"Sputnik II" w Tallinie
Mateusz Stodulski relacjonuje kolejny etap bałtyckiego rejsu "Sputnika II", będącego częścią przygotowań do planowanej na przyszły rok wyprawy wokółziemskiej.
W piątek 12 lipca szykowaliśmy się do opuszczenia Petersburga. Jacht miał niesprawny silnik i czekało nas wiele dni halsowania przy słabych wiatrach. Naszym problemem przejął się nasz agent, Vladimir Ivankin, i jeszcze na kilka godzin przed oddaniem cum odwiedził nas na jachcie. Denerwował się szczególnie tym, że na żaglach możemy wpakować się w strefy, w których nie wolno nam żeglować i tym samym napytać mu biedy. Wykonaliśmy więc wspólnie konsultację telefoniczną z najlepszym mechanikiem jachtowym jakiego zna Vladimir i po raz kolejny doszliśmy do wniosku, że maszyna wymaga profesjonalnego serwisu. Majster polecił nam jeszcze ostatnią deskę ratunku - zakup preparatu w sprayu "bystryj start". Vladimir odszedł zatroskany i chyba nie do końca przekonany, że bez silnika poradzimy sobie doskonale. Tymczasem podzieliliśmy się na dwie grupy w poszukiwaniu magicznego sprayu. Udało się Tomkowi wracającemu z Ermitażu, który z licznymi przygodami dotarł w końcu do znajdującej się na końcu świata stacji benzynowej. Jego wyprawa uruchomiła machinę rosyjskiej życzliwości. W poszukiwania zaangażowały się panie ze stacji benzynowych, kierowca Lexusa, pani doktor pośrednicząca telefonicznie w tłumaczeniach, przekonana że potrzebujemy apteki i inni bohaterowie. Wysiłki opłaciły się i "bystry start" pozwolił nam jeszcze kilka razy uruchomić maszynę, co usprawniło naszą ucieczkę z Zatoki Fińskiej. Zaraz po opuszczeniu portu zatrzymała nas jeszcze piaszczysta łacha, z której zeszliśmy kładąc jacht w mocny przechył. Potem już tylko kolejna miła i sprawna odprawa paszportowa w Kronsztadzie i do poniedziałkowego poranka zmagaliśmy się z przeciwnymi wiatrami wiejącymi w zatoce. W niedzielę ostatecznie pozbawieni napędu utknęliśmy na kilka godzin we flaucie stanowiącej centrum niżu. Woda była jak olej i musieliśmy zwinąć żagle, żeby nie łopotały bez potrzeby wprowadzając nerwowy nastrój. Taki przymusowy postój stał się jednak świetną okazją do kąpieli na głębokości ponad 100 metrów i wymycia kadłuba oraz odetkania zaworu toalety. Potem nagle dmuchnęło i po kilkunastu godzinach przy porywistym wietrze podeszliśmy na żaglach do kei mariny Pirita w Tallinie.
Przystań w Piricie została wybudowana specjalnie na organizowaną przez ZSRR olimpiadę w 1980 roku. Po ponad trzydziestu latach widać na niej ząb czasu. Tym bardziej, że budowana na szybko wykonana została z kiepskich materiałów i według niefunkcjonalnej koncepcji architektonicznej traktującej człowieka jako masę przelewającą się przez betonowe korytarze według zaplanowanego algorytmu. Algorytm nigdy nie zadziałał a zabudowania wyglądem przypominają opuszczony statek pasażerski, którego wnętrza są przykładem bezsensownego marnowania powierzchni i kubatury. Toalet jest mało i trudno je znaleźć w betonowych labiryntach. Mimo wszystko marina cieszy się zainteresowaniem żeglarzy. Prawdopodobnie przez brak konkurencji i znajdujące się na parterze sklepy z alkoholem, ściągające fińskich żeglarzy z odległych o 50 mil Helsinek. Plusem jest też sąsiedni supermarket z dobrym zaopatrzeniem i normalnymi cenami.
Nieopodal portu znajdują się świetnie zachowane ruiny klasztoru z XV wieku. Więcej zabytków jest już w samym Tallinie, do którego szybko i tanio można się dostać autobusem podmiejskim jadącym wzdłuż słonecznego wybrzeża.
Miasto jest rajem dla turystów każdego typu. Znajdą tu dla siebie atrakcje wielbiciele zabytków i muzeów, entuzjaści nowoczesnej architektury, poszukiwacze mocnych wrażeń w opuszczonych obiektach, koneserzy sztuki znanej i uznanej jak i undergroundowej i alternatywnej. Oferta jest szeroka i skoncentrowana blisko centrum, co w połączeniu z rozsądnymi cenami ściąga ludzi z całego świata. Terminal statków pasażerskich nie nadąża z odprawianiem Japończyków, Rosjan, Brytyjczyków, Niemców i innych ciekawskich posiadaczy aparatów cyfrowych.
