Relacja z rejsu śladami Króla Eryka Pomorskiego
Idea tego rejsu zrodziła się podczas naszej pierwszej wyprawy na Christiansø. Dlaczego Król Eryk? W większości nasza załoga pochodzi z Darłowa, to tu w 1382 roku przyszedł na świat Bogusław syn Księcia Pomorskiego i Marii Meklemburskiej. Następnie został usynowiony przez królową Margaret i otrzymał imię Eryk. Został koronowany na króla Danii, Szwecji i Norwegii. Jest też uważany za twórcę Unii Kalmarskiej. Po okresie swego panowania powrócił na zamek w Darłowie i tu w Kościele Mariackim spoczęły jego doczesne szczątki. Postanowiliśmy się zatem wybrać w podróż jego śladami. Dokładne losy monarchy można prześledzić w książce autorstwa Jana Wołuckiego „ Eryk Pomorski”.
Wypłynęliśmy w piątek 8 czerwca 2018r. z Mariny Darłowo na jachcie „Waternimf” typu Bawaria 44. Załoga była mieszanką doświadczenia i zapału: Zenek Lesner (sternik i kapitan naszej wyprawy, doświadczony żeglarz śródlądowy i morski. Niezastąpiony instruktor żeglarstwa dla wielu pokoleń), Leszek Walkiewicz (sternik z bardzo bogatym doświadczeniem – brał udział w rejsie dookoła świata, podróżnik , historyk, przewodnik i znawca Króla Eryka), Witek Krzyżanowski (sternik i doświadczony żeglarz morski, zapalony myśliwy z doświadczeniem międzynarodowym) Paweł Krakowiak i Robert Bukowski (pełniący funkcje nawigatorów), Artur (doświadczony żeglarz i mistrz wędkarstwa) oraz niezastąpiony Waldek Śmigielski organizator, kwatermistrz i kucharz.
Pierwszy etap do Allinge na Bornholmie już w założeniu był ciekawy, ponieważ postanowiliśmy opłynąć Bornholm od strony południowej i zachodniej. Zajęło nam to 16 i pól godziny, a dystans jaki pokonaliśmy to 95,7 NM. Średnia prędkość wynosiła około 6 węzłów. Wiatr był dość silny i ze sprzyjającego kierunku. Na początku dokonaliśmy podziału na wachty. Ponieważ było nas siedmiu wyszły trzy. Zaczęliśmy od 4 godzinnych, bo na początku rejsu człowiek jest wypoczęty wiec spokojnie daje radę. Robertowi i mi przypadła druga wachta od 22 do 2 w nocy. Po raz pierwszy poprowadziliśmy dziennik pokładowy. Prowadziliśmy nawigacje na mapach i w wersji elektronicznej. Pod salingami zawiesiliśmy bandery polską pod lewym i duńską oraz bornholmską pod prawym. Zaliczyliśmy piękny zachód słońca a kurs i wiatr pozwoliły na komfortową żeglugę. Co ciekawe prawie wcale nie zrobiło się ciemno, bo do 23 widać było łunę zachodu, a od 1 była już łuna od wschodu. Kolejną wachtę przejął kapitan Zenek i Witek. My poszliśmy trochę odpocząć. Jak się obudziłem około godz. 8 i wyszedłem na pokład, za plecami mieliśmy już Rønne. A na horyzoncie widać było Hammershus. Po minięciu cypla pokazało się nam miasteczko Sandvig, stąd było już bliziutko do naszego docelowego portu Alinge. Tutaj zasłużone śniadanko zaserwowane przez kuka - jajecznica na boczku (palce lizać). Potem czas na zwiedzanie miasteczka, gdzie oczywiście w wędzarni-restauracji spotkaliśmy Polkę i zobaczyliśmy szalonych Duńczyków pływających kajakami pomiędzy skalistym wybrzeżem. Wróciliśmy na jacht i zjedliśmy obiad. Po kawie i krótkim relaksie wypłynęliśmy w kolejne etap podróży.
