Selma Expeditions w wiosce rdzennych mieszkańców Arktyki. Wyprawa na półmetku!
Wyprawa "ŚLADEM AMUNDSENA i PÓŁNOCNYCH WYPRAW POLARNYCH" już na półmetku. Po 6 tygodniach od startu w Sisimiut na Grenlandii załoga s/y Selma Expeditions przepłynęła 1 678 Mm (ok. 3 107 km). 17 sierpnia Selma dotarła do wioski Taloyoak (Talurjuaq, dawniej - Spence Bay), a 20 sierpnia - 100 mil dalej - do osady Gjoa Haven (Inuktitut) na Wyspie Króla Williama, gdzie odwiedziła rdzennych mieszkańców kanadyjskiej Arktyki - Inuitów Netsilik.
SelmaExpeditions.com - Przekaz satelitarny z pokładu s/y Selma Expeditions
Aktualna pozycja jachtu ==> http://my.yb.tl/selmaexpeditions/map-only/
17-23.08.2015 - Nunavut, Kanada, Arktyka
Relacja z pokładu s/y Selma Expeditions (#4):
Kontynuujemy nasz rejs przez Przejście Północno - Zachodnie (North West Passage). Po starcie wyprawy 4 sierpnia 2015 z Grenlandii i pokonaniu ponad 1,5 tys. mil morskich - (prawie 2 800 km) dotarliśmy do samego środka kanadyjskiej Arktyki. Nawigujemy wg kanadyjskich locji, które, jak do tej pory, są dość przydatne i opisują mijane niebezpieczeństwa i ciekawostki. Jednak dostępne mapy są dość skąpe w informacje i zawierają głównie zbadane pasy - trasy którymi pływają statki (z zaznaczeniem że "badania nie spełniają nowoczesnych wymagań") . Obecnie im bardziej Selma żegluje na południe Arktyki kanadyjskiej tym robi się płycej i tym więcej mielizn. Odejście z trasy wyznaczanej dla statków może być ryzykowne. Jednocześnie - od wejścia w cieśninę Lancaster nie działa jachtowy kompas - powodem jest bliskość północnego bieguna magnetycznego. Dlatego Selma steruje obecnie wg kursu z GPS-a.
Załogę zadziwia też relatywnie mała ilość lodu. Według opisów z rejsów przez Przejście Północno - Zachodnie innych jachtów w poprzednich latach - w okresie letnim największą trudnością tej trasy nie jest walka z omijaniem gór lodowych, ale umiejętność planowania trasy ze sporym wyprzedzeniem i wybierania kanałów czystej wody. Gór lodowych latem nie ma, jest tylko kra, która może być czasami bardzo gruba. A w labiryncie lodu, który miejscami kończy się ślepą uliczką, łatwo zgubić drogę...
Możemy to teraz potwierdzić. Żeglując Przejściem Północno-Zachodnim najważniejsze jest przewidywanie. Latem tego roku lodu jest mało. Dodatkowo nasz "routier lodowy" Wojtek Wejer czuwa z daleka i podaje nam na bieżąco drogą satelitarną analizy dotyczące pól lodowych przed nami. Oczywiście patrząc na zmiany z roku na rok - są też okresy zimowe, grubego lodu, kiedy żegluga jest po prostu niemożliwa. Ale chyba nie ulega wątpliwości, że wszędzie widać postępy ocieplenia. I żegluga Przejściem Północno-Zachodnim (NWP) - w roku 2015 nie jest na pewno porównywalna z wyprawą sprzed 30 lat - m.in. Ludomira Mączki i Wojciecha Jacobsona jachtem Vagabond II, trwającą wtedy aż 3 lata!!!. Nam, na razie (odpukać), sprzyja szczęście. Dzięki Wojtkowi Wejerowi uniknęliśmy większych spotkań z pakiem lodowym. Pogoda w większości słoneczna. Wiatry umiarkowane i do tej pory nie przekroczyły 7st. Tundra, chociaż to koniec sierpnia, wciąż kwitnie. Ale coraz bardziej ubogo. Nie wiemy dokładnie kiedy lody zaczną ponownie narastać, dlatego nie możemy za bardzo zwlekać. W Albercie, sąsiedniej prowincji Kanady, już podobno spadł pierwszy śnieg. Gdzieś tam czai się jednak arktyczna zima...
