W dwa lata dookoła Ziemi: Rejs kapitana Janusza Tywoniuka
Ominęło mnie wiele wydań mojego ulubionego czasopisma. 26 marca tego roku, po blisko dwuletnim rejsie, zamknąłem pętlę dookoła Ziemi. W czasie rejsu nie podawałem wielu informacji o jego przebiegu, gdyż do końca nie wierzyłem w jego powodzenie. W domu leżą roczniki Waszego czasopisma, a na jachcie w dwóch segregatorach towarzyszą mi wycięte artykuły ze wskazówkami dotyczącymi wybranej przeze mnie trasy - pisze kapitan Janusz Tywoniuk, wierny czytelnik "Żagli".
Rejs rozpoczął się 5 sierpnia 2013 roku w Szczecinie. Skierowaliśmy się na zachód. Niemcy, Holandia, Francja, Hiszpania, Portugalia, Porto Santo, Madera, Wyspy Kanaryjskie - to był początek.
Nie brakowało awarii. Już w Cuxhaven trzeba było naprawić urwany róg fałowy genui. Z awariami silnika poradziliśmy sobie sami, ale naprawę wału musiał wykonać serwisant z Polski.
Na Kanarach miesięczny, konieczny postój, związany z zakończeniem okresu huraganów. Później pożegnanie z rodziną i w drogę.
13 listopada 2013 roku z kolegą podnosimy kotwicę i ruszamy na Karaiby. Po 23 dniach widzimy Barbados. Odwiedzamy też Doiminikę a na dłużej zatrzymujemy się na Martynice. Dolatuje trzeci członek załogi.
Następnym celem jest Curacao i przepiękne wyspy San Blas. Stamtąd pomyślne wiatry niosą nas do Zatoki Portobelo. Kotwiczymy i kolorowymi autobusami dojeżdżamy do Colon, gdzie załatwiamy formalności związane z przejściem Kanału Panamskiego. Kanał przechodzimy z przygodami i awariami. Po usunięciu usterek i zaprowiantowaniu we dwójkę wypływamy na Galapagos. Zatrzymujemy się na wyspie Santa Cruz.
Tutaj z radością witamy trzeciego członka załogi. Od tego momentu mamy po 8 godzin wypoczynku i 4 godziny za sterem.
Potem 3000 Mm i osiągamy Markizy. Witają nas Hiva Oa i Fatu Hiva z najpiękniejszą zatoką na świecie - Hanavave. Trochę wałęsamy się po Polinezji Francuskiej z dłuższym pobytem w Papeete na Tahiti, gdzie robimy kapitalny remont silnika z pomocą zaprzyjaźnionego Węgra. Po dwóch tygodniach ruszamy w stronę Bora Bora.
Silnik po remoncie chodził 20 minut i dlatego dochodząc do Pago Pago na Samoa, manewrujemy używając tylko żagli w wąskiej cieśninie. I tak pozostaje aż do Fidżi. Do Vuda Point Mariny wciąga nas motorówka. Po ponownym przemyśleniu przebiegu awarii znajdujemy jej przyczynę - skrócenie o cztery zwoje rozciągniętej sprężynki przywraca silnik do "życia".
Przed nami najeżona rafami, niegościnna Cieśnina Torresa. Przy ósemce Beauforta płyniemy na dwóch refach i małym foku. Doba emocji i jesteśmy po drugiej stronie.
W Darwin w Australii kolejna zmiana załogi. Dwa oceany za mną, a locje ostrzegają przed kapryśnym Oceanem Indyjskim. Silne, baksztagowe wiatry podnoszą znacznie dobowe przebiegi. Zachwycamy się białym piaskiem Wysp Kokosowych, a potem miło spędzamy czas w towarzystwie Polonii na Mauritiusie.
Spokojny przelot do Durbanu i oczekiwanie na możliwość przejścia najtrudniejszego odcinka trasy do Kapsztadu.
Korzystając z internetu, dowiadujemy się o kłopotach innych żeglarzy na tych akwenach. Zniszczony jacht kapitana Cichockiego i wejście na rafę Vestasa niedaleko Mauritiusa zbiegły się w czasie z naszym pobytem.
Codziennie analizuję pogodę i ustalam datę wyjścia na 17 grudnia 2014 roku. Termin okazał się szczęśliwy i Nowy Rok witam w Cape Town. Wspinaczka na Górę Stołową dostarcza wielu wrażeń, a atmosfera, dzięki niezwykle sympatycznym Polakom, w czasie całego pobytu jest niepowtarzalna. Ale czas płynąć dalej...
Szybko doganiamy południowy pasat i na jego skrzydłach lądujemy na kilka dni na Św. Helenie. Wyspa ciekawa, przyjazna, pełna akcentów związanych z Napoleonem.
Pasat się kończy i wchodzimy w rejon cisz równikowych. Nie po raz pierwszy ocean okazał się dla mnie łaskawy. Obszar ten, niezbyt miło wspominany przez wielu żeglarzy przebyliśmy w kilka dni, mając tylko okresowe, kilkugodzinne braki wiatru.
16 lutego 2015 roku, o godzinie 16:50 po raz drugi w tym rejsie przekroczyłem równik. Wydarzenie to uczciliśmy butelką wina południowoafrykańskiego, ofiarowaną nam specjalnie na tę okazję przez Andrzeja - organizatora niezwykłych wypraw turystycznych w całej Afryce.
I tutaj skończyła się ciepła pogoda i żegluga w pełnym słońcu z pasatem w plecy. Północny Atlantyk przyniósł nam chmury, deszcze, przeciwny prąd i silny, zimny wiatr. Już 400 Mm przed Zielonym Przylądkiem wulkan na wyspie Fogo regularnie zasypuje nas chmurami brunatnego pyłu, z którym walczymy potem tygodniami. Halsując, kręcimy dziesiątki mil, a do Cape Verde zbliżamy się po 30 - 50 Mm na dobę, czasem nawet dryfujemy wstecz.
Do tego, niecały osprzęt wytrzymuje nieustanną dwuletnią eksploatację. Zaczynają się poważne awarie. Znowu awaria silnika i jego manetki, puszczają spawy mocujące prądnicę wiatrową, podarte żagle - szczególnie sztaksle (trzyma się nieźle tylko fok sztormowy), a na koniec urywa się koło sterowe, łamie się przekładnia zębata, a z gniazda rumpla awaryjnego robi się tulipan. Młotek, drut i opaski zaciskowe częściowo rozwiązują sprawę i tak dopływamy do Mindelo na Zielonym Przylądku.
Powiało ciepłem bo na jachtach w marinie zauważam polskie bandery, których nie widziałem od ponad roku. Nieoceniona jest również pomoc Przemka, który od kilku miesięcy rezyduje na Sao Vicente.
I nadszedł dzień, że przeciąłem swój kilwater sprzed półtora roku. Wyspy Kanaryjskie, to dobrze znany mi akwen. Krótki pobyt na El Hierro i wchodzimy do Las Palmas. Tutaj czekają na nas znajome osoby. Przy ich pomocy szybko usuwamy wszystkie awarie.
25 kwietnia mamy zamiar podnieść żagle i ruszyć Polski! Płynę jachtem polskiej konstrukcji - Janmor 45 CL, i z dumą noszę polską banderę.
Z żeglarskim pozdrowieniem, z pokładu S/Y "Stefani"
Janusz Tywoniuk i Anna Majchrzak - Sobańska