Drugi etap rozpoczęliśmy o 20:40. Wachtę objęli Leszek, Waldek i Artur. My postawiliśmy żagle i zmieniliśmy banderę pod prawym salingiem na szwedzką. Wytyczyliśmy kurs 30 - 35 stopni. Wiatr niestety troszkę osłabł, więc prędkość spadła do 5 węzłów. Nasza wachta wypadła od 00.00 do 3.00. Mówi się o niej psia. Jednak dla nas była ciekawa i interesująca. Głównie z tego powodu, że przechodziliśmy w poprzek największego, najbardziej uczęszczanego toru wodnego na Bałtyku. Zjawisko było niezwykłe. My płynąc 5 węzłów i mijające nas statki z prędkością około 20. Mieliśmy okazję w praktyce rozszyfrowywać rożne światła na rożnych jednostkach i zadziwiało nas jak są różnorodne. Udało się nam przejść ten odcinek bez zmiany kursu. A nie jest to łatwe jak mija nas kilkanaście jednostek i to w nocy. O 3.00 kolejne wachty przejęły stery a my poszliśmy odpocząć. O 9 znowu stanęliśmy za sterami i na horyzoncie pokazała się malutka wysepka Utklippan. Opłynęliśmy ją dookoła podziwiając, jak na tak małym skrawku skalistego lądu można coś wybudować i żyć. Potem niestety zmienił się nieco kierunek wiatru i halsując zmierzaliśmy w stronę Kalmaru. Po drodze Artur próbował trolingu z nadzieją na złapanie łososia. I chyba coś złapał, bo mamy zapis w dzienniku pokładowym, że łosoś zerwał żyłkę (pewnie był wielki). Około 17 wiatr niestety przestał wiać. Najpierw uruchomiliśmy silnik a później zrzuciliśmy żagle. Zrobiło się plażowo temperatura około 24 a temperatura wody w Kalmarsundzie 18,3. Po dwóch godzinach na horyzoncie pojawił się most łączący Kalmar z wyspą Olandia. Podobno najdłuższy w Europie. Ma ponad 35 km. Nieco później zobaczyliśmy zamek w Kalmarze i pozostałą część miasta. Do mariny wprowadziłem jacht o godz. 22.25 i zacumowaliśmy w części dla gości. Przydały się locje oraz opisy i zdjęcia od kolegów z wyprawy Kilwaterem Króla Eryka. Trasa liczyła sobie 122 NM a przepłyniecie zajęło nam 25 godzin. Co dało nam średnią prędkość 5 węzłów. Niezły wynik jak na część trasy pod wiatr i bez wiatru.
Następnego ranka ruszyliśmy zwiedzać. Oczywiście najpierw zamek, w którym nasz Eryk Pomorski utworzył Unie Kalmarską. Potem zwiedzanie miasta. O 15.00 Wyszliśmy z mariny i skierowaliśmy się Kalmarsundem do portu docelowego Visbi. O 15.30 z postawionymi żaglami przepływaliśmy pod mostem. Wrażenie niesamowite. Wiatr nam sprzyjał i Kalmarsund pokonaliśmy w siedem godzin. Kolegom z Kilwatera Króla Eryka zajęło to aż 32 godziny. Widać po tym co znaczy trafić na sprzyjający wiatr. Po drodze do Visbi mieliśmy okazje nawigować i pooglądać mnóstwu znaków kardynalnych i specjalnych. Do portu dotarliśmy o 7.20. Pierwsze w oczy rzucają się ogromne promy, które przywożą do Visbi rzesze turystów. Po sklarowaniu łódki wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Obeszliśmy znaczną cześć murów miejskich, pospacerowaliśmy w parku botanicznym, zwiedziliśmy liczne ruiny i kościoły. Miasteczko jest niesamowite ma niepowtarzalny klimat i mnóstwo atrakcji historycznych. Wieczorem kolacja i toast za osiągniecie celu podróży. Cała trasa liczyła 88,9NM i zajęła nam około 15 godzin, co znowu dało nam średnią prędkość około 6 węzłów. To zapewne zasługo świetnej łódki, ale nie bez znaczenia jest też praca załogi.
