Prosto z Chorwacji: Moje trzy grosze

2013-05-11 18:23 Jerzy Klawiński
Biograd
Autor: archiwum "Żagli" Biograd

Szczęście uśmiechnęło się do mnie i pierwszy długi majowy weekend spędziłem na wodach środkowej Chorwacji – pomiędzy Biogradem a Korczulą. Po kilkuletniej przerwie zaobserwowałem kilka zjawisk, które mnie zainspirowały do napisania krótkiej impresji o żeglowaniu w Chorwacji.

Nie mam wiedzy nieocenionego kpt. Bogusława Pazorka, który od lat doradza czytelnikom „Żagli”, jak dobrze skorzystać z chorwackiego czarteru. Niemniej pewne rzeczy rzucają się w oczy właśnie komuś, kto ma dystans do dalmatyńskiej żeglarskiej rzeczywistości. Wiadomo – perspektywa wprawdzie trochę zniekształca, ale i sublimuje pewne zjawiska...

 

Grosz pierwszy: Rodacy na Adriatyku

Jest ich w Chorwacji pełno! W długi weekend w każdej marinie można było spotkać polskie załogi, a naszym językiem rozbrzmiewały mariny i uliczki popularnych wśród żeglarzy miasteczek. Inna rzecz – jaki to język... Szkoda – kiedyś żeglarstwo gromadziło ludzi bardziej wyrafinowanych leksykalnie. Przekłada się to także na pewne zachowania portowe i to niekoniecznie te najlepsze. Nocne wrzaski w niewyszukanej polszczyźnie nie tylko świadczą o nas nie najlepiej jako o żeglarzach, ale także jako o narodzie. I nie przekonają mnie argumenty, że ciężko pracujący na co dzień rodacy pojechali się tam – jak to mówią niektórzy – „zresetować”.

 

Grosz drugi: Chorwacki „wariant grecki”

Kryzys ekonomiczny spowodował nie tylko podwyżki cen na terenie całej Europy z Chorwacją włącznie (400 – 500 kuna za 40-stopowy jacht w marinie to norma!), ale i praktyki firm czarterowych widzianych przeze mnie w Grecji i opisywanych nam w redakcyjnej korespondencji naszych czytelników. Coraz częściej okazuje się, że skiper musi dopłacić przy zdawaniu jachtu banalne kilkadziesiąt-sto kilkadziesiąt euro za trudne do sprawdzenia uszkodzenia części podwodnej. Oto pod jacht schodzi nurek i melduje zarysowanie, odprysk żelkotu, nacięcie itp. np. na kilu czy płetwie sterowej... Oczywiście stosowny „wilkołak”, jak zwą Polacy bosmanów z czarterowych firm, nalicza jakąś niby to symboliczną karę („się to zrobi jakoś...”). Niestety, mam nieodparte wrażenie (byłem osobiście świadkiem takiej sytuacji, a o kilku słyszałem i dostałem opisy!), że nasza kontrola nad rzeczywistym stanem kadłuba to ze strony załogi i skipera czysta fikcja! Nikt z nas nie ogląda osobiście podwodzia jachtu przed wzięciem jachtu, a po rejsie też nikt nie ma ochoty zanurzać się w „alkaliczną” ciecz wypełniającą marinę. Zakładając co tydzień 100 euro takiego „zysku” za jacht, przy 20 tygodniach czarterów i 40 jachtach floty, mamy sumę 80 000 euro na sezon! Jest się po co schylić!

Oczywiście to nie dotyczy wszystkich podmiotów czarterowych, ale warto, by polscy czarterodawcy znaleźli sposób na upewnienie swoich klientów, że pożyczająca za ich pośrednictwem firma takich „numerów” nie robi! Może w epoce taniej elektroniki jakaś kamera podwodna na wysięgniku z ekranem na kei, żeby biedny czarterobiorca mógł upewnić się, co dostaje i w jakim stanie oddaje jacht? Inaczej może okazać się, że koszt chorwackiego czarteru staje się dużo większy niż zapowiadany...

Inna rzecz, że oszaleli chęcią jak najszybszego odbicia od kei rodacy nie zawsze przykładają się do sprawdzenia stanu wyposażenia i sprawności łódki przed wypłynięciem. Potem może okazać się, że zawór toalety jest niesprawny, brak węża do napełniania zbiorników wody, brak odbijacza lub szczotki, a zablokowana kuchenka uniemożliwia gotowanie na fali... Potem – z braku szybkiej reakcji serwisu jest dramat: albo nie da się korzystać, albo marnujemy bezcenny dzień żeglowania na czekanie na naprawę...

 

Grosz trzeci: Chorwacja się kończy...

To stwierdzenie zapewne spotka się z energicznym sprzeciwem wielu z was, ale powtarzam: moim zdaniem (choć nie tylko) nagromadzenie jachtów i ludzi w chorwackich kurortach żeglarskich osiągnęło maksimum! Podczas długiego rejsu kilkakrotnie musieliśmy z braku miejsc w marinie stawać na kotwicy lub przy niedostosowanej kei (brak prądu, wody, toalet). Tak było np. na Korczuli, a w Starigradzie na Hvarze stawaliśmy przy kei metodą „po łyżce do butów, czyli na żyletkę”. Dobrze, że sternik był bardzo sprawny!

A to był tylko majowy weekend – rozgrzewka przed pełnią sezonem! Więc - co dalej?

Żeglarska Chorwacja potrzebuje nowych inwestycji w infrastrukturę – nowe przystanie, rozbudowę oraz modernizację starych - i to szybko! Kryzys na pewno im tego nie ułatwi, ale jeśli chcą pozostać żeglarską mekką Europy – muszą...

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.