S/y „Ulysses” – Tahiti, Morea pierwsze wrażenia

2012-07-29 21:15 Mirosław Lewiński s/y Ulysses
_
Autor: Mirosław Lewiński s/y Ulysses

Mirosław Lewiński na jachcie s/y Ulysses dotarł do Tahiti. Otrzymaliśmy od niego kolejny meldunek:

4.07.2012  stanął w Marinie w Papeete. Trafiliśmy pięknie, bo w Święto Niepodległości USA, na pomoście celebrowano to wydarzenie i oczywiscie zostaliśmy zaproszeni. Spencer  jest amerykaninem, a Polacy wiadomo kochają  Amerykę. Wiele osób znaliśmy czy to z Karaibów Panamy, Galapagos czy Markizów.  Całą tę ekipę spotykać będę jeszcze wiele razy, bo wszyscy płyną tzw. Milky Way (od gwiezdnej Mlecznej Drogi), klasyczną piękną, a zarazem łatwą trasą na zachód. Tempo mają różne, zwykle taka wyprawa trwa więcej niż 3 lata. Większość załóg to pary w wieku emerytalnym, które mają czas i wybrali prawdziwe życie, a nie telewizyjny surogat. W większości nie są to żeglarze, ale tzw. Cruiserzy. Cruising to sposób życia na wodzie. Chciałem być cruiserem, ale większą przyjemność sprawia mi pokonywanie przestrzeni pod żaglami niż kontemplacja, zresztą złośliwa definicja cruisingu to: repair your boat in exotic location.

Papeete to normalne prowincjonalne francuskie miasto – stolica. Normalne ani brzydkie ani ładne, zatłoczone, głośne – normalne. Ceny tutejsze najwyższe na  Pacyfiku co  obrazuje cena piwa, które w sklepie kosztuje 2,5 dolara. Wszystko na szczęście przewidziałem i dzielna załoga Ulysses,a ani jej przyjaciele z pragnienia ani głodu nie umrą. Po dwóch dniach przecumuwujemy się do nabrzeża przy deptaku spacerowym, bo za darmo i łatwiej nawiązać kontakt z miejscową ludnością. Bardzo pomocna okazała się tablica z informacją o Kapitanie Wagnerze oraz o rejsie, wiele osób przystawało i po przeczytaniu zadawało pytania. Podjąłem próbę nawiązania kontaktu z miejscowymi Polakami, ale za polskimi nazwiskami w książce telefonicznej kryło się sfrancuziałe drugie pokolenie, które ni w ząb w języku ojców. Zaliczyliśmy z Spencim występy folklorystczne, ale Polinezji kapitana Cooka już dawno nie ma.  Wkrótce moja załoga postanowiła wrócić do domu i znowu zostałem sam. Miasto mnie znudziło, popłynąłem więc do Taina Marina, okazało się, że nie muszę używać kotwicy bo w zatoce są boje i to bezpłatne. A jak mówi Ruda, wszystko co najlepsze jest za darmo. Z boji widok na Morea, wookół czysta woda, parę znajomych jachtów, Careufour w pobliżu – jest dobrze. Po znalezieniu i zamówieniu silnika do windy kotwicznej, postanowiłem się ruszyć na Morea. Widok tej wyspy wzywał mnie każdego wieczoru, nie ma co się opierać. W sobotę 21.07.  w południe oddałem cumę i za trzy godziny razem z ,,Lay lady lay” rzuciłem kotwicę w zatoce  Oponohu. Piękne miejsce. Nie ma tu ducha Polinezji, ale rdzenni Tahitańczycy są niezwykle miłymi ludżmi. Ich język, tak jak Polski, jest nie do nauczenia - w przeciwieństwie do polskiego, same samogłoski.

Pozdro

Mirek

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.