Rejs Świętojański na Bornholm

2009-07-03 12:38 Czarek Zwarycz
_
Autor: Archiwum serwisu

Czerwiec prawie za nami, a relacji z bornholmskich rejsów jeszcze mało. Fakt, pogoda była marna, nawet załodze bliskiemu sercu "Pireusowi" urlopy się skończyły (zanim dopłynęli). Zresztą popatrzcie na fotkę głowicy falochronowej w Svaneke. Dziś mam relację Czezarego Zwarycza, któremu się udało. Na razie polskie załogi z Polski wiozą jeszcze ciepła locyjkę "Bornholm i Christianso". Żyjcie wiecznie ! Don Jorge

Szanowny Don Jorge,
Ośmielam się przysłać relację ze świętojańskiego rejsu na Bornholm - mam nadzieję że udało nam się zawieźć tam nową locję "Bornholm i Christianso" jako pierwszej załodze - na dowód zdjęcia i relacja z rejsu.
z wyrazami szacunku i pozdrowieniami
Czarek Zwarycz


REJS ŚWIĘTOJAŃSKI NA BORNHOLM
Miał to być rejs na jachcie, który leży teraz na dnie Bałtyku. Dwa tygodnie przed terminem rejsu okazało się że s/y "Nemea" już nikogo więcej nie zabierze na swój pokład. Potraktowałem to jako przestrogę i następna wynajęta łódka musiała mieć pełne wyposażenie ratunkowe i nawigacyjne. Zgodnie z zasadą stopniowania trudności na cel wziąłem nie odległy Bornholm. Locja Don Jorge’a jeszcze ciepła, zakupiona parę dni wcześniej kusiła opisami portów.

Do tej pory samodzielnie pływałem tylko po Adriatyku, po Bałtyku tylko po zatoce i okolicach Rugii. Do załogi dołączył kolega Andrzej z podobnym do mojego doświadczeniem, mój 15 letni syn Mikołaj oraz Jacek i Roman.

Wypłynęliśmy ze Szczecina na eleganckiej Delphi 37, Świnoujście żegnało nas sobotnim pokazem fajerwerków, Bałtyk powitał pomyślnym wiatrem zachodnim. Krótka noc przebiegła bardzo spokojnie, około południa na horyzoncie pojawiła się wyspa.

Jako pierwszy port odwiedziliśmy Roenne - stanęliśmy niemal pod bukszprytem Zawiszy Czarnego w północnym basenie portu handlowego - marina Norrekas o godzinie 16-tej była pełna i nie udało nam się tam wcisnąć 11 metrowym jachtem.

Następnego dnia pożeglowaliśmy na północ w kierunku ruin zamku Hammershus. Wejście do Hammershavn okazało się łatwe, rzut oka do locji i już stoimy w kąciku pomiędzy kajakarzami, łódkami spacerowymi i sporą ilością niezbyt przyjemnie pachnącego szlamu.

Pierwszy bliski kontakt z automatem do opłat - drukujemy sobie kod pod prysznic oraz kod wstępu do zabytkowej świetlicy (schroniska?) żeglarskiego gustownie urządzonego w stół z grillem i zamrażarkę, w której staramy się zrobić lód.Wycieczka na zamek wprowadza nas w klimat mrocznego średniowiecza, zamknięta na cztery spusty i pusta knajpka koło zamku sprowadza na ziemię.

Z braku alternatywy zjadamy hot-dogi (!) w portowej budce i czekamy na lód - nasza łódka nosi nazwę drinka, więc nie możemy tego nie uczcić. Zachód słońca oglądany z falochronu sprawia, że przestajemy czuć zapach szlamu.

Zgodnie z prognozami wiatr zmienia się na N-E więc rano bejdewindem w kilka godzin docieramy do Christianso. Po raz pierwszy musimy stawać przy burcie innej łódki, okazuje się, że jej załoga jest jak my z Wrocławia. Za chwilę do naszej burty dobija załoga czeska, zachowując pełna etykietę i po wymianie Pilsnera na Bosmana mamy już sojusz polsko-czeski. Niestety na horyzoncie pojawiają się prawdziwi Krzyżacy z czarnym krzyżem pod lewym salingiem. Krzyżacy nie znają chyba etykiety, po dobijają do nas bez pytania i próbują mnie wysłać ze swoim kabelkiem żebym ich podłączył do prądu...

To jednak dopiero początek, bo na wieczór szykują się prawdziwe atrakcje, mieszkańcy wyspy obchodzić będą najkrótsza noc w roku, budują wielki stos na brzegu, na którym zostanie spalona pokraczna kukła.Mamy wyjątkową okazję popatrzeć na miejscowe tańce i posłuchać piosenek śpiewanych zgodnie przez starych i dzieci.Wieczorem w świetlicy potańcówka, ale rzut oka do środka onieśmiela nas i pozostawiamy miejscową społeczność we własnym gronie.

Po magicznej nocy i niedoszłej próbie porwania Krzyżackiej bandery, odpływamy z powrotem w kierunku Svaneke.Nasze plany szybko weryfikuje morze, 12-14 m/s z N-E i 3 metrowe fale nie rokują dobrze na wejście nawet do Nexo. Boję się też, że nie damy radę opuścić portu nazajutrz, podejmuję asekuracyjnie decyzję powrotu do Roenne, opływamy wyspę od nawietrznej strony. Po 2 godzinach na wiatromierzu mamy już ponad 30 węzłów, Delphia pod zarefowaną genuą idzie 9 węzłów.

Wejście do Roenne oczywiście spokojne i bezpieczne, stajemy przy burcie jachtu poznanego w Hammershavn, sympatyczni Szwedzi są lekko zdziwieni, że pływamy w taką pogodę i pytają czy my jesteśmy jakaś "sailing school" ?

Nazajutrz postanawiamy jednak nie darować sobie wschodniego wybrzeża i jedziemy do Svaneke - autobusem.Zgodnie z przewidywaniami wejście do portu nie wygląda ciekawie, główki są zalewane falami a wrota do basenu jachtowego zamknięte.Na pocieszenie zjadamy po rybce w knajpce koło portu i próbujemy pysznego lokalnego piwa.

Żeby nie robić Szwedom zawodu nazajutrz zmieniamy genuę na mniejszego foka i o zmierzchu oddajemy cumy.Noc przypomina jazdę pociągiem pośpiesznym do Świnoujścia z Wrocławia - na stojąco pomiędzy wagonami.O drugiej w nocy zamontowany na kolumnie steru gps-plotter uznanej firmy odmawia dalszej współpracy i gaśnie.

Próby reanimacji nie udają się, może to i lepiej bo kto próbował obsługiwać takie urządzenie przekładając ręce przez szprychy obracanego koła sterowego ten wie jaka to wygoda.Z pomocą przychodzi niezawodny stary "ręczniak", ale i bez niego okazuje się że jakość naszego sterowania była wystarczająco dobra by trafić jak po sznurku w główki Świnoujścia. 11 godzin z Roenne uznajemy za niezły wynik.

Podsumowując wrażenia z rejsu mogę powiedzieć, że mój debiut kapitański na Bałtyku dostarczył mi nowych doświadczeń nauczył pokory wobec morza, oduczył zaufania do nowoczesnej elektroniki i poza tym wszystkim był wielką frajdą.Dziękuję mojej dzielnej załodze za zaufanie, bez Was tego rejsu by nie było. Szczególne podziękowania dla Don Jorge za zachętę , dobre rady i mądrą ideą "stopniowanie trudności - świadectwem roztropności"

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.