O Darłowie, miejscowych okrutnicach i żegludze mieczówką po Bałtyku
Na stronie internetowej kpt. Jerzego Kulińskiego czytamy: Lubicie żeglarskie humoreski? Nie bardzo? No to poczytajcie taką jedną, co prawda niezbyt wysokiego lotu :-(
Dawno, dawno temu, kiedy żegluga mieczówką po Bałtyku uchodziła za czyste wariactwo (nie trudno zgadnąć, kto lansował takie opinie) - jacht "MILAGRO IV" płynął sobie z Górek do Darłowa. Moim kompanem był Gienek Ziółkowski*), który niespodziewanie porzucił udaną karierę regatowca w klasie "FD". Gienek niewątpliwie już wtedy miał nosa, jako że wkrótce okazało się, że były to ostatnie lata tej klasy przed skreśleniem z listy konkurencji olimpijskich. Krótko mówiąc - przewidział dobry moment na przekwalifikowanie się na "przyjemniaczka".
Ale do rzeczy:
Po odprawach granicznej i portowej (bez celnej bo to była tylko "krajówka"), okrążeniu Helu - raźno pożeglowalismy na zachód.
Niby po wewnętrznej stronie "P20" bo 27,5- stopowy jachcik balastowo-mieczowy tratwy jeszcze nie miał. Na ile gwałciliśmy osławioną "kreskę na wodzie" trudno ocenić, fakt jest faktem, że brzeg ginął nam z oczu. Wiatr był rześki, fala całkiem spora, piękne słońce, żeglowaliśmy dośc ostro na wiatr. Jachcik ochoczo przeskakiwał z fali na falę, czasami dośc brutalnie spadał w doliny między grzbietami. Bryzgi wody przewalały się przez pokład - co rusz docierając do kokpitu. Oczywiście zejściówka była zamknięta.
Zapytałem Gienka czy ma ochotę na gorącą herbatę. Pytanie formalnie retoryczne. Prawdę mówiąc - całkiem głupie. No więc wybrałem się do "sutereny". I tu niespodzianka: w kabinie wody do kostek. Rany Boskie - jacht tonie, a brzegu nawet nie widać. Spoko, spoko - skąd ta woda? Oby tylko nie okazało się, że kadłub pęka. Oględziny z użyciem latarki nie dają rezultatu. A więc pompa w kokpicie i wiadro z czerpakiem w ruch. Wody ubywa, czyli przeciek nie jest wielki. Wreszcie mam - woda wypływa spod sklejkowego oszalowania laminatowej skrzyni mieczowej. Nie z dołu, ale z ... góry. Już widzę - wytryskuje spod uszczelki między skrzynią, a blatem stołu. Szpryca pojawia się w momentach, kiedy jacht spada z fali. Odpadnięcie do półwiatru i napływ wody ustaje. Pomaga dociągnięcie nakrętek śrub mocujących stół. Wracam do czajnika.
Pogoda nadal szorstka, słońce pokrywają chmury - wieczorem pewnikiem będzie deszcz. Gdy nie ma słońca - morze zaczyna wyglądać zdecydowanie mniej sympatycznie. A my, jak wynika z radionamiaru - zbliżamy się do celu - czyli Darłowa.
Gienek (w kamizelce) szuka drogi do Darłowa.
W wyłaniającej się z widnokregu panoramy brzegu wychwytujemy charakterystyczne sylwety elewatorów. Przez lornetkę dostrzegamy już głowice falochronów, ale otoczone wysokim kołnierzem piany. Pamiętamy sentencję orzeczenia Izby Morskiej rozpatrujacej okoliczności zagłady jachtu "Komar" (1975) na wejściu do Darłowa: Dokonując wyboru portu schronienia kapitan jachtu powinien wszechstronnie przeanalizować panujące w danym rejonie morza warunki hydrometeorologiczne oraz prognozę pogody na najbliższy okres.
Wejscie do portu w panoramie brzegu.
Już w tamtych latach jacht "MILAGRO IV" był wyposażony w radiotelefon UKF, co stanowiło prawdziwą rzadkość. Postanowiłem zasięgnąc rady gospodarzy:
- Bosmanat portu Darłowo - prosi jacht "Milagro IV"
- jacht Milagro IV - proszę na kanał roboczy (słyszę kobiecy głos)
- Bosmanat portu Darłowo - jacht "MILAGRO IV" na wejściu do portu. Wokół głowic falochronowych i między nimi widzę spore wypiętrzenie fal - jaka rada pani Bosman?
- jacht "MILAGRO IV" - panie kapitanie - moja rada: jak pan uważa.
Głupio mi się zrobiło, ale w zasadzie głupie pytania chyba zasługują właśnie na takie odpowiedzi. No to wchodzimy. Silnik Forelle (w studzience) pracuje. Żagle przygotowane do zrzucenia w awanporcie, cumy i odbijacze klar. Rzeczywiście w wejściu prąd rzeki spotykając się z falowaniem generowanym przez NW wiatrem dostarcza nam sporo emocji. W korycie rzeki fala nie bardzo gaśnie. Most własnie otwierają. Opony nabrzeża przed Bosmanatem i GPK - nie zachęcają do zacumowania.
