"Uciekając" przed słońcem

2011-03-20 16:27 Andrzej Kowalczyk
_
Autor: Jean-Jacques Kowalczyk

Jean-Jacques Kowalczyk, francuski żeglarz polskiego pochodzenia zamknął pętlę w długim rejsie dookoła świata i zmierza już w kierunku Francji na Atlantyku. Oto najświeższe wieści o tej wyprawie przysłane do redakcji "Żagli" przez Andrzeja Kowalczyka, ojca żeglarza.

Przeczytaj koniecznie poprzednią informację o rejsie Jaśka Kowalczyka

Bardzo długo nie pisałem o samotnym rejsie dookoła świata Jean-Jacquea Kowalczyka. Płynie, płynie i jest coraz bliżej Francji. Ale po kolei.

6 grudnia dotarł do wschodnich wybrzeży Afryki Południowej do portu Richards Bay. Płynął do Kapsztadu ale silny prąd w kierunku północnym i przeciwne wiatry, zniosły go na północ. Zanim zacumował na redzie portu jachtowego w Richards Bay złapał go silny sztorm. A w tym regionie sztorm to rekordowo wysokie fale, powyżej 20 metrów. Natasza Caban, która czuwała nad Jaśkiem przy pomocy telefonu satelitarnego, skomentowała to tak: "No to teraz musi płynąć skokami i zrozumie co znaczy nazwa przylądek Dobrej Nadziei".  Narazie obaj z Jaśkiem uznaliśmy to za żart Nataszy, która ten sam fragment trasy pokonała też samotnie ponad rok wcześniej.

Po kilku dniach postoju w Richards Bay Jasiek postanowił płynąć dalej. Wiał dobry wiatr z północy i po przepłynięciu jakichś 500 metrów od portu jacht wpadł w szalony taniec. Fale oszalały i zalewały pokład jachtu. Przechyły dochodziły do 90 stopni i żagle dosłownie kładły się na powierzchnię oceanu. Okazało się, że jest to typowe w tym regionie. Ten "dobry" wiatr z północy wiał w przeciwnym kierunku niż silny prąd morski. To powoduje wysokie i strome fale. Całe szczęście, że port był blisko. Po raz drugi "Winger" zacumował w Richards Bay.

Kilka dni później w towarzystwie 2 jachtów, duńskiego i amerykańskiego, ponowna próba. I ponowny powrót. Amerykanów ściąga z oceanu holownik ratowniczy. Są przerażeni. Wigilia w portowej tawernie przy szklance afrykańskiego piwa. Dobrze, że w tawernie jest darmowy internet. Na świąteczne potrawy Jasiek mógł tylko popatrzeć przez kamerkę Skypa. W Nowy Rok było trochę lepiej, bo okazało się, że barmanka z tawerny, Angielka, też jest samotna. No i codzienne narady polsko-duńsko-amerykańskie, czy już płyniemy, czy czekamy dalej.

W trzecim tygodniu stycznia wszyscy są zgodni. Jest kilka dni w miarę silnego wiatru i szansa na niewielkie fale. Po 7 dniach wszystkie 3 jachty docierają do Durbanu. Kilka dni postoju i aż 10 jachtów różnych bander startuje do East London. Przed wypłynięciem umawiają się na międzynarodowe regaty. Startuje dwóch samotników /Jasiek i Niemiec/ i osiem jachtów wieloosobowych. Przed nimi prawie 700 km oceanu. Jasiek stwierdził, że na widok takiej kawalkady jachtów poczuł podwójny wiatr w żaglach. I po dwu dobach żeglugi dociera jako pierwszy do East London. Drudzy na mecie Amerykanie, na prawie 24 metrowym jachcie nie kryją zdumienia i stawiają szampana.  Jasiek jest dumny i stwierdza, że chyba zacznie startować w regatach...

Dalsze dwa dni i 31 stycznia "Winger" mija najbardziej na południe wysunięty punkt Afryki przylądek  Aiguilles. Gorące powietrze i zimne bryzgi wody które po zetknięciu z ciałem kłuja niczym igły /aiguilles/. Następnego dnia Jasiek mija przylądek Dobrej Nadziei.  Tu na granicy dwóch oceanów  ponowne piekło wody.  Nie ma mowy o wejściu do portu a zbliżenie się do lądu grozi rozbiciem jachtu o skały. Po kilku godzinach dociera do "Wingera" jacht Amerykanów. Też stają na kotwicy. Nad ranem ocean trochę uspokaja się i oba jachty wchodzą do portu Simons Town. Jasiek jest ponownie na Atlantyku.

7 lutego wypływa w kierunku Wyspy Świętej Heleny. Razem z nim trzyosobowa załoga jachtu pod flagą Kanady.

15 lutego dostaję SMS-a od Jaśka: "Wczoraj przekroczyłem ten sam południk co Port Camargue. Opłynąłem świat. Nie ma wiatru. Jasiek."

Od czasu kiedy na jachcie" Winger" pod flagami polską i francuską  wypłynąl z francuskiego portu na Morzu Śródziemnym Port Camargue /koło Montpelier/ minęły prawie 2 lata. I ponad 40 tysięcy kilometrów.

Co dalej ? No dalej to już tylko z górki, jak powiedział mi Jasiek z Wyspy Świętej Heleny. Oczywiście dotarł tam prawie dobę przed jachtem kanadyjskim. Kanadyjczycy też postawili szampana.  Żartowaliśmy wspólnie na Skype, że teraz zaczyna regaty ze Słońcem które właśnie wędruje mozolnie na północ. Wygram i ze Słońcem, zapewnił Jasiek.

10 marca kolejny SMS : "Przekraczam równik. Ale wogóle nie ma wiatru. Ocean jak jezioro."

Jeszcze tylko dodam od siebie, że Słońce osiągnie równik dopiero 21 marca.

 

Pozdrawiam od siebie i w imieniu Jaśka Redakcję "Żagli" i wszystkich Czytelników.

 

Andrzej Kowalczyk

Paryż, 12 marca 2011

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.