O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał

2019-12-09 18:14 Zbigniew "Butrym" Gorący

Welet, okręt sławny, któregośmy z upadku i zniszczenia ciężką pracą podnieśli, na szerokie wody w końcu wyszedł.

Jeszcze w sierpniu wrzała rozpoczęta ponad półtora roku temu praca przy remoncie Weleta. W tamtych czasach, statek powszechnie uważano za wrak i ludzie za głowy się łapali na szaleństwo Aegira. (naszej drużyny. Pisaliśmy o tym w kwietniowym numerze). Ponad ćwierć desek samego poszycia poszła do wymiany. A to nie byle jaka praca. Deskę z między desek, łączonych na zakładkę wydobyć. A ta, przepróchniała i przegniła rzadko wyjdzie w całości. Odtworzenie kształtu deski wstawianej między pozostałe, to tajemnica naszego warsztatu z niebyle jakim trudem zdobyta, wpierw przez Bosmana. To tak ku wyobrażeniu, bo brak jednak miejsca na szczegółowe opisy innych jeszcze prac przy okręcie. Ale: - Welet ma pływać!!!

Tak więc popłynęliśmy.

O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał
Autor: mat. pras. wyprawy

Zalew

Okręt wyruszył z Dobrzynia w piątek, dziewiątego dnia, miesiąca sierpień. Wisła tam w wielki zalew się rozpościera, bo tamą we Włocławku przegrodziona. Za sterem zmieniali się a to Rymspał, który zwykle niemieckie rzeki przemierza, a to Łyli mistrz dłuta i piły, a to Ziemianin, wieczny wędrowiec. A płynął wtedy jeszcze Janusz co go i Janem Nożem zwą, łucznik przesławny. Był i Mały, którzy rzemiosłem wojennym się para oraz Kleryk, historii znawca zwan również Dyziem. Wiatr sprzyjał i tak na drugi dzień byli już przy tej wielkiej tamie. Dźwig musiał ich przenieść na niższa wodę, bo śluza popsuta.

Włocławek

Wreszcie załoga chwyciła brzeg. Stało tam już mnogo innych statków rozmaitych, które zebrały się, by uczcić Dni Wisły. Był i Morągsorm pod wodzą Jarmeryka, który wikingiem para się już pięćdziesiąt lat z okładem i pierwszy okręty w Polsce zaczął budować, była Freya pood wodzą Kajmana, potężnego siłacza, który najdłuższą brodę wśród naszych wyhodował a warkocz splecioną ja nosi. I wtedy pojawiliśmy się my: Bosman biegły w budowie okrętów wikińskich, z córką Zuzią, jak również i Kraken, który kawałek swego życia na wojnach w dalekich krajach spędził oraz piszący te słowa Butrym z córką Gają. Ponadto jeszcze Sznupa, mieszaniec czarny, a mają ją za labradora

Na drugi dzień, ze splendorem wielkim pływaliśmy my i wszystkie pozostałe statki po rzece. Ku uciesze gawiedzi, przy dźwiękach muzyki, a nocą z pochodniami.

A prócz wikińskich okrętów były tam większe szkuty, galary. baty i dubasy, , którymi kiedyś spławiano Wisłą towary i transportowano wybierany z dna piasek, a także mniejsze, z których ongi ryby łowiono. Były też pychówki, lejtaki, łodygi, inaczej - nieszawki. Barwnie i urokliwie rzecz się działa. Tu tancerka nadobna na pokładzie a gra jej kapela na bębnach i innych instrumentach. Tam Dziewcząt jak kwiecia...

O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał
Autor: mat. pras. wyprawy

Wiatr był przeciwny do nurtu rzeki, więc postawiliśmy żagiel. Wiatr, około 4 stopni Beauforta. Na żaglu zrobiliśmy jeden ref. A gdy wciągnęliśmy go na maszt, wypełnił się wiatrem, jak suknia na piersi nadobnej niewiasty i poszedł. Przed nami most, a pod nim woda kłębi się na głazach. Przejście wąskie i zawiłe. Nie było lekko. Sytuacja wyglądała groźnie. Za drugim i trzecim razem poszło już lepiej.

We Włocławku dwie noce spędzamy. Gaja z Zuzią wdały się w komitywę z Januszem i trudno mu z kimkolwiek innym kontakt nawiązać. Drugiego wieczoru był nastrój na opowieści o trupolotach, wężozboczkach, ropuchach cycochach i sinych bagiennych noworodkach, które na bagnach najgroźniejsze są...

