W Nadmorskim „Wszystkie ręce na pokład!”

2017-11-10 13:47 Marek Zwierz

Na co dzień znamy tych wykonawców z występów w Chórze Zawisza Czarny. Tym razem wystąpili osobno, nierzadko z rodzinami.

Nadmorskie Spotkania z Piosenką Żeglarską w listopadową środę były przede wszystkim Nadmorskie. Motto koncertu było cytatem ze znanej piosenki, wcale nie morskiej: „Jesień idzie, nie ma na to rady”, a wykonawcami członkowie Męskiego Chóru Szantowego Zawisza Czarny. Ci członkowie, którzy poza śpiewaniem w chórze organizują się w osobne zespoły lub biorą gitarę i śpiewają sami.

Czytelnicy mogą sobie wyobrazić chaos panujący na scenie i przerażenie w oczach akustyka. Każdy zespół wykonywał po dwa, trzy utwory, a liczył sobie od jednego do pięciu członków. Dla każdego co najmniej jeden mikrofon i kabel do podłączenia instrumentu. Na szczęście wszystko udało się opanować, ale koncert zakończono „unplugged”.

Rozpoczął duet „Biesiad i Szulc” jako kwartet, który wyjątkowo był kwintetem. Po prostu dokooptowali do pierwotnego duetu gitarę basową, banjo i pudełko perkusyjne zwane cajon (podobno wymyślone przez murzyńskich niewolników w Peru i przywiezione potem do Europy – to tak na marginesie, żeby dopełnić wrażenie chaosu). Było jesiennie. Na scenę wszedł potem Marek Sławski z małżonką Dagmarą anektując część poprzedniego kwintetu. Znów było jesiennie.

Jako clou koncertu zapowiedziany został Józek Elimer (znany także z EKT Gdynia) wraz z rodziną (i przyjacielem), czyli z żoną Bożeną i córką Joanną (a przyjaciel to Janusz Witkowski, także członek Chóru). Znów było jesiennie, ale do czasu, kiedy córka Joanna zaśpiewała swoją piosenkę „Z miłości dom”. Tu powiało magią.

Tomek Pastuszak solo na gitarze zaczarował jeszcze bardziej dodając do tego zestawu dźwięk harmonijki ustnej. Zresztą pojawiał się on częściej już do końca wieczoru towarzysząc na wspomnianej harmonijce kolejnym kolegom. Ciągle było jesiennie. Aleksander Gondek z kolegą, Tomaszem Łączkowskim, w dalszym ciągu grali jesiennie na gitarze i flecie i nawet kolejny solista, Andrzej Jocher, nie przerwał jesiennego tematu.

Finale Grande należało jednak do Stanisława Wawrykiewicza, który zaśpiewał dwie piosenki już niemal zapomniane, a zakończył „Jesienną zadumą” z repertuaru Elżbiety Adamiak, co podchwyciła zgodnie cała wzruszona widownia.

Nawet zakończenie koncertu, tradycyjnie „Pożegnanie Liveroolu”, tym razem „All hands on deck”, czyli wszyscy uczestnicy środowego spotkania wykonali wspólnie „Sielankę o domu” Wolnej Grupy Bukowina – naprawdę znakomity utwór na jesień, albowiem jesienią najbardziej chce się dom mieć. „Bukowy koniecznie”.

Marek Zwierz

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.