Usprawnienia takielunku. Drobne zmiany w oryginalnym takielunku, by pływało się przyjemniej
Takielunek do poprawki! Kolejna część podpowiedzi, jak usprawnić turystyczny jacht mazurski. Tym razem autor – doświadczony i pomysłowy żeglarz śródlądowy – proponuje drobne zmiany w oryginalnym takielunku, mające ogromny wpływ na poprawę komfortu obsługi jednostki.
Gdy już się poukłada wszystkie liny na łodzi, i w głowie, to powoli zaczyna kiełkować myśl o dodaniu kolejnej regulacji. No tak, gdyby to zrobić, to byłoby można szybciej/łatwiej/prościej (niepotrzebne skreślić) regulować napięcie/wybrzuszenie/skręt (skreślić jak wyżej) górnej/dolnej/skrajnej/środkowej części przedniego/tylnego żagla. Byłoby super, tylko nie ma jak poprowadzić tej liny i nie ma gdzie jej zaczepić. Tak, stoperów, kip, bloków i knag na jachcie żaglowym nigdy nie ma w wystarczającej liczbie. W prosty sposób przykręciłem więc trzy knagi na maszcie (fot. 1) i – przeciwnie do prastarej zasady ekonomii, że zły pieniądz wypiera dobry – „wyrzuciłem” z kokpitu na maszt właśnie te najmniej używane liny. Brzmi skomplikowanie? Tylko pozornie! A to dopiero początek zmian w takielunku, które proponuję!
Usprawnienia takielunku: trzy stopnie swobody lazy jacka
Lepsze jest wrogiem dobrego, ale... dobre są pozycje pracy zaznaczone taśmą, lepsze – wstępnie przygotowane wiązania, jak na fot. 2. Lazy jack praktycznie ma trzy pozycje pracy: Najniższa to klar portowy, gdy bom jest opuszczony na burtę w celu odprowadzania wody deszczowej. Pośrednia – klar marszowy, gdy żagle są zrzucone i zapięte w pokrowcu podczas marszu na silniku. Najniższa pozycja to klar morski, gdy grot jest postawiony, a lazy jack wyluzowany tak, by jego linki nie psuły geometrii żagla (co do klarów – nazewnictwo własne).
Usprawnienia takielunku: Refowanie z kokpitu
Oczywiście można w bajdewindzie, gnając na samym foku, chodzić od steru do bawolich rogów tylko po to, by stwierdzić, że fał wyluzowany jest o 1 cm za mało, a teraz 3 cm za dużo, a teraz... i znowu nie da się założyć ucha na rogi, a brzeg się zbliża. Można, refowałem się tak ze dwa razy i jestem spełnionym żeglarzem. Obecnie zdecydowanie wolę zakładać refy, nie wychodząc z kokpitu. Wystarczą do tego drobne przeróbki jak na fot. 3. Ucha dospawane do bawolich rogów (1) służą do prowadzenia refhalsów (2) i jednocześnie zatrzymują refhals w pozycji maksymalnego wybrania. Dalej refhals jest prowadzony przez bloczek przy pięcie masztu i organizer do stopera na nadbudówce. Pierścień na róg można też nałożyć ręcznie, jeśli ktoś lubi mocne doznania... Refszkentla – 3. Do okucia dospawano ucho (4), dzięki któremu hals (5) jest związany z bomem i niewrażliwy na jego wychylanie. Przetyk spinający bom z masztem (6) wyposażony w uszko umożliwiające przywiązanie go do okucia. Dodatkowa linka wykorzystująca ucho na hals (7), po odpięciu bomu zapewnia dystans bom-maszt zabezpieczający przed wysunięciem pełzaczy z likszpary – bom można położyć obok masztu bez konieczności odczepiania grota od masztu, co bardzo skraca całą operację jego kładzenia i stawiania.
Usprawnienia takielunku: Hals i szkentl
Na cóż zda się droga tkanina i piękny krój żagla, obciągacz, cunningham i gięcie masztu oraz fał z Dyneemy, gdy brak jest mocowania na hals i szkentlę? Dziwnym trafem nie znalazłem w firmowym bomie możliwości zamocowania tych dwóch skromnych linek. Ze względu na zmorę leniwego mazurskiego wędrowania, czyli na częste odpinanie bomu (z żaglem) od masztu przy jego kładzeniu hals powinien być trwale związany z piętą bomu. Wystarczające byłoby w tym celu małe uszko/otworek przelotowy/cokolwiek – ja wybrałem uszko. Również na noku bomu nie znalazłem czegokolwiek, a wystarczyłaby np. knaga szczękowa, kiedyś gdzieniegdzie zwana pieskiem (fot. 4).
Przy okazji drobiazgów, dobrze mieć przetyk łączący bom z masztem wyposażony w ucho, dzięki temu przy wieszaniu bomu nie trzeba szukać po kieszeniach, a i przetyk z kieszeni nie wypadnie bo wisi podczepiony do okucia, zawsze pod ręką. Dygresja o wadze drobiazgów. Kiedyś mój wykładowca programowania opowiedział historię, jak to lądownik NASA rozbił się na księżycu, bo w jednym miejscu wśród tysięcy linijek kodu sterującego znalazła się kropka zamiast przecinka (lub odwrotnie).
Usprawnienia takielunku: Talia bramki masztu
Będąc młodym, można skakać po deku ze zwinnością górskiej kozicy i w sekundę wykonać milion czynności, by położyć maszt. Jednak przychodzą lata, gdy pojawiają się ograniczenia możliwe do pokonania już tylko rozumem (gdy i te lata przeminą, lepiej snuć wspomnienia w tawernie). Można więc na przykład (zakładając, że szot bramki masztu jest zbuchtowany na dziobie i wszystkie stopery nadbudówki są zajęte) rozciągnąć szot błyskawicznie po półpokładzie – jak strażacy linię gaśniczą – nie przejmując się zbytnio jego skręceniem (był przecież buchtowany na łokciu). Nie trzeba wówczas go przesadzać na siłę przez żadne kipy i przelotki, a zatrzasnąć po drodze nanizane na nim na stałe bloki prowadzące i obłożyć na samoknagującym kabestanie szotowym (fot. 5 i 6).
Można też na krótkie przejście pod mostem opuścić maszt nie do końca. Nie trzeba odpinać bomu, lecz uwolniony równie szybko przez snapszekle od talii i obciągacza położyć nokiem na pasach balastowych. Można za mostem przywrócić go do właściwej pozycji jeszcze szybciej, tylko kręcąc korbą. Przy okazji: sztywny sztag podziękuje dłuższą pracą za trzymanie w ciągłym napięciu.