Morąg w opałach

Drugiego dnia wszystkie okręty ruszyły w dół Wisły. Cel nasz to Nieszawa. Niebo błękitne jeszcze, ale cumulusów z wolna przybywa. Ostrzeżono nas, że po drodze mamy Piekiełko, czyli wąski przełom rzeki przez kamienną rafę. A dalej wyspa piaszczysta, którą obejść trzeba inaczej niż znaki wskazują. Płyniemy. Tu i tam ciemna fala w jednym miejscu się utrzymuje. Większe, albo mniejsze rafy, o które rozpędzony bystrym nurtem stratek rozbić łatwo. Czasem ster podskoczy na głazie jakowymś. Czasem załoga musi wiosłować ile sił, by większe pole ominąć. Przed nami Piekiełko. Od brzegu do brzegu ciemna skotłowana fala. Po lewej więcej wolnego miejsca i tam przewężony nurt wpada mocno przyspieszając. Ostrym łukiem pędząca woda odbija w kierunku środka Wisły. Po fali widać w tym przejściu rzadziej rozrzucone głązy poniżej lustra wody. Trzeba się było sterem namachać... Tą przeszkodę przeszły wszyscy i wydawało się, że nic gorszego nas nie spotka. Łyli, a potem Ziemnianin dawali radę "na oku". Morągsorm i Freya były daleko przed nami, jako że wyszliśmy później. Po drodze jednak była groźna półapka.

Na rzece nie można oszczędzać oczu. Wodzi się wzrokiem a to po wodzie, to po brzegu, w którą stronę Wisła zakręca. Trzeba wypatrywać gdzie główny nurt i głęboka woda.

Patrzę. Daleko przed nami Morągsorm w poprzek nurtu stoi. - Morąg ma kłopoty – mówię. Coś z nim nie tak. A na to Łyli: - Wody ma po dulki!

Podpływamy. Wiążemy się rufą do jego dziobu. W okręcie wody po kolana. Załoga wylewa, ale skutek żaden.

O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał
Autor: mat. pras. wyprawy

- Jak wam pomóc?

- Zabierzcie ze sobą nasze rzeczy, bo nam tu zamokną.

Niebawem pojawiła się łódź ratownicza. - Zorganizujemy akcję. Ściągniemy ten okręt – mówi załoga. Niebawem pojawiły sie kolejne.

Morąg wbity na ostro ułamany konar leżącego na dnie dębowego pnia. Wyrwane i połamane z dwa długie kroki desek poszycia na szerokość łokcia. Kadłub pełen wody. Statek nie tonie bo stoi na pniu. Wcześniej Kajman z Freyą chcieli go ściągać, ale było to nie możliwe.

Załoga Jarmeryka nocowała na brzegu, okręt czekał na rzece. Na drugi dzień nurek piłą konar upiłował i Morąga uwolnił. Uprzednio jednak workami z piaskiem odgrodzona została dziurawa część kadłuba, a z pozostałych wodę potężnymi pompami pompując odholowano go do Włocławka i tam dźwigiem z wody podjęto, na wóz włożono i teraz czeka na remont w szkutni u Jarmeryka.

Piaseczek i Talibowie

Pozostała flotylla nocowała w Nieszawie, gdzie na naszą cześć wielki festyn był zorganizowany a tam jadło, napitek, muzyka i śpiew. Rano ruszyliśmy dalej, w kierunku Ciechocinka. Po drodze na dzikiej plaży się zatrzymaliśmy. I przez dzikie tereny dotarliśmy w miejsce, gdzie stara drewniana chałupa stoi,. Tam kapela grała i godnym, jadłem nas uraczono.

Dnia tego słońce świeciło i był skwar. Zrobić trzeba było dla Gai cień jakiś. Nadał się koc na wąsach achtersztagu. Dziewczynka znosi rejs dzielnie. Złapała komitywę z załogą. Zaczepia, pseudonimy wymyśla i chce by jej Kraken którego Kraksą nazwała oddał piaseczek, który kupił od niej za piaseczek a nie zapłacił. A czasami siedzi przy skrzyni bosmańskiej i coś farbkami maluje. Okręt nasz płynie dalejjj... Mielizn od metra i głazy co niekiedy. Jednak wszystko dość czytelne. Tak czy inaczej, ni chwili nie można spuszczać z oka wody, bo co chwilę coś. Udaje się omijać, chociaż czasem muszę kłaść ster bo o dno haczy i dawać "cała naprzód regatowym!", by nas całkiem na płyciznę nie zniosło. Łyli bada wiosłem głębokość na dziobie. Dopiero przy próbie dobicia do brzegu w Ciechocinku wjeżdżamy na głazy. Szczęśliwie kil mamy stalą okuty i nie płyniemy szybko. Ekipa na Welecie zgrana. Z głazów schodzimy, choć nie bez trudu. W Ciechocinku klimat podobny jak w Nieszawie. Wieczorem trunki i opowieści.

O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał
Autor: mat. pras. wyprawy

- Wpadli nam Talibowie do bazy – opowiadał Kraken, który podówczas w Afganistanie wojował. - Z dwudziestu obładowanych materiałami wybuchowymi samobójców. Musieli być czymś nafaszerowani. Nie wystarczała jedna seria z karabinu, by takiego zatrzymać...