17.-19.08.2015 r. Taloyoak (Pozycja: 69° 32. N, 093° 32.W).
Selma dotarła do kanadyjskiej (innuickiej) osady Taloyoak, poprzednia nazwa - Spence Bay. Mieszka tu niecałe 900 osób, głównie rdzennych mieszkańców - Inuitów Netsilik, którzy przebyli tu już około tysiąca lat temu. To dzięki nim mogli tu przetrwać pierwsi biali podróżnicy. Obecnie łączność ze światem zapewniają razdkie samoloty transportowe i 2 razy w roku statek z zaopatrzeniem, oraz Internet (dosyć jednak wolny). Taloyoak jest ok. 150 km. na północ od słynnej (dzięki Amundsenowi) „Gjøa's Harbour” na Wyspie Króla Williama (to tam w latach 1906-1908 zimował przez dwa lata Roald Amundsen, który nazwał to miejsce „najpiękniejszą małą przystanią na świecie”, a wioska otrzymała nazwę Gjoa Haven na pamiątkę szkuneru Amundsena - Gjøa). Do stolicy powiatu - Cambridge Bay jest jeszcze 460 km na wschód (popłyniemy tam w kolejnym etapie rejsu) i ponad 1,200 km (na północny-wschód) do Yellowknife - stolicy prowincji Northwest Territories.
Widok dwumasztowego, ciemno-czerwonego jachtu, pod pierwszy raz tu widzianą białoczerwoną banderą wywołał w Taloyoak prawdziwą sensację i bardzo serdeczne przywitanie. Sama osada ukryta jest w spokojnej zatoczce z łatwym dostępem z morza. Jednak nie ma żadnego stałego nabrzeża i konieczne jest korzystanie z pontonu i stałe wachty kotwiczne. Na brzegu wylądowaliśmy koło południa, kiedy słońce rozświetliło całą okolicę. Po obowiązkowym i raczej nieformalnym zameldowaniu na lokalnym posterunku Królewskiej Konnej (RCMP) liczącym 2 funkcjonariuszy i po zabezpieczeniu posiadanej broni, odwiedziliśmy wszystkie miejscowe dowody cywilizacji: nowoczesny mały szpital (niestety jedyny lekarz przylatuje z zewnątrz i dyżuruje tylko kilka dni w miesiącu) i mini pensjonat, za to z czynnym, gorącym prysznicem, jakże wyczekiwanym po 6 tygodniach od poprzedniego kontaktu z cywilizacją. Informacja o przybyciu załogi jachtu - stałą się lokalną wiadomością dnia. Wiadomością rozpowszechnianą głównie dzięki spotkaniom z dziećmi, które roześmiane i bardzo ciekawe nie odstępowały załogantów Selmy na krok. Jednocześnie załoga jachtu dostała zaproszenie na następny dzień do odwiedzenia miejscowej szkoły.
TALOYOAK - SPOTKANIA SELMY:
Pierwsze spotkanie w jedynej tu szkole zamieniło się w mały wykład, po angielsku. Opowiedzieliśmy - skąd jesteśmy, gdzie do tej pory żeglowaliśmy i gdzie planujemy jeszcze dotrzeć. Potem opowiadaliśmy o Polsce i na zbiorowe życzenia - pokazaliśmy zdjęcia Warszawy, Poznania, Mazur, Malborka i Białowieży oraz polskich zwierząt - żubrów, niedźwiedzi i sarn. Dzieci podziwiały zdjęcia, ale jednak z naszego pokazu najbardziej podobały się im wieloryby, pingwiny i góry lodowe.
