Segars na starych żaglowcach

Zaproszono nas do wzięcia udziału, a ponieważ nasz dzień koncertowy wypadał w sobotę, piątek mieliśmy wolny. Ruszyliśmy do portu, by przyjrzeć się przycumowanym tam największym żaglowcom świata. To co zobaczyliśmy było imponujące. W porcie stało 12 wielkich żaglowców i setki małych jachtów. Było kolorowo, głośno i tłoczno. Pierwszy wpadł nam w oko holenderski "Stad Amsterdam", jeden z piękniejszych żaglowców na DelfSail. Podobał nam się też indonezyjski "Dewaruci". Jego załoga nie miała sobie równych w Delfzijl - szybko zyskali sympatię zwiedzających i stali się główną atrakcją parady załóg. Odwiedziliśmy także polskie żaglowce: piękną "Pogorię" i "Dar Młodzieży".
[[KolumnaLewa]] Polski zespół wystąpił udanie w festiwalu szantowym podczas zlotu żaglowców "Festival of the Seven Seas - DelfSail 2003" do małego portowego miasteczka na północy Holandii.
Do kei w Delfzijl przycumowały także rosyjskie "Mir", "Nadieżda" i "Kruzensztern", ukraiński "Chersones", norweskie "Sorlandet" i "Statsraad Lehmkuhl", holenderski "Stedemaeght" i meksykański "Cuauhtemoc" - wszystkie otwarte do zwiedzania dla publiczności. Oj, działo się tutaj! Parady, koncerty holenderskich i japońskich szantymenów, no i wiele, wiele stoisk z pamiątkami, ubraniami, książkami i gadżetami marynistycznymi. Ogromnym powodzeniem cieszyły się gadżety festiwalowe koszulki, czapeczki i bluzy. Nie żałowaliśmy euro!
Szanty po holendersku
Przy pomocy holenderskich szantymenów, i naszych przyjaciół, Iwe van der Beeka i Jana van Oudheusdena nagraliśmy na tę okazję płytę "Shanties of oldtime saling ships - Segars and friends". Znalazło się na niej 10 utworów śpiewanych po polsku, angielsku i holendersku. Iwe i Jan okazali się nieocenieni w roli naszych managerów i zapełnili nam występami całe dwa festiwalowe dni. Sporo było też informacji o naszym wspólnym szantowym projekcie w tamtejszych mediach. Po pierwszym naszym występie w porcie, który zapowiedziała sama pani burmistrz Delfzijl, przestało dziwić nas to, że Segars są w Holandii rozpoznawani. Publiczność przyjmowała te występy z sympatią, a w refrenach szant angielskich i holenderskich, które śpiewaliśmy razem z Iwe i Janem, nawet nam wtórowała. Tego dnia śpiewaliśmy jeszcze na "Darze Młodzieży" dla kapitana Henryka Śniegockiego i jego gości, daliśmy krótki koncert bezpośrednio na kei a zakończyliśmy śpiewanie w centrum miasta w pubach. Gardła prawie odmawiały nam posłuszeństwa...
W niedzielę koncertowaliśmy na pływającej po porcie barce. Śpiewaliśmy dla tłumów stojących na kei i dla kilku osób wylegujących się na pokładzie małego jachtu w jednym końcu portu, by za chwilę kotwiczyć już przed "Pogorią" lub "Darem Młodzieży" na drugim końcu akwenu. Przed nami zmieniała się publiczność i żaglowce, a my śpiewaliśmy i śpiewaliśmy...
Na Cutty Sark
Festiwal zakończył się w niedzielę wielkim pokazem sztucznych ogni. Po północy jako pierwszy opuścił keję "Dewaruci", jako ostatni "Cuauhtemoc"...
A my? Po pożegnaniu z Iwe i Janem, z kolejnym zaproszeniem do Holandii we wrześniu, ruszyliśmy w drogę powrotną. Czekała na nas publiczność gdyńskiego Cutty Sark...