Nas poprowadził zdobyty przez Tomka darmowy przewodnik stworzony przez lokalnych doradców, którego założeniem było zaproponowanie alternatywnej wycieczki po mieście, omijającej tłumy japońskich fotografów i inne turystyczne pułapki. W otoczonym kamiennym murem ścisłym centrum Tallina najlepiej się po prostu zgubić. I tak znajdzie się strzeliste baszty, kościoły i wąskie uliczki z uroczymi knajpkami. Szczególnie wyróżniają się bogato zdobione świątynie prawosławne. Przez przypadek trafiliśmy na prawosławne nabożeństwo w Katedrze Aleksandra Newskiego, które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Wielogłosowe śpiewy mnichów i gorliwość wiernych przyprawiają o dreszcze.
Podążając tropem z przewodnika trafiliśmy z kolei do opuszczonej hali koncertowej, będącej kolejnym spadkiem po ZSRR. Tu również widać nie trafioną koncepcję sowieckich projektantów, przypominającą wyglądem i stanem technicznym piramidę majów. Miejsce jest za to popularne wśród młodzieży jako punkt spotkań przed zachodem słońca.
Nieopodal znajduje się stara elektrownia, której część została udostępniona lokalnym artystom jako "fabryka sztuki". Mają tutaj swoje pracownie i galerie artyści, którzy szukają przestrzeni dla swobodnej i niezależnej twórczości. O zmroku można tu też przyjść na piwo i spędzić wieczór w wesołym towarzystwie, otwartym na nowe znajomości.
Szokujące wrażenie zrobiło na nas zamknięte w 2005 roku więzienie, które zostało porzucone z całym inwentarzem i obecnie jest dostępne dla zwiedzających. Aż trudno uwierzyć ta stara twierdza licząca kilkaset lat jeszcze niedawno pełna była więźniów. W malutkich obskurnych celach nadal znajdują się prycze z materacami i garderobą skazanych a na sali operacyjnej stoi stół i sprzęty wyglądające jak narzędzia wymyślnych tortur. Izolatka oddziału psychiatrycznego z wrotami przypominającymi śluzę do klatki z potworem do dziś śmierdzi strachem... Po takiej dawce emocji zaplecze więzienia oferuje zimne piwko na leżaku z widokiem na plażę przez drut kolczasty. Doprawdy zaskakująca atrakcja turystyczna, zmieniająca mimikę nawet japońskich turystów.
Na deser zostało nam jeszcze nowoczesne, multimedialne muzeum morskie, w którym warto spędzić cały dzień. Z tego miejsca Estończycy mogą być na prawdę dumni. W pewien sposób symbolizuje ono odrodzenie tego ambitnego i dynamicznego narodu. W wielkim, odrestaurowanym, betonowym hangarze, mieszczącym niegdyś bazę wodnosamolotów można zwiedzić między innymi oryginalny okręt podwodny Lebmit wybudowany w 1938 roku. Eksponatów można dotykać i sprawdzić jak działają ich mechanizmy. Pełnemu objaśnieniu służą multimedialne ekrany z wielojęzycznymi opisami i animacjami. Dostępne są także doskonałe symulatory walk powietrznych i morskich a klimat tworzy zmieniające natężenie światło i morskie dźwięki wydobywające się z głośników. W tym miejscu traci się poczucie czasu a doskonałą zabawę znajdują zwiedzający w każdym wieku.
Biorąc pod uwagę oferowane przez stolicę Estonii atrakcje, hanzeatyckie dziedzictwo, panujący tu przyjazny klimat i przystępne ceny możemy z czystym sumieniem polecić Tallin każdemu jako bałtyckie miasto, które trzeba odwiedzić w pierwszej kolejności.
Czwartego dnia od zawinięcia do Tallina nadszedł czas na dalszą żeglugę. Prognozy pogody zapowiadały sprzyjające północne wiatry na kilka kolejnych dni. Zrezygnowaliśmy ostatecznie z zawijania do Rygi obawiając się trudności nawigacyjnych wynikających z braku czasu i silnika i jako kolejny nasz cel obraliśmy Łotewskie Ventspils. Przy północnym wietrze wejście do tego portu na żaglach nie powinno nastręczać większych problemów. Stamtąd skierujemy się już na zachód i w drodze do domu zahaczymy być może o wschodnią Gotlandię, Olandię lub Bornholm.
Przygotowania do rejsu "Sputnikiem dookoła Ziemi" wspierają: Exalo Drilling S.A., Henri Lloyd, Crewsaver, Eljacht, Sail Servis, Etcetera i Miesięcznik ŻAGLE.
Sputnik Team
"Sputnik II" w Tallinie
.