Przez Ren na Mozelę...

2008-09-20 1:02 archiwum Żagli
_
Autor: archiwum Żagli

Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Zgodnie z przyrzeniami Autora i moim - zamieszczam trzecią część opisu kolegi Banasika z śródlądowego rejsu w poprzek Europy. Sporo praktycznych uwag dla tych, którzy wyruszą na szlak w przyszłym roku. Kamizelki także na Moseli Zyjcie wiecznie! Don Jorge

III część rejsu BIMSI rzekami Ren - Mosela (NIEMCY)
22.07-11.08.2008

Lekko znudzeni kanałami wpływamy na Ren, gdzie na początek poraża nas prędkość pędzących barek, które płyną z prądem. Musicie mi wierzyć - one nie płyną, one pędzą, pojawiają się z za zakrętu i nie minie kilka minut już nas mijają. Ren jest bardzo szeroką rzeką w tym miejscu od Duisburga, gdzie na niego wpłyneliśmy. Ruch barek z prądem czy pod prąd jest niesamowity, momentami było aż tak, że 4 barki mijały się jednocześnie i jeszcze my gdzieś z boku między nimi. Barki na Renie są gigantyczne. Pływają zestawy po 300m i więcej. Widzieliśmy również potwora wiozącego samochody na 4 pokładach ponad wodą i był to zestaw barka + 3 doczepki - jedna z przodu i dwie z boku. Płyniemy trzymając się toru wodnego chociaż kuszą nas małe plażyczki, które są dużą odmianą po kanałowych stromych brzegach.

Na początek lądujemy jednak w porcie dla sprawdzenia sytuacji. Ceny są od 6 EU, najdrożej zapłaciliśmy w Kolonii bo aż 16 EU za nocleg. Porty są różne, część w zatoczkach, część na prądzie rzeki przy brzegu lub za wyspami, których jest tu całkiem sporo. Staramy się wybierać te w zatoczkach, bo są spokojniejsze, jednak nie zawsze się to udaje. Pływanie Renem pod prąd naszą łodką nie jest łatwe, wyciskamy z silnika wszystko a zdarzają się momenty, że prędkość mamy 1,7 km/h a czasem przez dobrą chwilę po prostu stoimy w miejscu. Staramy sie wybierać te części rzeki, gdzie prąd jest najmniejszy (tzw. rogi zakrętów) i wtedy płyniemy nawet 5,5 km /h.

Do plaż dochodzimy z portów. Są one położone niedaleko, ale w większości kamieniste, woda czysta zachęca do kąpieli. Igor z Idusią korzystają skwapliwie z tej zmiany krajobrazu, zbierają i rzucają kamienie do wody, biegają po plażach. Na szczęście pogoda się nam poprawiła i urządzamy dzieciom nawet basen z wanienki na pokładzie podczas płynięcia i na postojach. Nasza trasa przebiegała Renem od Duisburga przez Dusseldorf, Leverkusen, Kolonię, Bonn. To te bardziej znane miasta, z których udało nam sie zwiedzić właściwie tylko Kolonię, ale to też z tego powodu, że chcieliśmy mieć Ren jak najszybciej pokonany i nie tracić czasu na dodatkowe postoje.

Na odcinku Renu jaki, przebyliśmy (od 720 km do 590 km - to km rzeki ) nie było żadnych śluz więc trochę odsapneliśmy od tych czynności śluzowo-dźwigowych i emocji z nimi związanych.

W Kolonii mamy bardzo przyjemny weekendowy postój, ponieważ mamy na pokładzie pierwszego gościa z Polski - naszego przyjaciela Zakiera, który akurat służbowo baluje u Niemców, przepraszam: haruje. Port w Kolonii jest prawie w samym centrum miasta, jakieś 3 km od słynnej katedry. Wieczory 25 i 26 lipca przeznaczamy więc na relaks na pokładzie BIMSI, tym bardziej że nasz drogi gość zachował sie jak Święty Mikołaj i zarzucił nas wiktuałami i napitkiem. W dzień zwiedzamy, kąpiemy się w Renie, odwiedzamy wielki park z ogromnym placem zabaw, dzieciaki zmordowane ledwo dociągamy do łódki, Ida na rękach a Igor jedzie w jej wózku.

