Nowy trend? Zimowe żagle na Balearach
Sztormowa pogoda i wiatry sięgające 10B blisko północnego brzegu Menorki, na szczęście na niezbyt rozległym obszarze, budziły powszechny respekt. W tym samym czasie na Ibizie była piękna słoneczna pogoda, a miejscowi popijali kawę w kawiarnianych ogródkach. Polecieliśmy w styczniu na Baleary, aby z pokładu jachtu samemu zobaczyć, w których z tych obrazków znajdziemy więcej prawdy. No i wytrzymać całą zimę bez żeglowania? Nie da się!
O tym, że żeglarską zimę można spędzić na Wyspach Kanaryjskich, Karaibach czy w jeszcze bardziej egzotycznych (i droższych) miejscach, wiadomo nie od dziś. My chcieliśmy sprawdzić, jak wygląda zimowe żeglowanie na Morzu Śródziemnym.
Wybór konkretnego akwenu był prosty. Jedyną wyspą, na którą w styczniu z Berlina regularnie latały tanie linie, była Majorka. Zimą średnia temperatura powietrza wynosi tam 12 stopni. Czyli – całkiem sporo! Płyniemy!
Bilety lotnicze z Berlina, kupowane z półrocznym wyprzedzeniem, kosztowały po 400 zł na osobę. Zdecydowaliśmy się na wyjazd 10-dniowy, licząc się z tym, że nie wszystkie dni spędzimy na morzu z uwagi na pogodę albo wycieczki samochodowe po wyspach. Opłata za czarter Bavarii 40 (z ogrzewaniem) na 10 dni wyniosła nieco ponad 6 tys. zł... Płyniemy we czterech.
Na lotnisku w Berlinie w zatłoczonym normalnie terminalu tanich linii Easy Jet – pustawo, ale samolot na Majorkę jest pełny. Pasażerowie w różnym wieku, sporo osób starszych.
W Palma de Mallorca
Na ulicach miasta nastrój przypominający polską wiosnę. Młodzież ubrana prawie letnio, na bulwarze sporo biegaczy, ale na chodnikach co jakiś czas widać także damy w futrach. W pobliżu katedry – dekoracje karnawałowe. Świeci się choinka. W mieście kończą się właśnie obchody Dni Świętego Sebastiana i na głównym placu ustawiona jest scena – szykuje się koncert. Część restauracji i kawiarni jest zamknięta. W innych ogródki uliczne osłonięte są plastikowymi ściankami od wiatru, wewnątrz piece gazowe i… sporo ludzi.
Rejs zaczyna się od dobrej wiadomości. Nasza Bavaria 40 jest w naprawie, w tej sytuacji proponują nam 5-kabinową Bavarię 50. We czterech będziemy mieli mnóstwo miejsca.
Obok nas na kei na dużym katamaranie mieszka starsza para. Mają kokpit osłonięty szczelnie, z wnętrza wydostają się smakowite zapachy kolacji. W marinie ostrzegają nas, że w nocy temperatura ma spaść do zera, a nawet nieco poniżej. Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Podczas całego naszego pobytu temperatura w nocy nigdy nie zeszła poniżej 7 stopni, a najczęściej utrzymywała się przez całą dobę w okolicach 10 – 12 stopni. Woda w morzu była jeszcze cieplejsza – w granicach 12 – 14 stopni. Mimo tej atrakcyjnej przecież jak na styczeń temperatury na kąpiel w morzu nie było chętnych...
W marinie i w porcie stoi mnóstwo jachtów zabezpieczonych przed zimą. Niektóre z nich obłożone są rusztowaniami albo zakryte szczelną konstrukcją plastikową – zima to przecież dobra pora na remonty. Gdzieniegdzie na pomostach anteny satelitarne albo suszące się pranie wskazuje tych, co w marinie przeczekują zimę. Wypływamy w niedzielę w południe. Choć w portach widać było setki jachtów, na morzu prawie nie ma żagli. Tylko w zatoce grupa młodzieży ćwiczy żeglarski elementarz.
