Syberia Expedition 2012 - Marcin Gienieczko w Czanczur
Znajduję się obecnie w Czanczur wraz z Marcinem Osmanem fotografem tej części wyprawy. Jutro spotykam się z Władymirem Trapeznikowem, po 11 latach kiedy docierałem z nim do źródeł rzeki Leny. Także jutro płyniemy w górę rzeki około 70km, gdzie od strumyka Sahar zaczynam w dniu 28 spływ już samotnie górną Leną aż do Oceanu Arktycznego - osada Tiksi. Pozdrawiam wszystkich Marcin.
Relacja z wyprawy do źródeł rzeki Leny w 2001 roku z Władimirem Trapieznikowem.
Marcin aktualnie dotarł do chaty myśliwskiej trapera, którego poznał 11 lat temu. To on uczył Marcina obycia się z lasem kiedy to Gienieczko miał 23 lata.....
- Zdrastwujcie - uśmiecha się syberyjski traper.
Ściska moją dłoń niczym niedźwiedź swoją zdobycz. Czuję w niej olbrzymią siłę. Mój przewodnik, Władymir Pietrowicz Trapieznikow, jest typowym człowiekiem tajgi. Jak na człowieka lubiącego syberyjską głuszę gadatliwy. Ręce ma obdrapane od ciągłego rąbania drwa. Twarz osmagana górskim wiatrem.
Mieszkańcy tajgi mają pogardliwy stosunek do cywilizowanego świata. Często podkreślają, że otwarte przestrzenie są ich domem, a miasto więzieniem bez krat. Twierdzą, że ludzie odcięci od przyrody potępiają tych, którzy żyją według ich reguł. To samo uważa mój nowo poznany „drug”.
Zajadamy się sałatką z białej kapusty i rybami z Leny, zaprawionymi zsiadłym mlekiem. Do tego mięso z łosia. Wszystko to popijamy wódką, która bez wątpienia jest wizytówką Syberii. Wieczorem przy aplauzie zebranych mieszkańców osady Alosza, przyjaciel Aleksandra, syna Władymira gra na gitarze kilka znanych standardów melodii rosyjskich Bułata Okudżawy i Wysockiego. Jedna z nich opowiada o życiu w Rosji. W Irkucku dyrekcja rezerwatu Bajkalsko-Leńskiego reklamowała Władymira jako wychowanka tajgi. Piędziesięcio siedmio letni(teraz juz 70 na karku) mężczyzna ma coś z Jacka Londona. Na rozkładzie kilka niedźwiedzi syberyjskich. Jednego z nich dobił własnymi rękoma.
- Dzierżyj, dzierżyj - krzyczy ochrypniętym głosem Władymir.
Przywiązuje łódź do wystającego z wody olbrzymiego konara. Linka napina się jak struna wiolonczeli. Krypa utknęła w górnym biegu rzeki. Naniesione przez wodę pnie zagradzają wąskie koryto. Razem z Władymirem rąbię toporem olbrzymie drwa. Pomagamy sobie niewielką piłą. Drzewo spławiamy, by ułatwić żeglugę. Manewrowanie łódką na wartkim nurcie, omijanie pieriekatów – mielizn i nagromadzonych w zakolach rzeki pni wymaga dużej sprawności. W zależności od sytuacji przemieszczam się po pokładzie, by na zmianę dociążyć to dziób, to tył łodzi. Panujący półmrok na rzece rozświetlam czołówką. Dostrzegam w syberyjskiej knieji łosia. Wystraszone głośnym warkotem silnika kaczki wzbijają się do lotu. Podpływamy do zimowia – traperskiej chaty położonej w sercu podmokłej tajgi. Olbrzymie połacie lasu, bagna i torfowiska budzą we mnie lęk. Na pobliskim drzewie wiszą sieci na ryby. Dom zbudowany jest z olbrzymich syberyjskich świerków. Wyciosane z lasu drwa ułożone są w kształcie kwadratu. Chałupa uszczelniona jest mchem, który zatyka wszystkie szpary. Na wieszaku z poroża łosia wisi karabin. W środkowej części chaty króluje piecyk na drewno. W kącie leży zardzewiała, blaszana apteczka, cukier i sól. W domu unosi się upajająca woń młodych świeżo ściętych gałązek sosnowych. Z pod łóżka Władymir wyjmuje zapałki. Zapakowane są w szczelnynym woreczku. Do pieca wsadza suche drewna. Zawsze przed opuszczeniem zimowia trzeba narąbać drwa i zostawić je w chacie w celu osuszenia.
