olimpijskimi w Londynie. Od rana do wieczora wykonują z uśmiechem powierzone im zadania. Rozpoznaje się ich łatwo po adidasowskim „mundurku” złożonym z granatowej koszulki i kurtki, czapki bejsbolówki, jasnobeżowych spodni i sportowych butów oraz dużego identyfikatora, gdzie na bordowym pasku widać duże białe litery OCOG (Organising Committees for the Olympic Games).

Codziennie pan Krzysztof w takim stroju i odblaskowej kamizelce zatrzymuje dla mnie i innych żurnalistów autobus dla mediów przed moim hotelem. Pani od skanowania przy wejściu na teren mariny pochodzi z głębi Anglii, w biurze prasowym wita mnie zawsze uśmiechnięta Hiszpanka, a w strefie dla prasy, w sektorze tłumaczy stoją m.in.: Portugalka, Chinka, Japonka, Greczynka, Włoszka, Niemiec i nasza rodaczka, zbierając przy okazji od przechodzących tu zawodników ploteczki na takiego olimpijskiego qasi-facebooka.

W ogóle wolontariusze są wszędzie! Pomagają wywozić łódki z wody, informują o godzinach funkcjonowania poszczególnych linii autobusowych, odprowadzają zagubionych w miejscowych meandrach gości, a przy okazji sprawdzają, czy legalnie jesteś w danej strefie i w razie potrzeby przypominają o zakazie wchodzenia do niedozwolonych. Sam widziałem jak malutka dziewczyna o azjatyckiej urodzie zagradzała drogę do strefy, gdzie stoją łódki i przebywają zawodnicy dużemu facetowi o arabskich rysach i nie ustąpiła aż odszedł (bo już biegł czujny „bobby”, czyli miejscowy policjant w wysokim kasku). Są więc jak widać ważni, zwłaszcza, że pracę swoją wykonują radośnie, z zaangażowaniem i za darmo. Ich chęć wzięcia udziału w światowym wydarzeniu i niesienia pomocy w jego udanym przebiegu zasługuje na głęboki szacunek. Śpią m.in. w namiotach, pracują po 10 godzin na dobę bez względu na pogodę, niosą wszystkim potrzebującym pomoc. Są tą częścią sportu, której nie widać na telewizyjnych ekranach, a przecież bez niej igrzyska nie byłyby takie same. Że to taki naiwny idealizm? Ależ to on właśnie przyświecał baronowi de Coubertain, kiedy w Paryżu zwołał w 1894 r. Międzynarodowy Kongres dla Wskrzeszenia Igrzysk. To przecież byli pierwsi wolontariusze! Dzisiejsi niosą w sercach płomień olimpijski zapalony ponad 100 lat temu. I robią to godnie niosąc dzięki nowoczesnej technice pomoc gościom igrzysk i sportowcom w myśl olimpijskiego hasła: „citius, altius, fortius” (szybciej, wyżej, mocniej)! Bo i dla nich każdy dzień na igrzyskach to start do nowych zmagań…

Jerzy Klawiński

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.