Nasz pierwszy cel
...to marina Cala d’Or na wschodnim wybrzeżu wyspy. Na Majorce zimą dzień trwa około 10 godzin, słońce wschodzi około godziny 8.00, a zachodzi około 18.00. Wiemy, że skoro chcemy sporo czasu spędzić na wycieczkach samochodem po wyspach, a odwiedzić na żaglach zarówno Menorkę, jak i Ibizę, przyjdzie nam pływać, przede wszystkim, po zapadnięciu mroku. Kiedy dopływamy do mariny, wokół nas panuje głęboka ciemność, noc jest bezksiężycowa, a tor wodny nieoświetlony. Dobrze choć, że majaczące w ciemnościach kształty boi wyznaczających tor wodny są wyraźnie inne po lewej stronie i po prawej.
W marinie nie ma żywego ducha o tej porze, jednak gdy cumujemy przy pomoście, pojawia się ktoś z obsługi – przyjeżdża samochodem, widać, że teren jest monitorowany. Noc przy pomoście będzie nas kosztować 50 euro. Sporo, jak na styczeń. W przyszłości będziemy częściej korzystać z kotwicy. Restauracja w marinie jest czynna, choć zajęty jest w niej tylko jeden stolik.
Rankiem widzimy na środku mariny barkę z dźwigiem. Dwaj nurkowie wyciągają z dna potężne bloki betonowe służące do mocowania mooringów i wymieniają je na nowe. Supermarket w marinie zamknięty, ale przecież w centrum miasteczka sklepy działają. Na ulicach ludzi niewiele, dobiegają odgłosy remontów, życie toczy się w zwolnionym tempie.
Z uwagą obserwujemy prognozę pogody. Za kilka dni nad Menorką przejdzie obszar sztormowej pogody z wiatrami do 10B. Wtedy musimy być daleko stąd. Takich wrażeń nie szukamy.
Do Port Mahon
...na Menorce mamy około 60 mil. Większość trasy płyniemy na żaglach. Jest już po północy, gdy wchodzimy do zatoki. Po drodze nie widzieliśmy na morzu żadnego statku ani jachtu. Nawet rybaków. Tylko my sami. Ma to swój urok. Na kotwicowisku pusto. Jest dość ciepło – temperatura 10 stopni, ale czujemy się wyziębieni po wielu godzinach na pokładzie, płynąc w części pod wiatr.
Ranek budzi nas pięknym słońcem. Ociepliło się i jest 14 stopni. Paradujemy po pokładzie w krótkich koszulkach. Robimy sobie zdjęcia. Przez UKF-kę uzgadniamy z Mariną Mahon, że następną noc spędzimy przy pomoście, za jedyne 25 euro. Przy okazji korzystamy z nietypowej obsługi – z mariny przypływa do nas na pontonie marinero (odległość prawie 1,5 Mm!). A to uprzejmość! Robi nam zdjęcie i powoli eskortuje przez całą zatokę do mariny. Widać, że ruch turystyczny jest prawie zerowy – jesteśmy miłą rozrywką. Z boku wprawdzie, w przystani promowej, promy kursują jak zwykle, ale w marinie głęboki spokój. Węzeł sanitarny działa bez zarzutu, jest gorący prysznic, ludzi widać tylko sporadycznie.
Nadal jest ciepło, ale rozpadało się. Chwilami kropi, ale chwilami to prawdziwa ulewa. Jedziemy na wycieczkę na drugi koniec Menorki, do Ciudadelli. Po drodze, korzystając z chwilowego przejaśnienia, zajeżdżamy na wzgórze do klasztoru. Kościół jest otwarty, akustyka wspaniała. Jesteśmy sami, z boku modlitewniki po łacinie, próbujemy sił, głos pięknie się niesie. W części klasztoru jest posada, czyli hotel, także restauracja i bar, ale ta część jest zimą zamknięta na głucho. Nici z nadziei na dobrą kawę. Widoki za to wspaniałe, widoczność akurat dobra.
