"Solanus" płynie w kierunku Azorów
Otrzymaliśmy najnowsze wieści z pokładu "Solanusa", którego załoga realizuje wielką wyprawę Morskim Szlakiem Polonii, dookoła obydwu Ameryk. Jacht, który jako jedyny pod polską banderą pokonał w jednym rejsie Przejście Północno-Zachodnie oraz Przylądek Horn, żegluje już w kierunku Azorów!
2011.07.16 - Z Recife wyszliśmy dopiero w środę 6 lipca. Postój przeciągnął się tym razem z powodu paskudnej pogody. Wyszliśmy w morze wcześnie rano trochę żałując, ze nie możemy poczekać jeszcze kilka godzin na przybywający niebawem polski jacht "Anna". Nie chcieliśmy jednak powtarzać poniedziałkowego korowodu po urzędach a w dokumentach z odprawy było wyraźnie napisane, że mamy wypłynąć 5 lipca. Spotkanie z Polakami zaplanowaliśmy więc na wodzie.
Po kilku godzinach żeglugi w oddali zobaczyliśmy biały żagiel. Minęło jeszcze kilkadziesiąt minut i mogliśmy swobodnie rozmawiać z rodakami. Wymieniliśmy pozdrowienia, kilka uwag na temat trasy, życzenia przyjemnej żeglugi, zdjęcia i każdy popłynął w swoją stronę. "Anna" do Recife, a my w kierunku wysp Fernando Noronha.
Wiatr nie był sprzyjający. Musieliśmy skierować się na zachód od archipelagu i powoli w deszczu zdobywaliśmy kolejne mile. Po kilkudziesięciu godzinach wiatr zmienił kierunek ale w pobliże wysp trafiliśmy w nocy. Skierowaliśmy więc jacht w stronę Azorów i popłynęliśmy dalej rezygnując z pomysłu plażowania na wyspach. Passat był z bardzo dobrego kierunku, o sile 3-4 stopni w skali Beauforta.
Z prędkością 6-7 węzłów robiliśmy dobrze ponad 120 mil dziennie. Do załogi zamustrowaliśmy Pintę, który nam bardzo pomaga przy prowadzeniu jachtu. Tak nazywamy nasz samoster. Dzięki niemu przez wiele dni nikt nie dotykał koła sterowego. Wachtowanie polegało głównie na obserwacji morza, na którym i tak nie było widać żadnych przeszkód. Od czasu do czasu przyglądamy się tylko ławicom łatających ryb, które wyskakują ponad fale i szybują przez kilkanaście metrów. Czasem jakaś wpadnie nam na pokład. Tolek poskarżył się, że bardzo pogorszył mu się wzrok. Widzi tylko do linii widnokręgu a kiedyś podobno widział znacznie dalej...
Monotonię żeglugi zabijaliśmy na różne sposoby. Ja z Kapitanem ćwiczyliśmy posługiwanie się sekstantem i astronawigację, Tolek zadbał o swoją kondycję fizyczną wykonując rozmaite skłony i wymachy, Wojtek kombinował jak poprawić cyrkulacje powietrza w mesie a Roman nasmażył naleśników. W przyjemnych warunkach, 12 lipca w południe Solanus dotarł do równika. Z tej okazji odbyła się ceremonia chrztu tych, którzy po raz pierwszy dotarli w te szerokości. Przybyły diabły, które przygotowały mnie i Wojtka do spotkania z Neptunem. Zostaliśmy umyci i wyszorowani. Potem przybył sam Neptun, który powitał nas w gronie żeglarzy, którzy przepłynęli równik. Ja przyjąłem imię Jufers. Wojtek został Ortodromą.
Przyjemna i szybka żegluga trwała jeszcze przez dwa dni. Z pomyślnym wiatrem dotarliśmy do czwartego równoleżnika gdzie wpłynęliśmy w pas ciszy. Trzeba było zrezygnować z pomocy Pinty, zrzucić żagle i włączyć silnik, dzięki któremu możemy płynąć dalej. Cisze tropikalne mają też swoje zalety. Na spokojniejszej wodzie Bronek ugotował wyśmienity kapuśniak. Taki sam jak dziesięć lat temu na Spitsbergenie. Wyszedł tego ogromny gar na co najmniej dwa obiady. Pod wieczór 15 lipca przyszła ulewa dzięki której po raz pierwszy od 10 dni mogliśmy wykąpać się w słodkiej wodzie. Wszyscy przerwali kolację i wybiegli na golasa na pokład by skorzystać z okazji zmycia z siebie grubej warstwy soli. Od razu poprawiły się nastroje. Z nadzieją, że niebawem przejdziemy pas ciszy i dogonimy wiatr płyniemy dalej w kierunku Azorów.
Zdjęcia z ceremoni chrztu można obejrzeć TUTAJ
Foto-galeria rejsu - TUTAJ
Poprzednią informację z rejsu zamieściliśmy TUTAJ