Rano wodę z kadłuba trzeba było wylać, bo jednak troszkę nam ciekło. Wylewamy z Klerykiem. Dobry rozmówca. Sporo wie o wojnie ojczyźnianej w Rosji w 1918-20 roku; O poczynaniach naszych, podczas wojny polsko -bolszewickiej. Sporo tematów.

Pod prąd

Kierunek Osiek. Głazów coraz mniej, ale mielizny rozległe. Na jednej ktoś z naszych, bodajże Bosman wypatrzył, że długa na 80 metrów tratwa do spławu drewna stoi na mieliźnie. Tratwa z grubych na na łokieć niekiedy i długich na piętnaście kroków, sosnowych pni. Ciężkich, bo nasiąkłych wodą. Załoga morduje się, by ją zepchnąć. Podpłynęliśmy. W sukurs ruszyła nasza załoga. Jan Nóż tylko, Gaja i Ja zostaliśmy na pokładzie, by nam woda statku nie zabrała. Kraken zaś, Bosman, Ziemianin, Mały i Łyli poszli pomóc przy tratwie. W końcu flisacy zostali uwolnieni, za co odwdzięczyli nam się potem w stylu odpowiednim.

W reszcie dotarliśmy do Osieku. Tam festyn i muzyka. Goszczą nas i honorują. Jak raz, nie widziany od lat wielu pojawił się pan Techniczny, wiking, który z nami, we flocie Jarmeryka wtedy jeszcze, pływał w 1998 roku. Zostawił nam w prezencie kilka butli trunku przedniego.

Nocą ogień palimy na brzegu. Degustujemy dar pana Technicznego (ja symbolicznie). Jednak spadł deszcz i wichura silna była. Ranek jednak pogodny. Słońce wysoko na niebie było, gdyśmy dalej ruszyli.

W miejscu gdzie Drwęca do Wisły wpada stoją ruiny potężnego ongi zamku książąt mazowieckich w Złotorii. Zburzyli go ongi Krzyżacy, ale jak ich nasz król przycisnął, trzy tony złota za to musieli nam oddać. Godne zobaczenia i malownicze niezwykle miejsce. Z zamkowego muru widok na Wisłę i las nad nią rozległy.

O tym, jak to sobie Aegir na Welecie poczynał
Autor: mat. pras. wyprawy

W dalszej drodze zabraliśmy na wycieczkę do Torunia pana Technicznego i jego syna, którzy na brzegu się pojawili i do Weleta podwiozła ich nam lekka szkuta z uprzejmą załogą. Pojawiła się i Klaudia, Pani serca Rymspała, środowisko estetyczne wzbogacając nam wydatnie.

W mieście znowu parady dla ludności, a Wisła tam rwąca. Mięliśmy w użyciu sześć wioseł. Sam się dziwiłem, jakim sposobem, nocą dała radę nasza załoga trzy razy pod prąd pokonać z pół mili morskiej. Wysiłek to niesamowity. Gdy wiosłuje się pod prąd, woda jest twarda jak głaz, czasem łódź praktycznie stoi w miejscu. Ciężki wysiłek.

Od statków na wodzie gęsto, jaskrawe ognie załogi palą. Często mało co widać. Była i załoga Floty Jarmeryka i choć Morągsorma już nie mięli, na małej 8 dużych kroków długiej Mirasławie dzielnie sobie poczynali.

W końcu żeśmy na mieliźnie nieopodal się zatrzymali i można było odpocząć. Dobre miejsce, bo zaraz za nami nagle wystrzelono fajerwerki na których tle widoczni wyraźnie byliśmy co przyczyniło się naszemu i tak nie byle jakiemu splendorowi.

Nóż, sieci, dłubanka i bawoli pęcherz

Ostatniego dnia do małego portu zapłynęliśmy, a tam, jako że w rzece wody mało, płycizna, ledwośmy się od mulistego dna odpychając, do brzegu dopchali. Rano wieli dźwig wyciągnął Weleta na wóz kołowy i wrócił nam statek do domu. Myśmy zaś pojechali do Kołobrzgu. Tam trzy dni na plaży obozowali z rybakami. Łowiliśmy siecią ryby, dłubaną z pnia łodzia próbowaliśmy pływać. Ale niewprawni w tej sztuce szybko sie przewracaliśmy. To zwykle kończyło się salwami śmiechu. Lepiej nam szło w siatkówkę piłką z bawolego pęcherza i nawet zwycięstw parę odnieśliśmy. A gdy już spokojniej się robiło graliśmy w grę polegającą na rzucaniu nożem. Cośmy wieczorami robili pozostawiam wyobraźni czytających tą opowieść.

Okręty w opowieści:

Morągsorm dł 18 metrów – rekonstrukcja małego okrętu wojennego ze stanowiska Skudelev 5
Mirasława dł 8 m – mała łodź wikińska z Gislinge
Freya dł 12 m – rekonstrukcja okrętu typu karfi z Krakafyr
Welet dł 12 m – budowana na podstawie wraku z Oruni II słowiańska łódź wojenno handlowa

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.