- Nigdy nie wiadomo, kto będzie potrzebował ciepłego, bezpiecznego schronienia przed zimnem - wyjaśnia Władymir.
- Suche drzewo i zapałki to podstawowy element przetrwania w tajdze - dodaje.
Chata szybko się nagrzewa. Po piętnastu minutach przypomina rosyjską banie. Powietrze suche. Z trudem można oddychać. Syberyjscy traperzy mają wiele zwyczajów, od których nigdy nie odstępują. Jednym z nich jest nagrzewanie na noc zimowia do trudnych do wytrzymania temperatur, dla ochrony przed komarami.
Łódź zostaje na brzegu nieżeglownej Leny. Nie musimy się obawiać, że ktoś może ją ukraść. W promieniu czterystu kilometrów nie ma żywej duszy. Idziemy wolno. Pokonujemy stopniowo kolejne kilometry. Woda chlupocze w butach. Przedzieram się ze stu litrowym plecakiem przez podmokłe łąki i bagna. Zgarbieni docieramy do potoku Sachar. Początkowo sądzono, że jedynym bogactwem Syberii są skóry zwierząt futerkowych. Później okazało się, że jest to kraina nieprzebranych bogactw naturalnych, chronionych przez surowy klimat i brak dróg. Jednak najbardziej Syberia zasłynęła ze stalinowskiego terroru. Fale deportacji doprowadziły do powstania setek łagrów zwanych gułagami. Przez prawie pięćdziesiąt lat rządów Stalina i jego następców, miliony zesłańców ginęły tu z głodu, zimna, chorób i wycieńczenia pracą. Polscy zesłańcy mimo trudnych warunków życia zjednali sobie w tej części Syberii wielu przyjaciół.
Dolny odcinek trasy wiedzie nas przez wzgórza porośnięte tajgą. Później przez rozległe łąki pokryte krzaczastymi, niskim brzozami. Trekking robi się coraz trudniejszy. Codziennie przemierzamy piętnaście - dwadzieścia pięć kilometrów. Forsujemy rzekę Mały Anaj, która znaczy „Krzyk”. Rzeka dość głęboka, z silnym nurtem ze względu na intensywne opady. Władymir trzyma nad głową mój plecak ze sprzętem fotograficznym. Nie zdejmujemy odzieży ani butów. Znacznie bezpieczniej. Woda ma zaledwie parę stopni. Zanurzeni po pas, ostrożnie stawiamy kroki po śliskim gruncie. W przejrzystej wodzie dostrzegam lipienie. Pływają leniwie koło kamiennego dna.
Kolejny dzień mozolnej wędrówki niczym się nie rożni od poprzedniego. Przedzieramy się przez las zabłoconą jelenią ścieżką. Klnę na swój ciężki plecak. Oczy mam opuchnięte ze zmęczenia. Twarz od ukąszeń komarów i bąków. Preparaty odstraszające moskity dawno się skończyły.
Zajadamy się gryczaną kaszą. Szum tajgi uspakaja nasze zmęczone ciała. Księżyc rozświetla las. Władymir zdradza historie swego życiorysu.
- Młodzieńcze lata spędziłem w Irkucku. Wstąpiłem do partii, aby zrobić karierę.
- Ty uwidział wsio - zagaduje Władymir.
- Wszystkie chaty postawiłem własnymi „rukami”. W Czanczur wykopałem na siedem i pół metra głębokości studnię. Nie tylko dla mnie, ale również dla innych ludzi, którzy będą chcieli odpoczywać w syberyjskiej głuszy - dodaje traper. Tutaj jest mój dom - tłumaczy kładąc się na świerkowe łóżko Władymir.
Droga pod górę jest długa i męcząca. Prowadzi wzdłuż potoku, który trzeba często przekraczać lub iść jego korytem. Przed nami rozpływają się kamieniste wododziały. Dodatkowym utrudnieniem są powalone drzewa. Po przejściu przez zarośla karłowatej limby docieramy na przełęcz. Z jednej strony rozciąga się widok na Płaskowyż Leńsko-Argański, z drugiej na kamienisty grzbiet Gór Bajkalskich. Stąd już niedaleko do źródeł Leny. W pobliżu położone jest górskie jezioro. Z przełęczy schodzimy po kamienistym urwisku. Władymir szturcha mnie w bok.
- Zobacz, stok Leny. Dostrzegam w niewielkiej dolinie kapliczkę. Zbudowana przez Władymira budka informuje, że źródła Leny znajdują się właśnie tutaj.