Zjeżdżamy jeszcze do pobliskiego miasteczka nad morzem, ale osada wygląda jak wymarła. Wrócił za to deszcz, decydujemy się więc jechać dalej. Spędzamy miłe pół dnia, włóczymy się po starej części miasta Ciudadella, zaglądamy do portu. Wieczorem znowu leje. Od jutra ma być lepiej...
Płyniemy na południe
Następnego dnia kierujemy się na południe – ku Majorce. O zmroku, u brzegu wyspy, witają nas delfiny. Morze jest już całkiem gładkie, bez żadnej fali. Niespodziewanie widzimy na powierzchni tu i ówdzie wyraźne fontanny wydychanego powietrza. Nikomu z nas nie kojarzy się to z delfinami, ale raczej z całkiem innymi, dużo większymi morskimi ssakami. Niestety, oprócz tych kilku wyraźnych fontann powietrza, nic więcej nie widać. Uznajemy to więc za nietypową oznakę obecności delfinów i płyniemy dalej. Spotkania z wielorybami na Morzu Śródziemnym zdarzają się – my sami widzieliśmy parę w okolicach Sycylii kilka lat wcześniej. Ale chyba jednak nie tym razem.
Rano próbujemy wynająć samochód – bez skutku. Wszystko pozamykane... Musimy popłynąć dalej, do następnej mariny i stamtąd zrobić wycieczkę. W klasztorach na Majorce widać jakby nieco więcej turystów niż na Menorce. Daje się nawet wypić kawę. W sklepie przy muzeum kupujemy płyty z ciekawą muzyką klasyczną lokalnych artystów. Na pożegnanie sklepikarz oferuje nam po kieliszku cytrynówki wyrabianej na miejscu. Wyjeżdżamy zadowoleni.
Kolejny odcinek rejsu to 80 mil do Ibizy. Wypływamy pod wieczór. Noc jest bezksiężycowa, ciemna, przez chwilę zacina deszcz, nawet deszcz ze śniegiem. A jest przecież około 10 stopni. Mamy półwiatr, piękna żegluga. Przez całą noc mijają nas dwa statki. Słońce jest już dość wysoko,
gdy wpływamy do kolejnego portu.
Porto de San Eulalia
...na Ibizie. W marinie cicho i sennie. Piękna słoneczna pogoda, zimowy spokój. Cumujemy przy stacji benzynowej, załatwiamy formalności, potem przy tej stacji jeszcze… jemy spokojnie śniadanie. Nikt nas nie wygania, bo nie ma ruchu. Zima... Wypożyczalnia samochodów czynna, dostajemy za 30 euro samochód na 1,5 dnia – do następnego wieczoru. Tanio...
Port Eulalia to większe miasteczko – wyraźnie żyje swoim życiem, nie tylko turystami. Na ulicy ruch, sklepy pootwierane, restauracje i kawiarnie działają.
Ibiza wita nas w styczniu drzewami obwieszonymi pomarańczami i cytrynami. Jest zielono. Na wyspie czuć lokalny folklor zarówno ten pochodzący od rodowitych mieszkańców, pamiętających czasy, gdy Ibiza była mało znaną wyspą, jak i tych, których wyspa przyciągnęła mirażem wolnego życia pełnego rozrywek. Część z nich osiadła na wyspie na stałe.
Jedziemy samochodem do Portu Ibiza, największego miasta na wyspie. Przewodnik zachwala starówkę – sprawdzamy sami: jest faktycznie pięknie! W słonecznej pogodzie i przy spokojnym morzu widoki ze wzgórza zapierają dech w piersiach. W słońcu jest około 16 stopni – wystarczająco, aby wypić kawę w kawiarnianym ogródku na zewnątrz. Większość kawiarni na starówce jest zamknięta – często na drzwiach widać kartki „przerwa urlopowa”. W przewodniku czytamy, że jedną z ulubionych rozrywek mieszkańców jest spacer z pieskiem na długiej smyczy. Faktycznie, coś w tym jest. Szczególnie oczy przyciągają widoki młodych i urodziwych Hiszpanek, ładnie ubranych, żywo dyskutujących przy kawiarnianych stolikach. Jest sobota – widać, że weekendowe życie towarzyskie toczy się w pełni, także na ulicach.