Drugie spotkanie, czyli około setka (!) dzieci - na pokładzie Selmy. To spora operacja logistyczna wymagająca zaangażowania całej załogi. Poszczególne etapy to: transport pontonowy, transfer grupami na i z jachtu, pokazanie "wycieczkowiczom" wszystkich zakamarków od masztów i żagli, do wielkiego koła sterowego, poprzez kabinę nawigacyjną i nowoczesne komputery, aż po maszynownię i kambuz (kuchnię), oraz na końcu mesę (gdzie przygotowane specjalne słodycze). Jednak, jak się później okazało, największą ciekawość i zastosowanie wśród odwiedzających znalazła - jachtowa toaleta. Największym zaskoczeniem było to, że dzieci odwiedziły jacht praktycznie same i z krótkim nadzorem - na odległość - jednej z nauczycielek i kilku dorosłych. Zimny wychów samodzielności od najmłodszych lat oraz spore zaufanie do przybyłych żeglarzy z dalekiej Polski. Wszyscy mali goście byli bardzo zadowoleni. Dlatego ostanowiono odbyć jeszcze jedno wspólne spotkanie - w naturze, z tym, że gośćmi miała być teraz załoga Selmy.
Trzecie zaproszenie w Taloyoak dotyczyło wspólnego wypicia lokalnej herbaty oraz wspólnego pieczenia i jedzenia tradycyjnych placków "bannock". Następnego dnia spotkaliśmy się przed szkołą, najpierw obserwując wyjazd quadami jednej z klas (około 20 dzieci) na zajęcia WF w terenie. Okazało się, że odbędzie się obowiązkowa tu lekcja strzelania i każdy z uczniów przyniósł swoja własną strzelbę, od tradycyjnych do nowoczesnych sztucerów. (Broń krótka jest tu zabroniona). Potem pojawiła się nasza grupa terenowa składająca się z kilkudziesięciu dzieci, nauczycielki i starszej przedstawicielki ze starszyzny plemiennej. Zabraliśmy przygotowane wcześniej czajniki na herbatę, patelnię i olej do smażenia, małe pomarańcze i jabłka. Transport najmłodszych dzieci i zapasów zapewniły dwa duże quady, kierowane przez obie panie. Reszta ruszyła piechota. Po kilku kilometrach, mijając lokalną elektrownię słoneczną dotarliśmy na niewielkie wzgórze pomiędzy dwoma małymi jeziorami i tam rozbiliśmy nasze obozowisko. Na pobliskiej górze widoczne były z daleka "święte kamienie". Na komendę dzieci rozpoczęły zbieranie ziół i mchów starannie selekcjonowanych - pod czujnym okiem przewodniczki plemiennej. Inni chłopcy zaczęli łowić ryby. Zbiór dostarczony przez dzieci (oraz zabrana tradycyjna herbata czarna) wystarczył do przygotowania piknikowej herbaty. Potem przyszła kolej na smażenie na głębokim oleju - placków "bannock" nazywanych też "banik. Starczyło dla wszystkich.
Te zaledwie trzy dni spędzone w tej ukrytej wśród skał i tundry osady Inuitów Netsilik, żyjących "w rytmie własnego czasu" i z ogromnym szacunkiem do otaczającej przyrody, były fascynujące i dla nas bardzo cenne. Jednocześnie pomieszanie nowoczesności z tradycją myśliwską przyprawia o zawrót głowy i uczy szacunku.
20 - 23. 08.2015 Gjoa Haven. (Pozycja: 68° 38.N, 095° 53.W)
Po trzech dniach pobytu w Taloyoak pożeglowaliśmy, znowu pod wiatr, niecałe 100 mil na południe do siostrzanej osady Gjoa Haven. Jednak jeśli Taloyoak to niewielka kilkusetosobowa osada - Gjoa Haven to prawie miasteczko, z ok. 3 tys. mieszkańcami oraz z własnym stałym lotniskiem. Nazwa tego miejsca nawiązuje do statku Amundsena "Gjøa", a mieszkający tu od około tysiąca lat Inuici nazywają je Uqsuqtuuq, co znaczy „dużo tłuszczu” i odnosi się do obfitości ssaków morskich, kiedyś wielorybów, teraz także fok, a ostatnio gęsi.
Selma w Gjoa Haven, jak wszystkie odwiedzające statki i jachty, stanęła na kotwicy. Do tej pory od startu rejsu z Grenlandii spotkaliśmy na naszej trasie - trzy jachty zdążające na wschód: PHILOS, NECTON i AVENTURA oraz podążające na zachód tak jak my TIAMA i CHIMERE, oba z Bretanii. Na CHIMERE samotnie żegluje Manu (Manuel), trzymamy za niego kciuki. Wczoraj rzucił obok nas kotwicę, wypiliśmy wspólnie rytualną kawkę i potem wpadł do nas na obiad. Mamy też chwilowo na pokładzie francuskiego oceanografa Vincenta z jachtu TIAMA. Jego jacht popłynął już dalej, a ponieważ w jedynym miejscowym hotelu brakowało miejsc więc Vincent wylądował na Selmie w oczekiwaniu na swój samolot.
