s/y "Generał Zaruski" niszczeje !!!
Chodzi oczywiście o słynny, zabytkowy żaglowiec niszczejący w rękach armatora, który go nie kupił, ale któremu Skarb Państwa Polskiego kiedyś lekkomyślnie ten skarb powierzył. Nie istniejący już miesięcznik "REJS" sprawę nagłaśniał wielokrotnie, ale głosu nagłaśniającego nikt z VIPów nie dosłyszał. Pomorski Okręgowy Związek Żeglarski nawet jakąś tam uchwałę sejmikową przegłosował... Jak wiecie - jestem specjalistą od spraw przegranych. Mimo tego - piszą do mnie żeglarze, także w sprawie ratunku dla s/y "Generał Zaruski". Więcej po - więcej... Don Jorge
Chciałbym namówić obu Naczelnych Redaktorów - czyli Waldka Heflicha i Krzysia Baranowskiego aby (na chwilę, zarzucając zdrową konkurencję) połączyli siły i sprawę konieczności pilnego odebrania "praw rodzicielskich" nagłośnili, używając swych wpływów dla pomyślnego finału. Po prostu trzeba wszcząć procedury. To nie apel o pieniądze (nigdy nie prosiłem nikogo o pieniądze), ale o odebranie jachtu od "macochy". Jestem przekonany, że jest komu ten zabytek przekazać. I niech nikt nie protestuje, że skarb narodowy idzie w prywatne ręce. Niech idzie, zanim będzie za późno. I nie zazdroźćcie ludziom bogatym!
Temat przypomniał mi Wiesław Jasiński. To dobrze, bo mam spraw różnorakich coraz więcej, a pamięć coraz gorszą. Napisałem zaraz do kpt. Jarka Czyszka z prośbą o jakieś fotki. Jarek zrobił mi miłą niespodziankę - natychmiast otrzymałem wzruszający esej. Jak zwykle przekorny - jak On sam. Nigdy nie myślałem, że Jarek jest taki uczuciowy. Pewnie dlatego, że na Helu z przedwczoraj na wczoraj okrutnie wiało. Podczas takiej pogody ludziom różne rzeczy chodzą po głowach. Brawo. Nie dostałem fotki dokumentującej obecny stan żaglowca. Może to i dobrze. Wielu pogrzebników nie chce otwierania trumny. No, może jednak nie jest za późno aby pisać o trumnie i pogrzebie.
Żyjcie wiecznie !
Mnie zafrapowała inna sprawa. W majestacie prawa niszczeje i dożywa swych dni w Jastarni s/y Generał Zaruski.
Twój wpływ na środowisko i to zrzeszone i to nie zrzeszone jest naprawdę nie do przecenienia dzięki Twej stronie i publikacjom. Reanimowano "krypy" w gorszym stanie. A czy TAK piękna jednostka, o TAKIEJ historii zasługuje na to? Czy nie można spowodować by "prawo" pomogło w jej reanimacji?
Jeśli Internet spowodował takie poruszenie i zjednoczenie wiernych po śmierci PAPY, to czy nie warto "zjednoczyć" ponad podziałami środowisko w tej konkretnej sprawie. Podziwiamy najnowsze zdobycze techniki w żeglarstwie ale sentyment do oldtimerów chyba drzemie w każdym z nas.
Pozdrawiam
Wiesław Jasinski
_______________
Hel 21.04.2005r.
Don Jorge,
Na fotografii, s/y GENERAŁ ZARUSKI nostalgicznie odpływa w siną dal. Można by rzec, że metaforycznie. Ja wiem, iż tutaj akurat, uwieczniony za pomocą japońskiej Minolty na równie nam bliskim materiale fotograficznym marki fujitsu, tylko z Visby do Nynyshamn i potem do Sztokholmu, ale tak naprawdę odpłynął od nas wszystkich troszkę więcej niż tylko rok później. Rysio Herrmann nerwowo ciągał szarpankę zdechłego nagle Tohatsu czy tam innej Yamahy trzykonnej przyczepionej do naszego miniaturowego bączka, a ja patrzyłem skamieniały jak mój statek zdecydowanym kursem do przodu zostawia nas za swoją rufą. Wiaterek był mikry i pozostali na pokładzie żeglarze mieli przykazane wyłożyć ster maksymalnie na prawą burtę gdyby tylko zoczyli nasze umówione machanie, ale za rufę nie patrzyli i machanie nic nie pomagało. Niskie słońce, sierpniowy wieczór kładł cienie na kadłubie podczas gdy żagle piramidą bieli marszczyły w wodzie swoje odbicie. Zaruś jak duch z czasów minionych bezszelestnie, nie mącąc ciszy żadnym mechanicznym odgłosem, sunął naprzód.
