Przygoda na Helu
Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Niedawno kruszyliśmy kopie o etykietę. I wtedy mi się wymsknęło, że etykietą nie bardzo się przejmuję, że chyba wszystkim wystarczy, że będę zachowywał się przyzwoicie. Bo do opuszczania bandery o zachodzie słońca mam taki sam stosunek jak do łapania się za guzik na widok kominiarza. Z burty nawietrznej nie siusiałem nigdy, bo to ... niepraktyczne. I tak dalej.
No, ale to co mi przysłał Maciej "Skipbulba" Kotas naprawdę mnie zmartwiło, bo tu już nie chodzi o etykietę, której Armia jest już ostatnim depozytariuszem. Jest? Hmm - wygląda... jak zobaczycie niżej.
Kamizelki? Też nie widzę!
Żyjcie wiecznie!
Don Jorze
Wojenno-morskie zwyczaje?
Nawiązując niejako do ostatnich tematów kultury i zwyczajów żeglarskich chcę opisać „przygodę”, która przydarzyła się nam w ostatni weekend na Helu. Przygodę, która zbulwersowała nas, a zarazem może być przyczynkiem do dyskusji o zachowaniu na jachtach, etykiecie, szkoleniu i odpowiedzialności.
19 września około godziny 15 zawinęła grupa 3 jachtów Jachtklubu Marynarki Wojennej „Kotwica”. Były to jachty „Rumia”, „Gdynia”, ”Wejherowo”. Załogami jachtów byli harcerze w wieku około 14 lat. Jachty dowodzone były przez panów w średnim wieku. Biorąc pod uwagę to, że jachty były pod banderą Marynarki Wojennej, a nie pod banderą sportową, wnoszę, że Ci panowie byli oficerami Marynarki Wojennej. Chociaż możliwe, że Jachtklub Marynarki Wojennej pozwala prowadzić ORP „Rumia”, ORP „Gdynia oraz ORP „Wejherowo” cywilom i osobom postronnym, więc pewności nie ma.
Panowie Oficerowie lub cywile prowadzący Okręty Rzeczypospolitej Polskiej uparli się, by stać w grupie razem, co w przypadku trzech dwunastometrowych Delphi na zatłoczonym Helu nie jest łatwe. By to uzyskać wykonali szereg manewrów, po których ja, piszący tę opowieść oraz kolega Bury Kocur nabawiliśmy się kilku dodatkowych siwych włosów. Manewry te nie dość, że odbywały się w bezpośredniej bliskości naszych jachtów (rzędu 0,3-0,5m) to jeszcze były dość nieporadne. W trakcie tych manewrów umownie nazwanych „cumowaniem” jeden z harcerzy wypadł za burtę, na szczęście obyło się bez tragedii. Po zwróceniu uwagi, że nie jest mądrym stawianie jachtu 30 cm przed dziobem drugiego, skoro są jeszcze wolne miejsca w innych częściach portu Panowie Oficerowie bądź też cywile dowodzący Okrętami Rzeczypospolitej Polskiej (POlcdORP) wytłumaczyli się, że jeden z jachtów stojących w pobliżu za chwilę wypływa więc przestawią się i wszystko będzie dobrze. Wzięliśmy to za dobrą monetę.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy po kilkugodzinnym bezowocnym oczekiwaniu na spełnienie obietnicy, zaryzykowaliśmy pójście do miasta, a tam spotkaliśmy POlcdORP popijających sobie winko w jednej z helskich knajpek. Po naszym powrocie z godzinnego spaceru okazało się, że POlcdORP nadal nie ma na jachtach (a może ORP?). Nie mniej, z racji zwolnienia się miejsca przy kei, harcerze zaczęli przestawiać jachty (a może ORP), harcerze czyli 14-letnie dzieci pod nadzorem jednej opiekunki bez bladego pojęcia o żeglarstwie (skąd wiem, że bez pojęcia o żeglarstwie o tym później). Te dzieci przestawiały trzy 12-metrowe jachty. Zamieszania przy tym i nieporadności było wiele, ale nie można mieć pretensji do dzieci, których opiekunowie (skiperzy, oficerowie MW?) w tym czasie zażywali uciech biesiadnych w knajpkach Helu, a za nadzór służyła jedynie pani (opiekunka?).
W końcu jakoś dzieciakom się, przy naszym dopingu, udało jachty poustawiać i wydawało się, że to koniec przygód. Nic bardziej mylnego.
Gdy wieczorem wzmógł się wiatr okazało się, że jachty (bądź okręty Marynarki Wojennej RP) są nie sklarowane do postoju. W sumie nie nasz cyrk, nie nasze małpy, ale walących o maszty fałów nie dało się wytrzymać. Więc gdy około 23 poszedłem zwrócić uwagę Marynarce Wojennej okazało się, że POlcdORP nadal nie wrócili na pokłady swoich okrętów (a może jednak jachtów Marynarki Wojennej), natomiast pani opiekunka ze skruchą przyznała, że ani ona, ani nikt z harcerzy nie ma pojęcia, co zrobić z tłukącymi fałami. Załogi dzieci o takiej wiedzy żeglarskiej zostały pozostawione same, bez opieki na całą noc. Ale dopiero zaczyna być śmieszno i straszno, bo gdy po obkolędowaniu okrętów MW i zrobieniu na nich porządku z fałami przy pomocy sympatycznych skąd inąd harcerzy, postanowiłem sobie zaczekać na POlcdORP (dla przypomnienia Panów Oficerów lub cywilów dowodzących Okrętami Rzeczypospolitej Polskiej), by powiedzieć im, co myślę o tej sytuacji, napatoczył się jeden z nich, który z pełną beztroską przyznał, że cały czas był na jachcie. Szczerze powiem… opadło mi wszystko. W czasie kiedy ja przez dobrą godzinę biegałem po trzech jachtach, w czasie kiedy kilkoro harcerzy biegało po jachtach w poszukiwaniu krawatów, bosaków itp. pan Oficer(?) nawet nie raczył wystawić głowy spod pokładu.
POlcdORP wrócili na jachty (okręty?) około godziny 5 rano, w stanie „po poważnym nadużyciu środków odurzających”, po czym urządzili sobie głośne dokończenie imprezy w kokpicie jednego z okrętów (jachtów?). Po zwróceniu im uwagi, że niektórzy tutaj usiłują spać, nie zareagowali i dopiero powtórne wyjście i dyskusja na temat wezwania Żandarmerii Wojskowej spowodowała zakończenie pijackiej imprezy, chociaż i tak Panowie Prowadzący (bo już nie wiem, czy można ich nazwać Oficerami) nie omieszkali wyśpiewać jeszcze pijackimi dyszkantami paru złośliwych i obraźliwych piosenek.
Oczywiście dnia następnego ORP „Rumia”, ORP „Gdynia” i ORP „Wejherowo” wypłynęły z Helu, jak gdyby nic się nie stało. Bez słowa przeprosin, wyjaśnienia czy chociażby podziękowania za sklarowanie jednostek.
Godne zastanowienia jest też to, że pomiędzy powrotem Prowadzących z zakrapianej kolacji, a wyjściem w morze minęło nie więcej niż 8 godzin.
Niech żyje Marynarka Wojenna i wojenno-morskie obyczaje!
A zupełnie na marginesie - pływający pięknym jachtem „Queenian” też mogliby nauczyć się, że fały się klaruje na postój.