Jednym z gości na Selmie był także dowódca lodołamacza Coast Guard CCGS Sir WILFRID LAURIE, który opowiadał o pracach hydrograficznych, uzupełnianiu map oraz o niedawnym odnalezieniu wraka statku Erebus z nieszczęsnej wyprawy Franklina z połowy XIX wieku. (Wydobyte z głębi eksponaty są już ozdobą tutejszego muzeum). W dotychczasowych etapach rejsu "ŚLADEM AMUNDSENA i PÓŁNOCNYCH WYPRAW POLARNYCH" - co chwila mijamy ślady żeglarzy którzy w poprzednich wiekach poszukiwali Przejścia Północno Zachodniego. Wraki statków Franklina, Rossa, Parrego oraz nazwy zatok i przylądków opowiadają historię heroicznych wysiłków ery odkrywców. W Toloyoak zimował John Ross i zlokalizował znajdujący się (wtedy) niedaleko - północny biegun magnetyczny... W Gjoa Haven - postacią do której odwołują się tu wszyscy jest - odkrywca przejścia North West Passage - Roald Amundsen. Tutejsi Inuici są dumni, że to od nich - uczył się przetrwania zimą w Arktyce. Nawet wynajęty przez nas w Gjoa Haven przewodnik - tropiciel wołów piżmowych - z dumą opowiadał, że dziadek jego pradziadka znał Amundsena. O roli Gjoa Haven w historycznych wyprawach polarnych - obecnie informują też główne media kanadyjskie, szczególnie po znalezieniu niedaleko, we wrześniu 2014 roku, wraku statku wyprawy Franklina (co prawie na żywo pokazała TV CBC: LINK: http://www.cbc.ca/news/politics/lost-franklin-expedition-ship-found-in-the-arctic-1.2760311. Wtedy do Gjoa Haven przybył nawet sam premier Kanady - Harper. Ważne dla miejscowych mieszkańców jest także to, że ministrem w federalnym rządzie Kanady jest Leona Aglukkaq, tam urodzona (odpowiada za ochronę środowiska i rozwój ekonomiczny trenów północnych, Environment and Northern Economic Development). Mer Gjoa Haven - Allen Aglukkaq wypowiada się publicznie, że teraz chcą stworzyć wiele miejsc pracy wokoło turystyki i ochrony zabytków... Ale chyba najważniejsze jest to, że opowieści Inuitów - przekazywane z pokolenia na pokolenie od 150 lat o losach statków Franklina - okazały się prawdziwe... Port Gjoa Haven jest naturalną zatoką doskonale osłonięta wysoką na 24 metry łagodną wydmą z piaszczystym brzegiem. Samo miasteczko jest porozrzucane wzdłuż głównej ulicy, a potem oddzielne skupiska po kilka domów. Lokalne oznaki "cywilizacji" to hotel z darmowym, ale bardzo powolnym Internetem i Centrum Kultury oraz Muzeum z interesującymi rzeźbami lokalnych twórców. Na obrzeżach miasteczka - mały cmentarz z ciekawą dla nas miejscową tradycją wymagającą przynoszenia dla bliskich zmarłych drobnych upominków. Na grobach można znaleźć - być może przydatne zmarłym - obrazki, wisiorki, pisaki, a nawet okulary.
