Ratowanie „Polonusa” – trwają prace przygotowawcze
Oto kolejna informacja nadesłana z Wyspy Króla Jerzego przez ekipę żeglarzy, którzy próbują uratować uszkodzonego i postawionego na brzegu „Polonusa”:
Data : 4 listopada 2015.
Godzina : 1905 LT
Miejsce : Szetlandy Południowe, Wyspa Króla Jerzego, Baza PAN im. Henryka Arctowskiego, mały żółty domek.
Dziś skończyłem wcześniej pracę w myśl zasady przeczytanej na lustrze w łazience w hali agregatów (patrz zdjęcie) i postanowiłem napisać krótkie podsumowanie czwartego dnia pobytu w bazie Arctowskiego .
A może nie tylko ….Warto też jeszcze kilka słów o drodze statkiem i rozładunku kilku/kilkunastu tysięcy paczek na ląd.
Te parę dni spędzonych na statku wobec braku konkretnych zajęć spowodowały, iż mózgi zaczęły pracować na wysokich obrotach. Głównie z uwagi na fakt, iż poza konsumpcją jak i również rozwojem intelektualnym w postaci rozmów, czytania książek, oraz oglądaniem filmów, nie były skoncentrowane na niczym innym. Mówię o mnie, ponieważ np. Tomek był na zajęciach fitness. Dokładnie to robił zdjęcia – ale jakby nie było znając go, pewnie też jakieś ciężary przerzucał. Reszta z nas w tym i ja oddawała się kontemplacjom tudzież innym przyjemnościom. Basia jako jedyna płynąca statkiem z Gdyni była całkowicie zintegrowana z załogą Polar Pioneera. Warunki mieliśmy dobre i choroba morska dopadła co poniektórych tylko na samym starcie. Pogoda znakomita aż do Cieśniny Dreake’a gdzie przywitał nas pak lodowy. Prędkość statku znacznie zredukowano i powoli niczym lodołamacz brnęliśmy poprzez kolejne kry lodowe.
Po dotarciu do zatoki Admiralicji rozpoczęliśmy rozładunek . Od chwili wpłynięcia do zejścia na bazę minęło 48 godzin, a w międzyczasie rozładunek na Lions Rump, oraz z uwagi na złe warunki pogodowe jedna przespana noc. Wieczorem w sobotę wspólna kolacja, niedziela jako dzień „wolny”.
Polonusa jak do tej pory widzieliśmy ze statku, więc wspólnie z Basią, Januszem, Marcinem i Tomkiem w ten „wolny” dzień postanowiliśmy zrobić sobie co oczywiste wycieczkę na jacht. Po około 20 minutach przekopywania się przez zaspy śnieżne, mając do dyspozycji czasami tylko kamienie - przybyliśmy.
W tym właśnie momencie uświadomiłem sobie chyba na czym stoję. Puściły emocje a z oczu poleciały wielkie jak groch łzy. Ucałowałem mu dzióbek, poklepałem od Piotrka po zadku. Z zewnątrz wyglądał tak jak go pozostawiliśmy. Środek pozostawał tajemnicą.
Bałem się cholernie tam wejść. Miałem wizję „powstawianych” podłóg, smrodu ropy i pleśni, ale… Tam było całkiem znośnie. Oczywiście do zrobienia był mały klar, ale tragedii nie zastaliśmy.
Tak więc na pierwszy rzut – sprzątamy, wykręcamy osprzęt silnika do reanimacji i na razie to wszystko na co w tych warunkach możemy sobie pozwolić. Możemy też zacząć budować łoże, a raczej jego elementy - co czynią Janusz z Marcinem. Basia z Tomkiem ogarnia wnętrze, a ja rozpracowuję utopione w wodzie elementy osprzętu i przywracam im kolejne życie.
I tak zleciało te parę dni. Jak tylko jestem na jachcie rozmawiamy z Poldkiem. Oby nikt tego nie nagrał bo wyjdzie monolog, który tylko ja będę potrafił zrozumieć. Pompa wody reanimowana, jutro czas na alternatory. W międzyczasie jeszcze przeładunek naszych paczek do magazynu nr 2 .
Pracownicy i załoga wyprawy pomagają jak mogą. Dziękujemy!
Sebastian Sobaczyński