W niedzielę 27.07 popołudniu opuszczamy Kolonię i płyniemy dalej, stajemy w pierwszym na prądzie porcie w Hersel za dużą wyspą. I tu przytrafia nam się niemiła przygoda, po której jakoś poczuliśmy antypatię do rzeki Ren. Było to następnego dnia, gdy wypływając z portu, płyneliśmy dalej wzdłuż wyspy, chcąc wypłynąć na pełną rzekę z drugiej jej strony, no i to był błąd! Lądujemy na mieliźnie! Niestety najgorszej z możliwych - na kamieniach. Przytrafia nam się to w momencie już odwrotu, bo pod sam koniec wyspy zaczęło się nagle robić dość płytko, więc decyzja odwrót i w tym momencie prąd spycha nas w bok a tam już 1.6, 1.4, 1.2 m głębokości, trochę huku i łomotu i stoimy na kamieniach. Bimsi położyła się na burtę a patrząc w wodę odnosiło się wrażenie, że stoi się pośrodku rwącego górskiego potoku.

Na szczęście przecieku nie było, szybko zawołaliśmy o pomoc ludzi na brzegu i akcja ratunkowa łącznie z helikopterem została zorganizowana w ciągu 10 minut. Ja z dziećmi dostałam się na brzeg dzięki uprzejmości załogi małej motorówki, która nie bała się do nas przybić i nas zabrać na brzeg. Sebastian został na posterunku i czekał na tego odważnego, który nas spróbuje ściągnąć z kamieni.

Niestety mimo silnej ekipy ze strony straży pożarnej i policji wodnej nie dali rady nas ściągnąć, a może potrzebowali więcej czasu, w każdym bądź razie ściągnął nas w kowbojskim stylu Hafenmajster z portu, w którym nocowaliśmy. Podpłynął do nas swoim jachtem motorowym na dużej prędkości (miał 2 silniki po 280 koni - my mamy silnik 14-konny) łapiąc w biegu podaną mu przez Sebastiana cumę i Bimsi obróciła się, podskoczyła 3 razy jak dziki koń i zeskoczyła na głębszą wodę. Rozległy się oklaski z brzegu, bo widownię mieliśmy niekiepską, ja z dziecmi dotarliśmy policyjną łodzią motorową dostarczeni prosto na BIMSI.

Tak więc "trochę" adrenaliny było tego dnia, na szczęście wszystko zakończyło się szczęsliwie. Okazało się potem, że oznaczenia aby tam nie pływać są, ale od strony głównego nurtu Renu, więc jakbyśmy chcieli z tamtej strony wpłynać do portu, to na pewno byśmy je dostrzegli, gorzej z wypłynięciem, tego jakoś nikt nie przewidział. Prawda jest taka, że Niemcy pływając w większości łodziami motorowymi o małym zanurzeniu, nie muszą się przejmować takimi miejscami, a my mając 1,80 jesteśmy w trochę gorszej sytuacji.

Ren jest rajem dla motorowodniaków. Brak śluz na długim odcinku i jego rozmiary pozwalają na swobodny ruch wszelkiej maści ślizgaczy. Jest ich mnóstwo od skuterów do potworów po 2000-3000 KM. Jacht żaglowy nie ma tutaj niestety żadnych szans. A żaglówką taką jak nasza najlepiej płynąć tylko z prądem.

Ja chcę już na morze!!!!.

Przed wpłynięciem na Moselę odwiedził nas jeszcze raz Zakier w Brohl (zaciszny port w zatoczce i GŁĘBOKI przede wszystkim ). Było fajnie i poczuliśmy się tak jakoś rodzinnie. Widokowo ostatnie 2 dni na Renie są super, bo zaczynają się winnice z zamkami na górach i jest to naprawdę miła odmiana po Zagłebiu Ruhry.

I... z ulgą żegnamy Ren 31.07 i witamy pełni wiary na lepsze rzekę Moselę w Koblencji. Mosela prąd ma znikomy, a właściwie prawie go nie ma, podchodzimy wiec powolutku do pierwszej śluzy bo znowu płytko i okazuje się, że małe śluzy przeznaczone dla Sportbootów - nie dla nas - bo głębokości w śluzie nie przekraczają 1,5 m., więc zawracamy i kierujemy się na dużą śluzę razem z barkami. I słusznie zrobiliśmy.

Spotykamy w śluzie bardzo miłego Niemca na sąsiednim jachcie, który nam opowiada o zwyczajach na Moseli, gdzie można stawać, co zwiedzić. Stawać można więc poza portami w wielu miejscach za śluzami, gdzie są duże rozlewiska, można kotwiczyć poza torem wodnym, można stawać do kamiennych ścian w miastach no i oczywiście w portach.
Mosela jest rzeką bardziej turystyczną niż Ren więc i ceny są bardziej turystyczne, bo w porcie w Koblencji kasują nas 10 EU. Niezrażeni wyciągamy rowery i jedziemy na eksploracje terenu. Znajdujemy Lidla i już jest dobrze - dzieciaki lody, my degustujemy lokalne piwko.
Codzienne pływanie robi się jakieś takie bardziej wakacyjne, otaczają nas wspaniałe krajobrazy, ciągnących się dziesiątkami kilometrów winnic, powodują że samopoczucie nam się poprawia i złe wspomnienia się zacierają, aczkolwiek pozostawiając wzmożoną ostrożność. Stajemy różnie albo na kotwicy - napompowaliśmy już nawet ponton ku uciesze Igora i dwa razy korzystalismy z dodatkowego środka transportu na brzeg, albo przy mniej obleganych portach (które czasem okazują sie gratisowe, bo nie ma w nich nikogo), albo nawet przy pomostach dla statków wycieczkowych. Tylko wtedy zwijamy się wcześnie rano, żeby nas nie rozjechały podpływające tam statki, albo żeby ludzie nam się nie władowali na pokład.
Pogoda znowu super, cieplutko, uczymy dzieci kąpieli i pływania w kamizelkach, sami pływamy rano i wieczorem. Odwiedzamy sklepy, robimy lekkie zakupy - jednym słowem luz. Tuż przed granicą z Luksemburgiem stajemy w Trewirze i udajemy się na zwiedzanie tego najstarszego miasta w Niemczech - to prawda jest urocze, robimy łącznie 18 km (IGOR SAM NA SWOIM ROWERKU!!!) i pełni nowych wrażeń wpływamy na nocleg na strone luksemburską. Jeszcze gwoli wyjaśnienia Mosela stanowi granice pomiędzy Niemcami a Luksemburgiem a w Schengen łączy trzy państwa bo jeszcze dodatkowo Francję. 10 km przed Schengen w miejscowości Remisch poznajemy przesympatycznego Polaka, żeglarza mieszkajacego już tu od 8 lat. Sebastian spędza cały wieczór na pogawędce, a Pan Marcel obdarowuje nas prezentami, czym zaskakuje nas totalnie. My w zamian daliśmy mu książkę o niemieckich kanałach i rzekach, bo już nam nie będzie potrzebna w tym rejsie, a on kto wie może skorzysta... Ostatni dzień na terenie Niemiec spędzamy częściowo na odwiedzeniu historycznego miejsca - Schengen - słynnego miejsca na całą Europę, a jednocześnie maleńkiego, niepozornego miasteczka. Stajemy przy tym samym brzegu, gdzie stał zacumowany statek, na którym odbyło sie podpisanie paktu przez Luksemburg, Francje i Niemcy - dokładnie na granicy tych trzech państw.

I w końcu wpływamy do Francji, gdzie czekają na nas sery, bagietki, wina... Cest la vie !

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.