W Centrum Kultury - trafiliśmy akurat na "Święto Końca Lata". Najpierw wystąpili bębniarze w strojach szamańskich. Potem odbył się występ, ubranych w specjalny strój - dwóch dziewczyn z tradycyjnym inuickim śpiewem gardłowym. Stały twarzą w twarz trzymając się za łokcie, balansując jakby w tańcu. Podobny występ właśnie z tej osady - można obejrzeć w Internecie: Inuit Throat Singing: Kathy Keknek and Janet Aglukkaq: www.youtube.com/watch?t=67&v=qnGM0BlA95I Najbardziej niesamowite, ale całkiem zgodne z miejscową kulturą jest typowe tu - wspólne opiekowanie się dziećmi. To stara tradycja, oparta na współodpowiedzialności za wszystkie dzieci całego plemienia, służąca zdobywaniu przez nie doświadczenia życiowego i dodatkowych umiejętności. Miejscowi mieszkańcy opowiadali "przyjaciołom z Selmy", że w sąsiedniej osadzie mają brata, siostrę, albo rodziców. Dotychczas częściej niż ludzi - spotkaliśmy zwierzęta: białe niedźwiedzie, foki, biełuchy, alczyki i petrele. W Gjoa Haven nawet obfitość gęsi, chociaż jeszcze 15-20 lat temu stanowiły rzadkość w tej okolicy. Miejscowi opowiadają, że kilka lat temu zabito w okolicy pierwszego niedźwiedzia grizzly (to chyba też oznaki ocieplenia klimatu). Razem z miejscowym przewodnikiem pojechaliśmy także na bezkrwawe - fotograficzne łowy woła piżmowego - spotkanie w naturalnym ich otoczeniu - robi wrażenie. Jednym z celów przybycia s/y Selma Expeditions do Gjoa Haven było skorzystanie z lokalnego lotniska i wymiana 4 osób załogi, co już zrobiliśmy. Selmę opuścili Michał, Kasia, Robert i Paweł. Będzie ich brakować. Ale na ich miejsce przylecieli już z Polski: Rafał, Kubek, Klonik i Luby. Dlatego, tak jak do tej pory żeglujemy dalej w takim samym stanie osobowym: skipper - Piotr Kuźniar i 7 osób załogi. Przed nami za kilka dni Cambidge Bay odległe o ok. 240 mil (ok. 450 km) z kolejną osadą inuicką. Po drodze musimy minąć Simpson Strait z mieliznami i prądami pływowymi (ale mamy porządną mapę :-) oraz Requisie Channel, gdzie może prądów nie ma, ale pozycje mielizn na mapach są delikatnie mówiąc "dość rozbieżne". Potem zobaczymy na co nam pozwoli - czas i pogoda. Dzień niestety zaczyna się skracać a żegluga nocą będzie bardziej wymagająca niż dotychczas w długie 22-godzinne dni. Jeśli lody i ocean pozwolą, do końca Wyprawy "ŚLADEM AMUNDSENA i PÓŁNOCNYCH WYPRAW POLARNYCH" - w alaskańskim Dutch Harbour - Selma Expeditions powinna dotrzeć z końcem września 2015.
Zainteresowanie regionem Arktyki jest coraz większe, nie tylko ze względu na Franklina, Amundsena, zmiany klimatu, białe niedźwiedzie itp. Arktyka staje się coraz bardziej dostępna, a w dodatku posiada jeszcze nie-eksploatowane ogromne zasoby ropy (ok. 15% światowych złóż) i gazu (około 30 proc. światowych zasobów). A teraz kiedy lód powoli zanika - światowe potęgi, na czele z arktyczną piątką: Rosją, USA, Kanadą, Danią i Norwegią - chcą kontrolować i wydobywać te bogactwa, w dodatku zlokalizowane dwa razy bliżej do Azji i zachodnich wybrzeży USA, niż obecne eksploatowane... Wyścig już się rozpoczął. Na pewno taka eksploatacja - w tym tak delikatnym i jednocześnie trudnym rejonie może zaburzyć naturalny eko-system. Może załoganci Selmy będą jednymi z ostatnich podziwiających Arktykę w swojej jeszcze naturalnej postaci...
- Piotr Kuźniar, z załogą s/y Selma Expeditions, w morzu.
s/y SELMA EXPEDITIONS "ŚLADEM AMUNDSENA i PÓŁNOCNYCH WYPRAW POLARNYCH".
Zdjęcia: Marcin Czerniakow i Piotr Kuźniar oraz Archiwum SelmaExpeditions.com
Tekst: załoga Selma Expeditions
Opracowanie: JJC, MediaPartners.pl
Więcej o jachcie i wyprawie na stronie www.selmaexpeditions.com
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU