Powrót na rzeki - dlaczego warto nimi pływać?
Kiedyś wydawało mi się, że pływanie rzekami to zwyczajna strata czasu, zwłaszcza jeśli dni urlopu są dokładnie policzone. Bo i po co pchać się tam, gdzie jest za wąsko, aby płynąć na żaglach, a do tego jeszcze prąd spowalnia żeglugę? Po co codzienne, wielogodzinne słuchanie hurgotu silnika, skoro w tym samym czasie można w ciszy pożeglować po jeziorach? Jakiś czas temu, po powrocie po wielu latach na szlak Narwi i Pisy, zmieniłem zdanie. Zostałem zauroczony trudną do wytłumaczenia magią tego czegoś nieznanego, które czeka za zakrętem rzeki, później za następnym i jeszcze kolejnym...
Do tej zmiany zdania przyczynił się urok wieczorów i nocy spędzanych w kontraście do Mazur na totalnym odludziu, czasem w miejscach zupełnie niedostępnych od lądu. Po kilku dniach takich wrażeń już nie przeszkadza silnik, którego trzeba słuchać przez wiele godzin, nie trudzi całodniowe czytanie wody, a w pamięci pozostają przepiękne widoki, dostępne tylko dla tych, co na wodzie. Wystarczyło raz powrócić na rzeki, aby wpaść po uszy i już co roku czekać na kolejną taką wyprawę. Do rejsu rzeką warto się przygotować. Nie są to jakieś szczególne przygotowania, ale jeśli je poczynimy, to być może zapamiętamy go jako miło i wyjątkowo spędzony czas, a nie pasmo problemów, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć.
Na rzekę – inaczej
Jedną z podstawowych rzeczy, w którą powinniśmy wyposażyć łódkę, to krótka płetwa sterowa. Na rzekach i w płytkich kanałach jest wręcz niezbędna, normalna, bowiem długa płetwa tak przydatna podczas pływania pod żaglami w wielu miejscach będzie szorować po dnie, utrudniając, a czasem uniemożliwiając prowadzenie jachtu na specyficznych zakolach rzek. Taka płetwa będzie wykorzystywana tylko kilka czy kilkanaście dni w roku, więc nie musi być wykonana perfekcyjnie. Wystarczy skleić ze sobą dwie warstwy dwudziestoparomilimetrowej sklejki wodoodpornej, wyciąć kształt wzorowany na normalnej płetwie i choćby z grubsza sprofilować. Na koniec można płetwę zabezpieczyć odpowiednim lakierem. Długość płetwy rzecznej powinna być tylko nieco większa niż długość kolumny silnika zaburtowego, tak aby jej zanurzenie było nieznacznie większe niż zanurzenie silnika.
Pływając rzeką nie możemy zapominać o częściowym opuszczeniu miecza. To poprawi sterowność jachtu, zwłaszcza na zakolach i tak naprawdę to miecz będzie najniżej położonym elementem naszego jachtu. Poprawę sterowności jachtu w trakcie żeglugi krętymi rzekami, np. Pisą, można uzyskać też sprzęgając rumpel steru z rumplem silnika zaburtowego. Wówczas silnik będzie obracany synchronicznie wraz z wychylaniem płetwy sterowej. Jak to zrobić? To z pewnością indywidualne zadanie, którego rozwiązanie jest odmienne dla różnych jachtów i różnych silników. Czasami w zupełności wystarczy kilkadziesiąt centymetrów stalowego pręta łączącego oba rumple.
O napędzie słów kilka
Jak już mówimy o silniku, to przypomnijmy, że na rejs rzekami przydałoby się zabrać zapasową śrubę. Może być potrzebna wtedy, gdy trafimy w podwodne przeszkody, jakie od czasu do czasu można spotkać na rzekach – ot choćby pniak pływający pod lustrem wody. Z pewnością należy też ze sobą zabrać zapasowe kliny mocujące śrubę na wale silnika (występują w niektórych silnikach). Nie zapomnijmy też o zapasowej świecy (świecach).
Przed rejsem rzekami należy wykonać podstawowy przegląd silnika. To przecież nasze główne źródło napędu. Jeśli wcześniej, jeszcze po minionym sezonie, nie zostały wymienione oleje w silniku, to już najwyższy czas, żeby to zrobić. Warto pomyśleć o zasilaniu jachtowych urządzeń elektrycznych podczas rejsu. A jest ich coraz więcej: oświetlenie, pompa wody, radio czy wszelkiego rodzaju ładowarki. Nawet ogrzewanie, wszystko jedno czy, gazowe czy na olej napędowy, potrzebuje energii elektrycznej. Niestety, na naszych rzekach mamy wciąż niezbyt wielkie szanse spotkać marinę, w której można doładować pokładowe akumulatory, zatem sami musimy zadbać o autonomiczność jachtu. Najprościej zaopatrzyć się na czas rejsu w niewielki agregat prądotwórczy. Wystarczy, jeśli jego moc będzie na poziomie 1 kW. Innym rozwiązaniem jest zabranie ze sobą dodatkowych akumulatorów i ich wymiana w kolejnych dniach rzecznej żeglugi.
Błysk nowoczesności
Na jachtach coraz częściej są montowane ogniwa słoneczne. Warto pokusić się o takie źródło energii, bo już ogniwo o nominalnej mocy 50 W (o ile jest słońce), jest w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby energetyczne podczas tygodniowego rejsu. Jeżeli nasz silnik ma można doładować akumulatorem, a jeszcze do tej pory nie korzystaliśmy z tej funkcji, to najwyższa pora, aby ją uruchomić. Nawet najmniejszy z silników zaburtowych przez cały dzień pracy jest w stanie doładować akumulator jachtowy o kilka amperogodzin. To czasami tyle, ile wieczorem zużyjemy, paląc lampy wewnątrz jachtu, czy ładując telefony załogi. Opłaca się wykorzystać taką możliwość.
Przed wyprawą rzekami należy zadbać o odpowiedni zapas paliwa. Jak duży? To zależy od tego, czy po drodze będzie szansa dotankowania jachtu. Niestety, podobnie jak z ładowaniem akumulatorów, często może być problematyczne tankowanie jachtu na rzece. Dlatego przed rejsem wskazane jest zrobić rozpoznanie, gdzie w pobliżu wody znajdziemy drogowe stacje paliw, w zasięgu możliwym do pokonania pieszo i to z bańkami pełnymi paliwa. Oczywiście, jeśli pomieścimy na jachcie zapas paliwa na cały rejs, to pozbędziemy się kłopotu, jednakże może się okazać iż musimy zasztauować 60 czy 70 l (albo więcej) paliwa. Trzeba też pomyśleć o odpowiednim zapasie wody pitnej, bo nabieranie jej bezpośrednio z rzeki może być ryzykowne. Na szczęście sklepy spożywcze w pobliżu rzek są zdecydowanie łatwiej dostępne niż stacje paliw.
Rzeka pełna niespodzianek
Na rzekach zdarzają się różne nieprzewidziane wcześniej sytuacje. Możemy natknąć się na przeszkody leżące w nurcie wody. Na przykład na Pisie zdarzają się przypadki przegradzania rzeki przez pnie drzew powalone przez silny wiatr, czy zwyczajnie podmyte przez wodę. W takich sytuacjach przydaje się bardzo spalinowa piła łańcuchowa, albo przynajmniej dobra ostra ręczna piła do drewna. To wydatek rzędu zaledwie kilkudziesięciu złotych, ale może okazać się absolutnie niezbędny, aby móc kontynuować żeglugę. Oczywiście wypada mieć ze sobą siekierę i saperkę, ale to standardowe wyposażenie żeglarza turysty. Podobnie w skład standardowego wyposażenie każdej łódki wchodzi kotwica, ale lepiej jeśli na rzece będą to dwie kotwice.
Kotwica oczywiście potrzebna jest podczas cumowania do brzegu. To od wyrzucenia kotwicy na dostatecznie długiej cumie rozpoczynamy manewr podejścia. Rzucenie kotwicy będzie dla nas także wyjściem awaryjnym jeśli niespodziewanie zatrzyma się silnik, choćby wtedy, gdy zapomnieliśmy dotankować paliwa do zbiornika. Dlatego płynąc rzeką, warto mieć na dziobie kotwicę gotową do rzucenia w każdej chwili (z zaknagowaną liną!). A po co druga kotwica? Czasami przydaje się, by wspomóc działanie tej pierwszej; można też stawać w nurcie rzeki na dwóch kotwicach rzuconych z dziobu i z rufy, ale tak naprawdę trzeba ją mieć na wypadek utraty pierwszej. A o to na rzece wcale nietrudno, gdy zaczepimy kotwicą np. o zatopiony konar.
Normalnym wyposażeniem każdego jachtu są dostatecznie długie cumy. Na rzece będą szczególnie przydatne, bowiem wiele brzegów to łąki z nielicznymi drzewami nie zawsze znajdującymi się w najbliższym sąsiedztwie. Dobrze zabrać ze sobą dwie czy nawet trzy cumy o długości co najmniej 30 – 40 m. Warto też mieć świder cumowniczy. Wtedy jesteśmy zupełnie uniezależnieni od tego, co rośnie przy brzegu. A świder przyda się też na jeziorach.
Co jeszcze zabrać?
Na rzekach, zwłaszcza nieoznakowanych nawigacyjnie (Pisa) lepiej unikać pływania po ciemku. Niemniej jednak czasem okoliczności sprawią iż takie pływanie się zdarzy (w 2016 r. dwie godziny po zmroku, w ulewnym deszczu pokonywaliśmy ostatnie kilkanaście kilometrów Pisy, po to, aby na noc podłączyć się do prądu w marinie). W takiej sytuacji niezbędny jest mocny szperacz o dalekim zasięgu. Czasem przed zakolem niemal do końca nie widać, w którą stronę rzeka zakręca. Wtedy bez szperacza ani rusz!
Oprócz tego zawsze potrzebna jest czołówka – nigdy nie wiadomo co może wydarzyć się nocą na pokładzie. Na rejs rzekami szczególnie trzeba zabrać zestaw naprawczy do laminatu, taki który i tak powinno się mieć na pokładzie podczas urlopowego pływania. Mam na myśli 250 – 300 ml żywicy z odpowiednią ilością utwardzacza oraz 0,25 – 0,5 m2 maty szklanej. To może okazać się niezbędne, gdy uderzymy w podwodną przeszkodę. Do tego rolka „srebrnej taśmy” i poczujemy się bezpieczniej i to nie tylko na rzece.
Powinniśmy też mieć podstawowy zestaw narzędzi, takich jakie i tak zawsze wozimy w skrzynce bosmańskiej. Ale oprócz tego można zastanowić się nad zabraniem dodatkowego wyposażenia, np. ścisków stolarskich i kleju do drewna. Choćby na wypadek gdyby rozwarstwiła się rzeczna płetwa sterowa. Potrzebnym przedmiotem jest też wkrętarka i zestaw wierteł. A jak już zabieramy wkrętarkę, to też najlepiej wziąć małą przetwornicę 12VDC/230VAC o mocy 100 – 200 W, po to, żeby naładować akumulator wkrętarki czy akumulator aparatu fotograficznego. Oczywiście o ile wcześniej nie zdecydowaliśmy się zabrać małego agregatu prądotwórczego.
Ruszamy w rejs
Jeszcze przed oddaniem cum pojawia się pytanie: co z masztem? Bardzo wielu żeglarzy od razu przestawia położony maszt w pozycję transportową, czyli opiera stopę masztu na koszu dziobowym i więcej się nim nie zajmuje. Takie rozwiązanie ma swoje zalety. Maszt niewiele wystaje za pawęż, a ryzyko, że na ciasnym zakręcie o coś zaczepimy, topem jest niewielkie. Ja jednak na Wiśle czy Narwi pozostawiam maszt w cęgach i tam, gdzie jest to możliwe, płynę z postawionym masztem, choć bez wpiętego bomu. To pozwala na szybkie położenie masztu w ciągu kilkudziesięciu sekund na wypadek, gdyby pojawiła się przeszkoda.
Żegluga z postawionym masztem też ma kilka zalet. Po pierwsze załodze znacznie wygodniej poruszać się w kokpicie, zwłaszcza wtedy gdy już zacumujemy na noc, a po drugie można w dowolnej chwili postawić foka i równie szybko go zrolować, gdy za kolejnym zakolem okaże się, że płyniemy pod wiatr. Fok potrafi przyspieszyć żeglugę nawet o 1,5 w. A jeśli nam się nie spieszy, to zawsze można zredukować obroty silnika i zaoszczędzić kilka litrów paliwa. Żegluga z postawionym masztem jest całkiem bezpieczna, gdy płyniemy pod prąd. Jeśli na naszej drodze pojawi się przeszkoda w postaci mostu czy linii energetycznej, wystarczy zmniejszyć obroty silnika i stanąć w miejscu względem dna, jednocześnie nadal mając prędkość względem wody, a tym samym sterowność. Wtedy można spokojnie położyć maszt. Zdecydowanie gorzej płynąć z postawionym masztem z prądem. Wówczas należy bacznie obserwować oznakowanie ostrzegające przed liniami energetycznymi i zawczasu kłaść maszt. Ja w takich warunkach nie wkładam przetyczki blokującej bramkę do kładzenia masztu, a jedynie knaguję linę talii, tak aby można było ją zluzować bez wychodzenia z kokpitu. Wtedy w razie potrzeby, można maszt położyć nawet w kilkanaście sekund.
Jeśli planujemy płynąć wąską i krętą rzeką, np. Pisą, gdzie korzyści z postawionego masztu mogą być niewielkie, a ryzyko zaczepienia o brzeg topem masztu wystającego wiele metrów za pawężą jest duże, to lepiej wyjąć go z cęgów i przestawić w pozycję transportową. Tak zawsze robimy przed wejściem z Narwi na Pisę.
Pamiętajcie o tym!
Pływając rzekami, warto pamiętać o działaniu prądu, zwłaszcza wtedy, gdy planujemy jakieś manewry. Zdecydowanie łatwiej i bezpieczniej podchodzić do pomostu pod prąd niż z prądem. Działanie prądu również należy uwzględniać, jeśli z rzeki wchodzimy do portu, czy do kanału. Musimy oszacować, o ile zostaniemy zniesieni przez nurt podczas wykonywania manewru. I w tym wypadku również będzie łatwiej trafić w takie wejście, ustawiając się pod prąd niż z prądem rzeki.
Warto jeszcze wspomnieć o prawie drogi. Na rzekach pierwszeństwo mają jednostki idące w dół przed tymi, które idą w górę. O tym należy pamiętać, zwłaszcza w wąskich przejściach, czy podczas pokonywania ciasnych zakrętów. Ale bez względu na kierunek poruszania się musimy ustępować drogi jednostkom, które nie są małymi statkami, czyli takimi, których długość jest co najmniej równa 20 m oraz jednostkom pasażerskim przeznaczonym do przewozu więcej niż 12 pasażerów.
Pływanie rzekami to także konieczność stałego czytania wody, wyszukiwania na jej powierzchni informacji o tym, co może się kryć pod jej lustrem. To tylko z pozoru wiedza tajemna. Z pozoru, bo opisana w wielu podręcznikach i publikacjach. Namawiam wszystkich, którzy planują rejs rzeką do zapoznania się z podstawowymi informacjami na temat kształtowania się koryta rzeki. Taka wiedza z pewnością się przyda, choć czasem już po dwóch dniach żeglugi zaczynamy rozumieć wodę.
Zachęcam też do przypomnienia sobie oznakowania żeglugowego. Pełen spis znaków zawiera Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 28 kwietnia 2003 r. w sprawie przepisów żeglugowych na śródlądowych drogach wodnych. Można je bez trudu znaleźć w Internecie. Rozpoczyna sezon żeglarski. Jest okazja, aby zastanowić się nad odmiennym niż zazwyczaj sposobem dotarcia choćby na Wielkie Jeziora Mazurskie. Może zamiast wieźć łódkę na przyczepie, popłynąć tam Wisłą, Narwią i Pisą, tak jak było to praktykowane przed laty? Kilkudniowe obcowanie z rzeką, z budzącą się do życia przyrodą, pozostawi wam niezapomniane wrażenia na cały sezon.