Rosyjska Arktyka: sztorm i motyl czyli kolejne wieści z pokładu „Barlovento II”

2013-08-22 18:53 Urszula Ziemska/Rosyjska Arktyka
Barlovento II wypływa z Tallina
Autor: Materiały prasowe wyprawy Rosyjska Arktyka Barlovento II wypływa z Tallina

Przedstawiamy relację i zdjęcia z ostatniej części 4 etapu wyprawy Rosyjska Arktyka. Obecnie rozpoczął się już etap 5, prowadzony przez kpt. Tomasza Kulawika. To właśnie jacht „Barlovento II” uczestinczący e tej wyprawie dopłynął rekordowo daleko na północ – najdalej ze wszystkich polskich jachtów!

 

***

Mekka Samojedów
9 sierpnia 2013    

„Barlovento II” wypłynął na Morze Karskie (Карское море), i ruszył na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy Wajgacz (Вайгач) czekając na wydanie przez rosyjskie służby graniczne pozwolenia na zejście na ląd w rejonie Nowej Ziemi. Rosja to kraj, w którym zawsze się na coś czeka. Czasami bardzo długo.

Załoga Sekstant Expedition nie może jednak czekać w nieskończoność. Plan wyprawy jest dosyć napięty, a za 10 dni na pokład „Barlovento II” powinna wsiąść kolejna załoga. Powoli trzeba było więc myśleć o powrocie do Archangielska. Dodatkowo prognozy zapowiadają zbliżający się niż i sztormowe wiatry z kierunków południowo-zachodnich. Na wysokości cieśniny Karskie Wrota (Карские Ворота) Kapitan Maciej Sodkiewicz podjął trudną, ale w obecnych okolicznościach nieuniknioną decyzję o zmianie kursu, przejściu przez cieśninę i poszukiwaniu schronienia w jednej z bezpiecznych zatok na wyspie Wajgacz.

- „Postanawiamy wrócić na morze Barentsa w wielkim stylu czyli cieśniną Karskie wrota.” – napisał Maciek – „Ta niebezpieczna, usiana skałami cieśnina zatrzymała już niejedną wyprawę polarną. Przez większą część roku wypełnia ją lód. Nawet w pełni lata, wystarczy kilka dni północnych wiatrów by growlery z lodowców Nowej Ziemi spłynęły do cieśniny. My jednak mamy szczęście. Lodu nie spotykamy.”

Po przejściu zarówno przez Jugorskij Szar jak i przez nazywane „Żelazną Bramą” Karskie Wrota, jacht „Barlovento II” stał się pierwszą jednostką pod polską banderą, która przeszła przez obie cieśniny łączące Morze Barentsa z azjatycką częścią Arktyki.

- „Przez chwilę na północy obserwuję niewyraźny kontur Nowej Ziemi. No cóż. Tym razem się nie udało. Lecz przecież jakieś marzenia, jakieś miejsca do odkrycia muszą pozostać na przyszłość. Kiedyś tu wrócę!

W poszukiwaniu bezpiecznej zatoki Kapitan dopłynął na południe wyspy Wajgacz i zakotwiczył w pobliżu nienieckiej osady Varnek.
- „Niesty wciąż nie mamy pozwolenia na zejście na ląd.” – „Tak więc stoimy na przeciw wioski lustrując ja tylko lornetkami.”

Porośnięta tundrą wyspa jest niesamowitym i pełnym tajemnic miejscem. Jej nazwa pochodzi od słów „Wai Habcz” (Вай Хабць), które w języku nienieckim oznaczają tyle co „wyspa strasznego zniszczenia” albo „kraina śmierci”.

W czasach starożytnych Wajgacz nie był zamieszkany. Mieściły się tu jednak najważniejsze sanktuaria ludów Północy, do których pielgrzymowały kolejno plemiona Izhemców (Komi), Peczorców, Jurgów czy Nieńców.

Ustawiali oni na wyspie kamienne i drewniane idole, którym przez wieki oddawali cześć. Nazywana czasami Mekką Samojedów wyspa kryje w swym wnętrzu setki idoli, z których najważniejszymi były Hodak (Ходако), czyli „Starzec”, usytuowany na północnym krańcu wyspy, w pobliżu cypla Bolvanski Nos (Болванский Нос), oraz Vesako (Вэсако), czyli „Starucha” znajdująca się na południu wyspy, w okolicach dzisiejszej osady Varnek.

W 1556 roku Stephen Borough, angielski żeglarz na pokładzie statku Searchthrift dotarł do Karskich Wrót, zatrzymał się u wybrzeży wyspy Wajgacz i zszedł na ląd. Sztormowy wiatr wył i zawodził w jaskiniach bezludnego cypla Bolvanski Nos gdy kapitan Borough natknął się tam na pogańską świątynię. Zobaczył dziesiątki drewnianych pogańskich idoli, których oczy i usta umazane były krwią reniferów. Borough nie pozostał długo na owej „wyspie strasznego zniszczenia”. Wrócił na zachód unosząc ze sobą mroczne wspomnienie krwawych oczu Hodaka i jego świty.

Znaczenie idoli z wyspy Wajgacz dla ludów samojedzkich porównuje się często do słynnych Moai z polinezyjskiej Wyspy Wielkanocnej. Samojedzi przyjęli chrześcijaństwo dopiero w pierwszej połowie XIX wieku. Wtedy też misjonarze zniszczyli ogromną ilość kamiennych i drewnianych bożków, paląc na stosie idola Vesako.

 

***

W oku cyklonu
13 sierpnia 2013    

Postój w zacisznej zatoce na wyspie Wajgacz załoga „Barlovento II” uczciła przepysznym ciastem z owocami. Chwile wytchnienie nie trwały jednak długo.

FSB nadal milczało, a zapasy słodkiej wody w zbiornikach zaczęły się kurczyć i trzeba było zawracać.

Morze Peczorskie było spokojne, ale tuż za nim na spotkanie „Barlovento II” szedł głęboki i bardzo paskudny niż zwiastujący naprawdę bardzo złą, burzową pogodę ze sztormowymi wiatrami o sile nawet do 35-40 węzłów.

- „Niestety dzięki uprzejmości FSB nie wolno nam oddalać się o więcej niż 12 mil morskich od brzegu, który jest tu wyjątkowo równy i nie daje żadnych miejsc schronienia. Nie mamy więc wielkiego wyboru. Zaształowaliśmy kajaki, przywiązaliśmy ponton, uzupełniliśmy paliwo w zbiorniku rozchodowym, porządnie zarefowaliśmy grota i płyniemy.” – napisał Maciek.

Zespół brzegowy nieustannie siedział przed monitorem i z rosnącym niepokojem wpatrywał się w bieżące prognozy, które na bieżąco przesyłane były na pokład „Barlovento II”. Każda prognozowana zmiana ciśnienia, każda zmiana siły i kierunku wiatru. Wszystko było ważne. Wyglądało na to, że w okolicach cypla Kanin Nos (Канин Нос) nasza ekipa przechodzić będzie przez centrum niżu…

- „Wiatr stopniowo tężeje a nasza prędkość przy zjazdach z fali dochodzi do 10 węzłów.” – napisał Maciek – „Krople deszczu padającego poziomo wypełniają nawigacyjną. Trzeba pochować dziennik i mapy. Wiatromierz wskazuje do 38 węzłów wiatru pozornego. Czyli wieje ładne równe 9B. Prognozy się sprawdzają. Dziesięć mil przed cyplem wiatr gwałtownie słabnie. Jesteśmy w oku cyklonu. Barometr spadł o 21 kresek w ciągu 12 godzin. Wspieramy się delikatnie naszym osiołkiem i tuż po minięciu cypla dostajemy pierwszy podmuch z Northwestu. Ula wygrałaś toster!! Twoje meteo sprawdziło się z dokładnością do 8 minut!! Wielki respekt! Po zwrocie rozwijamy foka na babysztagu. Teraz trzeba jak najszybciej uciec od tego niżu!”

Początkowo ucieczka wydawała się zupełnie prosta. „Barlovento II” pędził na południe jak szalony, jednak po kilku godzinach odwrócił się kierunek prądu i prędkość jachtu znacząco spadła. – „Kilawater za rufą potężny a na gpsie tylko 3 węzły – napisał Maciek. Przed załogą Sekstant Expedition otwiera się Morze Białe – „Tu przynajmniej możemy pływać gdzie nam się podoba i nie obowiązują nas żadne limity odległości od brzegu.

 

***

Białucha i Motyl
15 sierpnia 2013    

W środę rano było już po wszystkim. Załogę „Barlovento II” przywitało ciepłe słonce i spokojna wyżowa pogoda. Do końca 4 etapu pozostało jeszcze kilka dni, trzeba koniecznie napełnić zbiorniki słodkiej wody…
- „Przecież znamy na Morzu Białym takie jedno ciche miejsce. Idealne by po tym wszystkim odpocząć” – napisał Maciek. „Barlovento II” obrał kurs na Wyspy Sołowieckie (Соловецкие острова) przecinając raz jeszcze śródlądową część Oceanu Arktycznego.

- „Magda z Jarkiem prowadzą wachtę. On steruje a ona zaczyna wypytywać o wieloryby. Czy jest w ogóle realna szansa by zobaczyć tu wieloryba? Ale takiego prawdziwego? Duuużego? No niestety, o olbrzymich humbakach na Morzu Białym to nie słyszałem, lecz dosyć często da się tu spotkać Bieługi.” – pisze Maciek – „I jak na zawołanie gdzieś po prawej burcie pojawia się charakterystyczny biały grzbiet…”

Rzeczywiście, wody Morza Białego to miejsce, gdzie dość często spotkać można białuchy, czyli przepiękne albinotyczne wieloryby.
Od czerwca do sierpnia te niesamowite ssaki przypływają w rejon Wysp Sołowieckich na czas godów i wychowywania swojego potomstwa. Po urodzeniu cielęta białuchy maja barwę ciemno szarą lub szaro brązową. Z wiekiem redukuje się u nich zdolność wytwarzania melaniny – ciemnego pigmentu odpowiadającego za barwę naskórka. Starsze osobniki są całkowicie białe i zapewne dlatego staronordyckim ludom przypominały one pływających w wodzie topielców.

Załodze „Barlovento II” nie udało się niestety dogonić wielorybów. Jak gdyby w ramach rekompensaty obok jachtu przepłynęły wygrzewające się na pływających deskach foki. Sołowki już nie daleko, a zaraz potem Archangielsk, wymiana załogi i zmiana kapitanów.

W ciągu dwóch najtrudniejszych, arktycznych etapów wyprawy Sekstant Expedition 2013 kapitan Maciek Sodkiewicz wraz ze swoimi załogami przeżył naprawdę dużo. Stanął na Ziemi Franciszka Józefa – najbardziej na północ wysuniętym archipelagu Europy, osiągając rekord dopłynął najdalej w kierunku bieguna jak tylko pozwoliła pokrywa lodowa Arktyki, a następnie przeszedł przez obie cieśniny łączące Morze Barentsa z Morzem Karskim i wypłynął na arktyczne wody Azji. Przez cały ten czas Maciek zmagał się z wszechwładzą rosyjskich służb specjalnych, z kłopotami nie najmłodszego już jachtu i ze sztormową pogodą.. Przede wszystkim jednak zmagał się z samym sobą.

- „Siedzę na dachu i chłonę ciepłe promienie słońca. Jaki piękny dzień. Dwie bieługi, dwie małe foczki…. I w tym momencie tuż przed sztagiem przefrunął mały motylek. Powiecie, że to nic nadzwyczajnego. Może dla Was. Ale dla mnie, po ponad pięciu tygodniach spędzonych w Arktyce, to symbol powrotu do domu, do ciepłych stron, do żony i rodziny. Jak chciałbym już znaleźć się w moim hamaku rozwieszonym w rodzinnym ogrodzie…"

****

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.