Powrót rozpoczął się w czwartek 14 czerwca o 10.15. Wyznaczyliśmy kurs 190, który poprowadził nas wzdłuż brzegów Gotlandii. Po drodze przy pięknej pogodzie podziwialiśmy piękno wyspy a najbardziej spodobały się nam skaliste klify i mała wysepka Stora Karlso z rezerwatem ptaków. Niecodziennym widokiem są też farmy wiatrowe zbudowane na morzu. W takich fajnych warunkach dopłynęliśmy o północy do malutkiego portu Vandburg. Mieliśmy okazje sprawdzić namierniki i światła nawigacyjne. Najbardziej podobają się nam latarnie ze światłami sektorowymi- doskonale naprowadzają na właściwy tor. A wejście do ukrytego (niegdyś wojskowego) portu w nocy – przeżycie niesamowite i bezcenne doświadczenie. Po przespaniu nocy, toalecie, kąpieli w morzu i sprawdzeniu przez Artura, jak jacht prezentuje się z topu masztu wypłynęliśmy w ostatni etap podróży. Wiatr się wzmagał, około godziny 16 zrefowaliśmy żagle i nie tracąc na prędkości pożeglowaliśmy trochę spokojniej. Płynąc na wiatr wielokrotnie zmienialiśmy kurs halsując najpierw w kierunku Bornholmu, a po zmianie decyzji w stronę Darłowa. Jak to zwykle bywa po silnym wietrze przychodzi flauta i takiego momentu też doświadczyliśmy. To zmusiło nas do płynięcia przez trzy godziny na silniku. Dla wielu z nas był to pierwszy tak długi odcinek 178NM. A przepłyniecie go zajęło nam prawie dwie doby. Było to doskonałym testem i wszyscy zdali go celująco. Cały rejs trwał osiem dni pokonaliśmy 558NM. Płynęliśmy 105 godzin na żaglach i 17,5 godziny na silniku na postojach spędziliśmy 66 godzin. Załoga spisała się znakomicie. A jeden z uczestników Waldek tak pisze o naszej wyprawie:
Dlaczego wyprawa a nie wycieczka? Bo wycieczka ma program, poukładaną kolejność wydarzeń, a wyprawa ma tylko cel. Co wydarzy się w drodze do celu i z powrotem zależy wyłącznie od Ciebie. Dlatego emocje podczas wyprawy są dużo większe, zarówno te pozytywne jak i negatywne. Jak podczas naszej wyprawy na Gotlandię, gdy rosyjski okręt o numerze burtowym 551 minął nas daleko z lewej burty, a następnie zawrócił i skierował prosto na nas. Dosłownie rósł w oczach i ... blisko nas znów zmienił kurs i przeszedł bliziutko za rufą. Po co rosyjski dowódca to zrobił pozostaje zagadką, ale serca zabiły szybciej.
Za to napięcie sięgało zenitu w trakcie akcji na morzu w pobliżu wyspy-rezerwatu Stora Karlso gdy ratowaliśmy zaplątanego w wędkarską żyłkę ptaka. Dla ptaszka skończyło się happy endem, dla Zenka rozciętą brodą przez ostry jak brzytwa dziób. Szczęścia, niestety nie miało siedem dorszy, które złowiliśmy gdzieś pomiędzy Gotlandią, Olandią a Bornholmem. Tu też były emocje. Zupełnie inne za to towarzyszyły nam wieczorem, gdy słońce zachodziło gdzieś za morzem.
Taki był nasz rejs. Wspaniały i pełen przygód. Oczywiście król Eryk bywał także w Kopenhadze (przeniósł tam stolice Dani) i w Helsingborgu (tu pobierał opłaty za przejście cieśnin). A my jako mieszkańcy Królewskiego Miasta Darłowa wybierzemy się tam w rejs już w przyszłym roku.