„Polonus" podbił Amerykę Południową
Łzy wzruszenia oraz okrzyki radości powitały "Polonusa", który po ponad 16 miesiącach żeglugi wrócił do Szczecina. Dzień wcześniej przywitano go w Świnoujściu, gdzie w pełnej gali flagowej, z 29,5 - metrową błękitną wstęgą na grotmaszcie stanął w Basenie Północnym. Oficjalnie zakończył tym samym wyprawę „Śladami Śmiałego, a nawet jeszcze dalej, czyli rejs jachtem dookoła Ameryki Południowej...".
„Nie był to łatwy rejs, jesteśmy strasznie zmęczeni" – zgodnie mówią członkowie załogi Polonusa, którzy w strugach deszczu witali się z najbliższymi. Przez 16 miesięcy dokonali bowiem rzeczy niezwykłej. Przepłynęli 30 tysięcy mil morskich, zaliczyli 20 etapów, a na pokładzie gościli aż 150 osób z Polski, Belgii, Australii i Niemiec. Odwiedzili przez ten czas mnóstwo portów w 18 krajach. Kapitanów było 15. Wszystko dokonane z doskonałą precyzją i profesjonalizmem. Choć wykwalifikowanie załogantów było bardzo różne, nikt nie ucierpiał. Również Polonus nie wymagał większych napraw, mimo przetrwania pięciu sztormów o sile wiatru 10 w skali Beauforta.
Dzisiaj armator Piotr Mikołajewski przyznaje, że rejs był jednym z najtrudniejszych, z jakimi miał do czynienia. Utrudnieniem była nie tylko pogoda, ale zdarzało się, że i załoga.
- Jakimś cudem udało się zrealizować coś, w czym bierze udział 150 osób. Jestem potwornie zadowolony i pełen euforii – przyznał po zejściu z Polonusa w szczecińskim Centrum Żeglarskim. – To niesamowita sprawa, że udało się przygotować i dopełnić ten projekt. Przez łódź, która jednorazowo na pokład zabiera osiem osób przewinęły się tłumy. Każdy z załogantów to inny temat, inny problem, wymagania stawiane wobec armatora. Niestety żeglarstwo idzie w takim kierunku, że ludzie mają oczekiwania, jak w hotelu wysokiej klasy. Ma być punktualnie, na temat i ładna pogoda. Nikt nie pamięta, jak dawniej się żeglowało. Bez zdobyczy techniki, z mapami na kolanach, w ekstremalnie trudnych warunkach. Nie wszyscy teraz byli przygotowani, że popłyną w takiej wyprawie. Ostatecznie jednak dotarliśmy do końca i o tym co złe nie ma sensu wspominać. Należy się cieszyć i zachować w pamięci same fantastyczne wspomnienia, a takich również było niemało. No i odpoczynek. Należy się, bo zostawiliśmy na wodzie mnóstwo zdrowia.
A trasa nie była łatwa. Biegła przez porty Europy, Atlantyk, porty wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej, przylądek Horn, Antarktydę, Pacyfik i zachodnie wybrzeża Ameryki, Kanał Panamski, Karaiby, Grenlandię – ponownie – porty północnej Europy aż do Szczecina. Wyprawę podzielono na 22 etapy. Średni czas trwania każdego z nich wynosił ponad trzy tygodnie. Ale były również etapy czterotygodniowe oraz pięciotygodniowe.
Kapitan Marek Grzywa od samego początku pojawienia się tematu wyprawy „Śladami Śmiałego, a nawet jeszcze dalej, czyli rejs jachtem dookoła Ameryki Południowej..." twierdził, że jest to dla niego największe marzenie.
- Żeglarskie marzenia mają wielką moc, potrafią zmobilizować do działania i doprowadzić do tego, że rzeczy, które do niedawna wydawały się mrzonką realizują się, a sny stają się faktem – mówił przed startem w nieznane.
Dzisiaj potwierdza te słowa.
- Spełniłem marzenie. Łódź, którą przygotowywaliśmy w Szczecinie była w doskonałej formie. Mieliśmy kilka awarii, ale bardzo nieznaczne. Popsuła się na przykład kuchenka gazowa. Kupiliśmy więc nową. Było kilka nie fajnych momentów, bardzo trudnych. Między innymi na Antarktydzie bardzo mocno wiało. Najedliśmy się tam trochę strachu. To żeglowanie, z którym nie ma się na ogół do czynienia. Problemem był też odcinek Pacyfiku, równikowy. Przez trzy pełne miesiące nie mieliśmy natomiast żadnego podmuchu wiatru. Dokuczała nam również południowa biurokracja... ale już po problemie. Dokonaliśmy rzeczy niezwykłej i wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Wróciliśmy w komplecie cali i zdrowi.
Zarówno kapitan Grzywa, jak i armator Piotr Mikołajewski snują już plany na przyszłość. Szczególnie pierwszy z nich z błyskiem w oku mówi o nowym, kolejny marzeniu.
- Chciałbym opłynąć teraz świat. To będzie dopiero sztuka i naprawdę coś nieprawdopodobnego – mówi. – Popłynęliśmy dookoła Ameryki Południowej ale świat przecież na tym się nie kończy. Przyszły rok najpewniej Polonus będzie pływał po naszych wodach. W tym czasie przejdzie wszystkie niezbędne przygotowania, niewielkie remonty. Za dwa lata być może uda się rozpocząć kolejną wyprawę.
Mikołajewski natomiast chce rozwiązać jeszcze jeden problem.
- Chciałbym, by Stowarzyszenie „Żeglujmy Razem", które zresztą założyłem, poszerzyło swój zakres, zmieniło zarząd. Jacht zostanie jemu wydzierżawiony, a Stowarzyszenie będzie organizowało większą grupę ludzi. To naprawdę uciążliwe, gdy dwie osoby organizują tak potężną imprezę. Oczywiście mieliśmy niewielką pomoc, ale w rzeczywistości cały ciężar spadł na nasze barki. To już za duże obciążenie. Prawdę mówiąc, mimo że nie byliśmy cały czas na jachcie, „żeglowaliśmy" z nimi przez całe 16 miesięcy, dzień po dniu. Stąd założenie, by Stowarzyszenie przejęło Polonusa. To w przyszłości pozwoli nieco odciążyć organizatorów.
S/y Polonus to stalowy kecz typu Bruceo o długości 14 metra oraz ożaglowaniu o powierzchni 80 metrów kwadratowych. „Polonus" zbudowany został w 1991 r., w stoczni im. Leonida Teligi w Szczecinie. Ma na wyposażeniu silnik o mocy 78 KM a ponadto VHF, Navtex, radar, kompas satelitarny, GPS, telefon satelitarny Iridium, AIS, chartplotter, echosondy, ponton z silnikiem i mnóstwo innych ułatwiających życie drobiazgów.
„Polonus" podbił Amerykę Południową
„Polonus" podbił Amerykę Południową