W Cala Blanca
Po południu wychodzimy w morze. Nadal morze jest spokojne, a niebo bezchmurne. Kierujemy się na zachodni cypel Majorki – to około 50 mil. Wkrótce pojawia się zachodni wiatr, 5 – 6B. Zapadają ciemności, płyniemy żwawo, wokół już jaśniej, świeci księżyc. Rzucamy kotwicę w Cala Blanca, w pobliżu Portu Andrataix. To tylko kilkanaście mil od Palma de Mallorca, w lecie panuje tu spory tłok, ale teraz jest pusto. Wieje nadal solidna szóstka, więc dla pewności rzucamy dwie kotwice, tandemowo. Dno jest piaszczyste, trzyma dobrze.
Rano kontaktujemy się z Port Andrataix, ale w marinie Club Nautico nocleg przy pomoście, bez prądu i wody, kosztuje 82 euro. Wybieramy Porto Publico, czyli port publiczny. W porcie nie ma nikogo z obsługi. Są tylko jacyś młodzi Anglicy na dwóch małych jachtach przy pomoście. Przyjmują od nas cumy na pomoście i znikają u siebie. Jest niedziela i nie udaje nam się wypożyczyć samochodu ani w miasteczku, ani nawet w Palma de Mallorca (godzina jazdy autobusem). Na Paseo Maritimo jest z dziesięć wypożyczalni, ale wszystkie zamknięte. Na niektórych jest numer telefonu i napis: „dostarczymy ci samochód w 10 minut”. Dzwonimy i okazuje się, że oferta jest ważna, ale… w poniedziałek rano!
Następny dzień to już ostatni dzień naszego rejsu. W kapitanacie nie chcą od nas żadnej opłaty. Nie nalegamy – to się nazywa gościnność! Trzy ostatnie godziny płyniemy do Palmy na silniku.
Po drodze podpływa do nas kuter rybacki i załoga krzyczy do nas coś po hiszpańsku, pokazując rękoma na pobliski większy statek. Robią też gesty, jakby kazali nam odpłynąć głębiej w morze. Nie rozumiemy, o co im chodzi, próba rozmowy przez radio też niewiele pomaga. Mówią: „kabel telefonico…” – czyżby ten inny statek kładł kabel? Może naprawiał? Ale co to za sposób informowania innych? Na wszelki wypadek opływamy wszystkich szerokim łukiem.
Zima na Balearach? Może być!
Gdy wieczorem świętujemy w tawernie pomyślny koniec rejsu, ktoś mówi: „...i nawet nic się nie wydarzyło”. To prawda: rejs właściwie bez przygód. Może to i dobrze – adrenaliny było „tak akurat”. Przepłynęliśmy 300 mil, zrobiliśmy cztery półdniowe wycieczki samochodem po wszystkich trzech głównych wyspach Balearów, nabyliśmy się na słońcu, napływaliśmy się w różnych warunkach. Deszczu było trochę podczas trzech dni. To odpowiada statystykom pogodowym: w styczniu na Majorce jest 10 dni w miesiącu z deszczem.
Dochodzimy do wniosku, że Morze Śródziemne to jedna z sensownych opcji żeglowania w styczniu w pogodzie, która przypomina letnią pogodę z Anglii, Szkocji czy na północnym Bałtyku. Więc kto wie – może wybierzemy się niedługo do Grecji zimą?
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU
Tekst: Witold Hołubowicz, zdjęcia: Jacek Żołnierkiewicz