Po 26 latach znów opłynęli Horn

2015-01-26 10:58 Andrzej Kurzeja

Polecamy niesamowitą historię żeglarzy, którzy w 1988 roku opłynęli przylądek Horn, a po 26 latach powtórzyli ten wyczyn.

6 lutego 1988r po jednej z imprez kończących nasz pobyt w Sydney (Australia Day) Leszek Kosek wręczył mi książkę Bernarda Moitessier „Długa Droga”.Dla przypomnienia Leszek był jednym z pomysłodawców budowy a potem uczestnikiem studenckiej wyprawy na jachcie S/Y „Konstanty Maciejewicz” dookoła Ameryki Południowej i pierwszego polskiego opłynięcia Przylądka Horn ze wschodu na zachód. Dlaczego tę książkę? Otóż jest tam dedykacja autora i dopisek Leszka dla nas:

Tą naszą „Długą Drogę” Marek Sobieski (kpt „Asteriasa”) opisał tak:

"Po wyjściu z Wellington (NZ) żeglujemy szybko na wschód schodząc coraz niżej na południe. Powoli poznajemy specyfikę żeglugi w tych rejonach. Cechą najbardziej charakterystyczną jest rozkołys, który szczególnie przeszkadzał przy określaniu pozycji astro. „..słońca to tu nawet dużo, tylko horyzontu mało...” mawiał Szyper(Andrzej Krzemień), gdy przywiązany do bezanmasztu usiłował „strzelić” słońce. Wysoka fala z rufy powodowała odchylenie jachtu od kursu o 30 stopni na każdą burtę. Ruchy własne kompasu dochodziły do ±500. Najdokładniej sterowało się na wiatr i falę a w nocy na gwiazdy. Określenie kursu jachtu do potrzeb nawigacji zliczeniowej jest w tych warunkach szacunkowe i wymaga doświadczenia. Codzienna różnica pomiędzy pozycja astro a zliczoną wynosiła 9-25 Mm. Z niecodziennym zjawiskiem zetknęliśmy się w spokojny dzień. Przy słabym wietrze północnym martwa fala z południa unosząc jacht powodowała chwilowy niemal dwukrotny wzrost siły wiatru pozornego i 25-milowy znos jachtu w ciągu doby. Kilkakrotnie spotkaliśmy się z gwałtownym spadkiem barometru z szybkością 2 mbary/godz,maksymalnie o 30 mbar w ciągu doby i nic z tego nie wynikało. Natomiast każda ciemna chmura na horyzoncie zamieniała się wkrótce w wał chmur burzowych, spod którego dmuchała przynajmniej „ósemka” i padał deszcz lub grad. Po jednym szczególnie obfitym opadzie śniegu ulepiliśmy na pokładzie bałwana. Po przejściu szkwału widok intensywnej tęczy i szafirowego morza z jasnozielonymi plamami po załamaniu fal rekompensował trudy żeglugi. Woda była tak przejrzysta i przesycona światłem, że otwory odpływowe w kokpicie zdawały się świecić na niebiesko.

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

Na ok. 1000 Mm przed Hornem przekraczamy magiczny równoleżnik 500S. O dziwo temperatury nieco rosną, a wiatry są bardziej umiarkowane. Po 34 dniach żeglugi mamy za rufą wyspy Diego Ramirez. W nocy dogania nas sztorm z W. Prędkość wiatru dochodzi do 60 w. To była koszmarna noc. Po wschodzie słońca widok morza jest fascynujący. Nakładanie się wysokiej martwej fali z krótkimi falami sztormowymi daje efekt w postaci poziomych półek i pionowych ścian na stoku fali. Z dwoma refami na małym grocie i najmniejszym foku płyniemy na spotkanie Hornu w takim tempie, że przy zjeździe z fali brakuje skali na logu. Po kilku godzinach wiatr słabnie i z grupy widocznych szczytów wyłania się ten,który jest marzeniem dla wielu żeglarzy. Wychodzimy wszyscy na pokład. Zdjęcia,gratulacje, łzy w oczach.
Weselnym koniakiem Jasia dzielimy się z Neptunem i czcimy nasz sukces. Dla nas Przylądek okazał się łaskawy. Jest 29 marca 88r. Godzina 1700 GMT, świeci słońce, wieje „piątka” z NW. Locja podaje dogodne miejsce do lądowania na Isla de Hornos. Wieje jednak za mocno, aby stanąć na kotwicy w nie osłoniętej zatoce. Musimy się więc zadowolić opłynięciem Isla de Hornos i ponownym trawersem Hornu w odległości 1 Mm. Rzucam za siebie australijską półdolarówkę – może się uda tu wrócić...”

Marek Sobieski

P.S: Za ten rejs Sydney-Wellington-Horn-Falklandy-Mar del Plata(Argentyna)-
Montevideo(Urugwaj) dostaliśmy II Nagrodę Honorową Rejs Roku 1988.

26 lat później


We wrześniu 2012 roku na corocznym spotkaniu w rocznicę opłynięcia Hornu Marek stwierdził, że w tę okrągłą, bo dwudziestą piątą, powinniśmy być tam ponownie bo tak sobie wówczas obiecaliśmy. Nawet nie zaległa przysłowiowa cisza czy zdziwienie. Trzeba znaleźć dobry jacht, lecimy samolotem do Ushuaia, opcja na miesiąc luty, bo teoretycznie wtedy jest dobra pogoda. W tym momencie było to dla każdego z nas oczywiste i logiczne. Dopiero w domu każdy zadawał sobie kilka bardzo zasadniczych pytań. Na pierwszym spotkaniu organizacyjnym ustalamy, że Sławek Skowroński i Andrzej Krzemień (mieszka we Francji) zajmą się jachtem, a Marek sponsoringiem jako, że przeloty do i z Ushuaia trochę kosztują. Po miesiącu okazało się, że jachty pływające w tamtych akwenach owszem są do wzięcia, ale dopiero w 2014 roku. Ostatecznie wybraliśmy francuski jacht TARKA, którego właściciel zaproponował najlepsze warunki i termin w lutym (zaraz po powrocie z Antarktydy). Pieniądze na przeloty też się znalazły. Została cała reszta różnych innych spraw i problemów, ale to już nie były prawdziwe problemy. W odróżnieniu od sposobu w jaki organizowaliśmy poprzednią wyprawę (masa wyjazdów, spotkań, telefonów, dziesiątki pism) teraz wystarczyło płaszczyć tyłek przed komputerem czy laptopem, w ręku telefon komórkowy i pisać maile czy smsy. W tym momencie przypomina mi się ciekawa sentencja gdzieś tam wyczytana:

„Wyłącz komputer i smartfona i porozmawiaj z bliźnim”. Ale widać w przypadku organizacji wypraw nie ma ona zastosowania. Ostatecznie ustalamy, że polecimy do Ushuaia trzy dni wcześniej, potem tydzień na ewentualne opłynięcie Hornu, tydzień na żeglugę przez tzw. Aleję Lodowców (Brazo Noroeste i Brazo Sudoeste) i trzy dni w Buenos Aires. Bilety lotnicze zarezerwowaliśmy, umowę z Olivierem(właściciel TARKI) podpisaliśmy i do września 2013r zaległa w temacie wyprawy pozornie błoga cisza. Od października 2013r zaczęły się normalne przygotowania a raz w miesiącu spotkanie w firmie Sławka w Mikołowie. Przede wszystkim rozmawialiśmy na nich ze znajomymi żeglarzami (Tomek Szewczyk i Marek ciechowski), którzy pływali po kanałach Patagonii wypytując ich o różne istotne szczegóły i detale. Czytaliśmy relacje z tych rejsów no i locję . Trzeba było też zarezerwować spanie na te dni przed i po rejsie, a że internet jest wielki wszystko co było ważne w Ushuaia (noclegi i wycieczka rowerowa po Parku Narodowym) i Buenos Aires (zwiedzanie, tango , noclegi) wystarczyło klepnąć w komputerze.

Ponieważ wszyscy ciągle uprawiamy żeglarstwo(każdy sumarycznie opłynął świat pod żaglami nieomal dwukrotnie) z doborem osobistego morskiego wyposażenia nie było żadnego problemu. W komputerze ustawiłem sobie licznik dni z końcową datą 06.02.2014r czyli dniem wylotu (Kraków - Frankfurt - Buenos Aires - Ushuaia) – odlicza niemiłosiernie powoli.

06-09 lutego 2014 r. Wszyscy są (Andrzej Krzemień do Frankfurtu przyleci z Paryża) jest wesoło, na stole laptopy, tablety, komórki – jednym słowem żeglarska wyprawa startuje. Wreszcie odlatujemy, we Frankfurcie szybka zmiana samolotu i 13,5 godzinny lot do Buenos Aires. Przed nosem każdy ma ekran telewizora ale filmy głupawe, za to można założyć słuchawki i posłuchać dobrej muzyki.

Buenos Aires wita nas potężną ulewą. Chyba ktoś tam u góry wylewa wiadra wody. Zmieniamy lotnisko i z dwugodzinnym opóźnieniem lądujemy w Ushuaia. Dookoła ośnieżone szczyty jeszcze w słońcu-nic tylko stać i patrzeć. A nazajutrz aż 56 km liczyła sobie nasza wycieczka rowerowa po National Park. Trochę to było męczące, ale warto było. Na drugi dzień oddajemy rowery spacerujemy po niewielkim Ushuaia, które reklamuje się jako miasto na końcu świata. Tylko dlaczego nie piszą że ceny są rodem z kosmosu. Jutro wchodzimy na jacht. Nareszcie!

10-24 lutego 2014

Rano szybka odprawa, niezbędny klar i o g.13.30 wychodzimy. Po godzinie w porywach wieje sześć oB ale płyniemy baksztagiem-duża genua i niezła jazda aż do Puerto Williams. Stajemy przy burcie legendarnego wraku Micalvi. Kilkanaście jachtów albo z, albo na Antarktydę, albo na północ kanałami. Stoimy 1,5 doby bo Chilijczycy zamknęli port - wieje za ostro, pada deszcz na zmianę z gradem. W środę wypływamy, ale wiatr wykręca i stajemy w Puerto Torro. Za 2 paczki papierosów i 2 lampki wina rybacy dali 8 królewskich krabów-uczta!

Wcześnie wychodzimy-wieje 4-5oB, ale po dwóch godzinach podmuchy do 52 węzłów i trzeba się schować w Caleta Martial bo na Hornie też nieźle dmucha.

Trasa rejsu S/Y „TARKA”.

O godzinie 06.00 pobudka i w drogę. Pogoda piękna, słońce, wiatr niezwykle łagodny bo trzy do czterech B, ale z dobrego kierunku. O godz. 11.00 LT 14 lutego jesteśmy na trawersie Hornu. mijamy Go lewą burtą. Radość ogromna, zdjęcia, gratulacje, życzenia. To co obiecaliśmy sobie 26 lat temu stało się faktem.

Z telefonu satelitarnego dzwonimy do rodzin, wszyscy szczęśliwi, gratulują nam, są też ucieszeni i spokojniejsi o nas. Jacht winduje się raz w górę, a raz w dół, bo rozkołys jest duży, tyle że nikomu to nie przeszkadza. Był też oczywiście toast dla Neptuna, a i dla nas wystarczyło. Teraz szybko do Puerto Torro i dalej do Puerto Williams odprawić się i w kanały do lodowców. W Puerto Williams na Micalvi w barze przybijamy naszą banderę(jest ich tutaj mnóstwo) gdzie piszemy i o Hornie na „Asteriasie” i teraz na „Tarce” no i to, że po 26 latach w tym samym składzie. Wielu żeglarzy czyta to i nam gratulują nazywając szczęściarzami bo jak mówią przypadek to nieczęsty.

Wpływamy do Brazo Noroeste potem „zakręt” w lewo do Brazo Sudoeste (wszystko to kanał Beagle) i stając w różnych caletach (zatoki) robimy wycieczki w góry i na lodowce. Widoki zwalają z nóg. Wszystko to nie do opisania, nie do sfotografowania i nie do opowiedzenia. Tutaj trzeba być i to zobaczyć .Teraz mamy dowód na to, że pomysł powrotu był ze wszech miar uzasadniony. Jest po prostu przepięknie. Ale też trzeba dodać, że pływanie na jachcie w kanałach to nie tylko zachwyty. Pogoda zmienia się błyskawicznie i to kilka razy w ciągu dnia. Grad, śnieg, słońce i ostry wiatr (przywiewa do 50 węzłów) nakazują bardzo uważać. 24 lutego stajemy w Ushuaia, obok stoi „Selma”. Oni płyną na Antarktydę, a my niestety kończymy.

Odlatujemy do Buenos Aires gdzie podziwiamy pokazy tanga,smakujemy różne rodzaje steków, wpadamy do gaucho na tradycyjne asado (piknik z grillem). 28 lutego w samolot i 1 marca lądujemy w Krakowie.

Jaki był ten rejs? Nie goniliśmy rekordów, nie traktowaliśmy tego jako wyczyn - zrealizowaliśmy nasze marzenie sprzed 26 lat. Atmosfera i nastroje były rewelacyjne – każdy z nas miał świadomość, że nawyki i problemy zostają na kei, bo tylko wtedy gra się razem i dla sprawy, co daje szanse na powodzenie. Jednej rzeczy tylko nie rozumiem, dlaczego średnia wieku naszej siódemki wynosi już 60 lat?

P.S: Za ten rejs otrzymaliśmy Wyróżnienie Honorowej Nagrody Rejs Roku 2014.
Opracował: Andrzej Kurzeja

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.