Udało się w końcu Yamahę odpalić i miałem tego wieczoru swoją sesję fotograficzną w postaci serii zdjęć starego żaglowca i poczucie ulgi z powrotu na pokład, kiedy podczepiony na talii bączek osiadł już w swoich legarach.
Zaruskiego oglądam teraz z daleka. Akurat przy jastarnieńskim porcie szosa kładzie się w łuk i kiedy jadę z Helu, gdzie mieszkam, automatycznym ruchem głowy przez lewe ramię trafiam wzrokiem w dwa gołe maszty znaczące koniec wschodniego nabrzeża, dokładnie w tym samym miejscu w którym Go zacumowałem około drugiej nad ranem późnopaździernikowej nocy 2002 roku.
Było zimno i ciemno, parę ledwie osób na pokładzie. Jak zwykle przeszedłem kilka metrów od Kaszycy trochę w lewo od pomarańczowych świateł nabieżnika, stop na obu silnikach przy końcu ażurowego pirsu, szerokim łukiem w prawo, bukszprytem w trzecią latarnię nabrzeża. Puszczone luzem śruby zaczynają gwizdać, najpierw wysoko potem, w miarę utraty prędkości, przechodzą w basowy pomruk. Na czarnej wodzie pomarańczowe refleksy sodowych świateł, ruchome cienie na czarnej NORDZIE, cisza, odkos od dziobu na oleistej wodzie portu, jakiś zapóźniony samochód na szosie. Prawy silnik wstecz, oba wstecz, prawy stop, lewy do przodu. Lewa manetka chodzi opornie, czasami się zacina. Lewy stop, prawy wstecz i Zaruś składa się obłem do nabrzeża, oba stop i stoimy. świstak z NORDY odbiera nam cumy i zakłada szpring i rufową na polery. Cisza i noc i statek i świstak i znowu cisza i ludzie... i koniec.
Nie wierzcie w to, że statki mają dusze. Nie mają. Nie wierzcie, że mają swoją historię, Nie mają. Historia statków to historia ludzi, którzy na nich pływają. Niektórzy z nich są na tyle głupi, że się zakochują w tym stosie drewna, poplątanych rurociągów, oślizgłych ropa silników i pełnej szemrania ciszy kabiny nawigacyjnej. Tych statki zjadają, pozbawiają żony, powodują, że tracą kontakt z własnymi dziećmi, dom wydają na pastwę komornika a nieszczęsnego miłośnika na pastwę własnej wyobraźni i pocieszycielki marynarzy w postaci bezbarwnej i bezwonnej za to mocno wyskokowej, bo ciepła w tych blachach i drewnie nie ma żadnego. Niektórzy jednak uciekają, na gwizdek alarmowy leciutkiego trzepotu żagli i smugi fosforencji w poświacie księżyca ciągnącej się za żaglowcem uciekają na stały ląd by mocno trzymać się ziemi w prozaicznych i monotonnych obowiązkach codziennych. Mocno trzymać się matki rodzicielki, pazurami w czarnym piachu i uszami zaklejonymi woskiem na syreni śpiew ubiegłowiecznych żaglowców. .
A statki? A statki pływają dalej - z innymi ludźmi. Lub nie pływają dalej, tak jak ten gnijący teraz przy jastarnieńskiej kei. Też z innymi ludźmi, bo ludzi dokoła GENERAŁA ZARUSKIEGO nigdy nie brakowało. Ludzi wielkich, zwykłych, takich sobie, małych, bardzo małych i bardzo podłych też. Z tych dwu, co na następnej fotografii, dwu tylko bo urokliwa sterniczka zaplątana w kadr przypadkiem jak jeden z tysiecy przelotnych ptaków co to corocznie ich droga wiedzie nad półwyspem, Rychu zjedzony, a ja uciekłem. Dalej jest już tylko historia małych ludzi, którym się wydawało, że złotą kurę złapali za cycki. Doją jak potrafią, ale efekty mają na własną, niewielką i marna miarę. S/Y GENERAŁ ZARUSKI to nie jest statek dla yachtsmanów, to nie jest oldtimer, to zachowany relikt bałtyckiego żaglowca; oryginał, w żadnym wypadku zabawka. Do uruchomienia potrzebuje twardych ludzi, jeśli tacy się znajdą, to pokonają wszystko - marazm, chciwość, biurokratyczne przeszkody, wiek i kondycję statku. Jeśli się nie znajdą, zgnije przy nabrzeżu, lub rozebrany na opał śladem swych tysięcy, bez mała, pobratymców. Taki jest los statków i taki jest los ludzi, i tych największych statków i tych najgłębszych z ludzi, życie toczy się dalej. Ważne, że pozostaje pamięć. Tak naprawdę tylko to jest ważne.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek