Rodzinny rejs przez Bałtyk - pokazać mamie Christianso
O rodzinnych żeglowaniach bałtyckich państwa Matzów można było przeczytać na stronie internetowej kapitana Kulińskiego już kilka razy. To rejsy modelowe - tata z mamą i z synkiem, który dorasta, mężnieje i przejmuje ster. Żeglują na swoim własnym, niewielkim, a zadbanym jachcie z Zalewu Zegrzyńskiego. Jedyne co ich ogranicza to czas urlopu.
W tym roku jeszcze nie starczyło na Gotland.
Zwrócie uwagę - cała załoga jachtu "Gem" w kamizelkach !
Tak wygląda dawanie dobrego przykładu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_______________________________
Drogi Jerzy!
Niestety, muszę Cię rozczarować. Nie opłynęliśmy w tym roku Gotlandii, ba, nawet się do niej nie zbliżyliśmy. Urlopy niestety nie są tak długie jak byśmy tego chcieli... Jednak lato bez bałtyckiego rejsiku jest latem straconym, zatem poniżej kilka słów o tegorocznym pływaniu. Piszę na gorąco, bo właśnie dziś dotarliśmy do Górek (JKSG), łódka „złożona” stoi już pod dźwigiem, jutro rano wyciągamy ją z wody i ruszamy z powrotem na Zalewę Zegrzyńską :)
Łódka to oczywiście GEM, załoga niezmienna, od lat ta sama :)
Zaczęliśmy 2 lipca tradycyjnie już z Górek. Po drodze Hel (ładnie się prezentują te nowe pomosty z wytykami), Władysławowo (obsługa niestety nie informuje o możliwości korzystania przez żeglarzy z budynku rybaków „GLADA”), dalej Łeba (tradycyjny, wysoki poziom usług) i jako pierwszy punkt „zwiedzania” - Darłowo. Co prawda nie mieliśmy takiego planu, ale informacje o nowym porcie jachtowym zachęciły nas do odwiedzenia tego miasta. Kilku korespondentów już informowało, że w Darłowie jest bardzo dobrze. Pełna zgoda – tanio (30 zł za postój naszego GEMA), zaplecze sanitarne o dobrym standardzie, bezpłatne Wi-Fi unosi się nad pomostami, a w dodatku trafiliśmy na ostatni dzień jakiegoś militarnego pikniku, czyli kolejna atrakcja do kolekcji zdjęciowo-wspomnieniowej :)
Darłowo postanowiliśmy odwiedzić także z uwagi na warunki pogodowe – wiatr NW nie zachęcał nas do skoku na Bornholm bezpośrednio z Łeby, a taki był pierwotny plan. Cóż, nie z Łeby, to z Darłowa – ostrym bajdewindem ruszyliśmy z Darłowa o 4 rano. W Gudhjem S cumujemy ok 18. Port już jak można się domyślić pełny, ale miejsce przy czyjejś burcie oczywiście zawsze się znajdzie, zatem nie ma problemu. Łazimy po miasteczku, weryfikujemy opisy z Twojego przewodnika „Bornholm i Christianso” i nic się póki co nie zmieniło :) Dodam tylko, że zaplecze sanitarne dla żeglarzy zlokalizowane jest w pewnym oddaleniu od portu (ok 100 metrów) w budynku lokalnej biblioteki.
Następnego dnia ruszamy pokazać mojej mamie Christianso. W porcie oczywiście nic się nie zmieniło, ale na Christianso właśnie o to chodzi – niech zostanie takie, jakie jest :) W porcie stoimy dwie godziny, w tym czasie w ekspresowym tempie obchodzimy obie wyspy i wypływamy do Tejn, ponieważ prognozy mówią o jakimś solidnym, północno-zachodnim przeciągu, więc planowany wcześniej Hammerhavn niestety odpada, a inne porty z tej strony Bornholmu już znamy.
Jak się okazało Tejn było strzałem w dziesiątkę. Wioska jak wioska, żadna rewelacja, ale port jest świetnym schronieniem przy wiatrach z każdego chyba kierunku. Na falochronach urywało głowę, a łódki w porcie nawet nie szarpały cum.
Przygody zapewnił nam tylko duński jacht, który w czasie manewrów portowych połamał nam flagsztok. Oczywiście Duńczycy z całego serca chcieli nam straty zrekompensować odkupując nam flagsztok, ale zapewniliśmy skippera tegoż jachtu, że nic się nie stało, wystarczy odrobina kleju i flagsztok będzie jak nowy :)
Jeśli chodzi o ewentualne „uaktualnienia” do niebiesko-żółtej książeczki – brak, wszystko jest tak, jak to opisałeś, no może poza wiatrakiem, którego w Tejn nie znaleźliśmy, mimo usilnych, dwudniowych poszukiwań.
Jak tylko pogoda się poprawiła, ruszamy na szwedzki brzeg. Tradycyjnie już niezastąpione okazują się „Porty południowej Szwecji” - wybieramy Hallevik.
W porcie kilka zmian – wejścia północnego już NIE MA! Rozpięta nad nim została drewniana, stała kładka. Oprócz tego w północnej części basenu portowego przybył jeszcze jeden pomost pływający (z wytykami), równoległy do falochronu, jest on jednak przeznaczony głównie dla miejscowych jachtów, choć nam akurat udało się przy nim znaleźć miejsce. W Hallevik trochę spacerujemy, bierzemy paliwo i następnego dnia ruszamy do kolejnego nieznanego nam portu – Karlshamn, oczywiście przystań w centrum.
W porcie bez zmian w stosunku do Twojej locyjki. Płatność za postój należy wnieść w recepcji hotelu, znajdującego się naprzeciwko pomostu gościnnego.
Zbliża się powoli termin dostarczenia mojej mamy na prom do Karlskrony, zatem chcemy odwiedzić jakiś porcik między Karlshamn i Karlskroną, którego do tej pory nie widzieliśmy – wybór pada na Goholm, leżący 3Mm na wschód od Ronneby.
Z zachodnim wiatrem docieramy do portu dość szybko – jest to mały porcik, można powiedzieć „samoobsługowy” - nie ma bosmana, nie ma zaplecza sanitarnego (poza Toi-Toiem), ale także nie ma opłat, chyba, że korzystamy z prądu, który dostępny jest na nabrzeżu. W takim przypadku należy spod skrzynki na listy umieszczonej na latarni pobrać kopertę, według instrukcji włożyćć do niej 5 Euro i wrzucić do skrzynki. Koperta opatrzona jest napisem „Batklub Goholm”.
Następnego dnia ruszamy do Karlskrony wejściem zachodnim, na drodze staje nam jednak most zwodzony. Wbrew naszym obawom most jest otwierany o każdej pełnej godzinie i z silnym zachodnim wiatrem szybko docieramy do Karlskrony.
W porcie rewolucja! Po pierwsze, północny pomost pływający jest teraz w całości przeznaczony dla stałych rezydentów, zatem ilość miejsc postojowych dla gości radykalnie się zmniejszyła. My jednak znajdujemy jeszcze miejsce, ale jachty, które wpływają po nas muszą już stawać w tratwach przy nabrzeżu południowym. Na lądzie jeszcze większa rewolucja – trwa budowa „Nowej Mariny Miejskiej” jak głoszą również polskojęzyczne tablice informacyjne. Bosmanat – w bardzo ładnie urządzonym kontenerze, zaplecze sanitarne również w kontenerach, w miejscu starych sanitariatów.
Po odstawieniu mojej mamy na prom, ruszamy do Kristianopel, gdzie wszystko po staremu, tylko nie udało nam się spotkać w tym roku Svena-Erika Nilssona.
A z Kristianopel to już tradycyjnie Władysławowo, Hel i Górki, a jutro z samego rana łódka trafi na przyczepę i jedziemy do domu.
Bilans: kolejne 500 bałtyckich Mm za nami i kolejne „zaliczone” porty :)
W załączeniu kilka zdjęć, w tym nowa kładka w Hallevik.
Pozdrawiamy gorąco,
Andrzej, Irena i Wojtek
Rodzinny rejs przez Bałtyk - pokazać mamie Christianso
.