- Bosmanat Darłowo - jacht "MILAGRO" prosi o pozwolenie przejścia za most - zaraz po zacumowaniu przyjdę na odprawę.
- jacht "MILAGRO IV" - bez dyskusji - proszę zacumowac przed Bosmanatem.
No to cumujemy, ale z pomocą bosaków. Jachtem nosi w górę i w dół. Jest nas dwóch, obaj z poświeceniem i wysiłkiem "bronimy burty". Nic tu po jachtowych odbijaczach. Niebezpieczeństwo dostania sie pod opony - całkiem realne. Jak tu wyść do odprawy? Jest lato, na nabrzeżu pojawiają się zaciekawieni letnicy (wtedy zwani "wczasowiczami"). Wśród nich uczynni, sprawni mężczyźni. Kilku z nich, chyba ze czterech włączaję się w akcję utrzymania jachtu przy nabrzeżu, ale bez kontaktu z oponami.
Zabieram teczkę dokumentów (a trzeba ich wtedy było mieć naprawdę sporo) i idę do Bosmanatu. Pani Bosman całkiem, całkiem, tylko to spojrzenie jakieś takie rentgenowskie. Sprawdzenie papierów, wszystko gra, teraz kolej na wopików w GPK. Tam sympatyczny chorąży uśmiechem wita mnie od drzwi.
- i jak się panu nasza Krysia podoba ?
- hmm
- no bo ja tam nie mam nic przeciwko temu, aby przy takiej fali stanął pan za mostem, ale skoro Krysia ....
Most w Darłówku.
Letnicy się wykazali, doczekalismy się z nimi następnego otwarcia mostu. Popłynęliśmy w górę rzeki do miasta. Zrobiło sie ciemno, wiatr stężał, zaczął padać deszcz. Osiągnęliśmy rozwidlenie koryta rzeki i Basenu Przemysłowego. Gdzie się tu przechować? Zgodnie wybraliśmy zachodnie wysokie nabrzeże Wieprzy, jakieś 100 m przed kładką dla pieszych (kładki obecnie już nie ma). Wysokie nabrzeże zasłoniło nas przed wiatem i deszczem. Staliśmy jak u Pana Boga za piecem.
W zaciszu wnętrza jachtu zwlekliśmy z siebie mokre sztormiaki, zjedliśmy przyrządzoną na gorąco kolację, wypiliśmy po koniaczku i zapakowalismy się do wyrek. Gdy już pierwszy sen się umocnił - straszny hałas. Jakieś uderzenia w pokład. Gwałtowne wybicie ze snu nie pozwala na ocenę sytuacji. Zrywamy się, a tu kamienie lecą na pokład przy akompaniamencie kobiecego wrzasku. Gienek jest młody, przystojny, a więc to jego desygnuję do rozpoznania i pertaktacji z damą. Latarka świeci po oczach. Stojąca nad jachtem kobieta drze się, że mamy natychmiast się wynosic do diabła, grozi milicją. To strażniczka przemysłowa Bazy II darłowskiego "Kutra". Gienek próbuje mitygowac, zapewnia, że skoro świt odejdziemy. Daremny trud - "natychmiast, natychmiast, won !" Jeszcze jedna próba negocjacji - strażniczka zdejmuje z ramienia karabin i ... przeładowuje.
Nie ma rady - popędzani - na piżamy zakładamy sztormiaki i odcumowujemy. Noc ciemna jak w pysk dał, deszcz. Latarki w zębach - malutkie pagaje w rękach i przechodzimy pod wschodni brzeg Wieprzy. Tam nabrzeże skarpowe, a przed nim dalby. Po ciemku cumujemy między dalbami.
Dalby i trapiki.
Rano dostrzegamy wąziutkie kładki, a właściwie trapiki, po których można dostać się na ląd. Przy jednej z dalb cumuje malutki jachcik "Wiktoria" (typ "Miś", projekt Zbigniewa Milewskiego). Na jachcie samotny żeglarz - Mirek Włodkowski ze Słupska. To początek nowej przyjaźni. Mirek żeglował ze mną później wielokrotnie na jachcie "MILAGRO V". Niestety po kilku latach pokonała go okrutna choroba.
Wracaliśmy do Górek na skrzydłach baksztagowego wiatru. Jacht czasami podrywał się jakby do ślizgu i wtedy Gienek wspominał "Latajacego Holendra". Wyszlismy z Darłówka w porze II śniadania i do zatoczki "Neptuna" w Górkach wpadliśmy rano. Zupełnie jak byśmy zjeżdżali z Kasprowego do Murowańca. Gienka pozdrawiam.
___________________________
Jaki morał z tego opowiadanka ?
A no chyba taki, że już teraz możecie sobie wyobrazić jak wyglądałby ten świat, gdyby feministkom udało się dopiąć swego :-)))
--------------------------------------------------
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_______________________
*) Obecnie Członek Rady Armatorskiej SAJ