Płyniemy Polsko... lodowa przygoda w Arktyce!
Po momencie wytchnienia przyszedł czas na podsumowanie i krótką refleksję dotyczącą przygody Płyniemy Polsko. Wracamy więc jeszcze raz do niezwykłej podróży w mroźnej Arktyce!
Pomostem między znanym nam światem i dziką krainą lodu jest Longyearbyen, tu zaczyna się i kończy każda przygoda ze Spitsbergenem. Stolica archipelagu Svalbard w innym miejscu na świecie nawet nie pretendowałaby do miana miasta. Pierwszy etap po lądowaniu to załatwianie pozostałych formalności. Wyprawa to nie tylko zaokrętowanie i żegluga. Uprzednie mailowanie i uzyskanie pozwolenia na przebywanie na wyspie w urzędzie gubernatora, wynajęcie broni, sprawdzenie stanu technicznego jachtu oraz jego przejęcie i zakupy dla 10 osób na ponad 2 tygodnie to lista zadań wykonanych już na miejscu. Longyearbyen to jednak także cywilizacja – możliwość skorzystania z ciepłego prysznica, zasięg telefoniczny, sklepy, inni ludzie.
Po wypłynięciu te oczywiste czynności, stają się bardzo ograniczone, lub wręcz całkowicie niedostępne. W zamian Spitsbergen oferuje niezmieniony przez człowieka krajobraz – góry i lodowce, pływające kry i growlery, żwirowe osuwiska, renifery wyjadające szczątkową roślinność tundry, wieloryby przewalające cielska przez wody Oceanu Arktycznego, potężne morsy, niezidentyfikowane z nazwy ptaki, ochrzczone arktycznymi pingwinami. Spitsbergen oferuje także ciągłe zmiany pogody, średnio co pół godziny. Czasami momentalnie porywisty wiatr zmienia się w kompletną ciszę. W takich warunkach, z rzadka urozmaicanych zejściami na ląd oraz pobytami w portach 10 osób na kilkunastu metrach kwadratowych spędza kilkanaście dni w kompletnym odizolowaniu. Nieliczne odwiedzone porty też nie są zwyczajne. Najdalej wysunięta na północ, stale zamieszkana osada ludzka na świecie Ny-Alesund, czy rosyjski, a może raczej radziecki Barentsburg, z całym dobrodziejstwem inwentarza, zatrzymany w czasie głęboko w ubiegłym stuleciu. I zwieńczenie wszystkiego, Pyramiden, miasto duchów, skansen minionego systemu, wraz z symboliką, wyraźną jeszcze bardziej niż w ciągle zamieszkanym Barentsburgu. Miejsce owiane mgłą tajemnicy, absolutna gratka dla poszukiwaczy i twórców wszelkich teorii spiskowych. I lisy polarne przebiegające między opuszczonymi budynkami osady. Do tego stacja badawcza PAN w Hornsundzie i historie osób, które zdecydowały się na całoroczne życie w mroźnych warunkach, nie tylko podczas wiecznego dnia, ale także nocy polarnej. To wszystko i jeszcze więcej, w zamian za porzucenie wygód cywilizowanego świata zaoferował nam Spitsbergen. Żal tylko braku niedźwiedzia w historii naszej wyprawy, ale w takim wypadku ciągle jest po co wracać w okołobiegunowe rejony świata, a plany na przyszłość już niebawem nabiorą rozpędu i konkretnego kształtu.
Na koniec kilka liczb podsumowujących wyprawę:
1013 – liczba mil morskich pokonanych podczas rejsu
243 – liczba godzin spędzonych na morzu
81 – najdalszy stopień szerokości geograficznej, do którego udało nam się dopłynąć
4 – ilość odwiedzonych przez nas portów (+Hornsund)
1050 – ilość kilometrów dzielących Spitsbergen i Bieguna Północnego
3060 – ilość kilometrów dzielących Spitsbergen i Rybnik
0 – liczba życzliwych kolegów II oficera :)
7 – liczba dorszy złowionych i skonsumowanych przez załogę
18 – liczba dni bez zachodu słońca
Do tego niezliczona liczba lodowych elementów mijanych przez nasz jacht, zaparzonych herbat, rozegranych partii karcianych, anegdot opowiadanych przez członków wyprawy oraz żartów, głównie z II oficera.
To wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie mnóstwo życzliwych nam osób oraz instytucji, z którymi szalenie miło było nam współpracować i którym raz jeszcze kłaniamy się w pas w geście serdecznego podziękowania.