Nowości z pokładu "Malaiki", czyli jak wygląda codzienne życie na Karaibach

2013-03-15 14:08 Paweł Motawa
_
Autor: Paweł Motawa

Otrzymaliśmy kolejną barwną relację z Karaibów nadesłaną przez Pawła Motawę, który przebywa tam od zakończenia wyścigu ARC 2012. Podobnie jak poprzednio, tak i teraz informacja okraszona została przepięknymi zdjęciami, które zamieściliśmy w Galerii.

 

Allora :)
Bez dni, bez dat, obrazki jedynie zawidziane, zasłyszane.... W słowach z Wysp... Bez kolejności... Wpadł rano James. James już bez Ownerów. Ha! Byli całe siedem dni. Szykuje teraz łódkę do przelotu do Southampton. Ownerzy wzięli do przeprowadzenia łódki firmę PYD, Professional Yacht Delivery, mimo, że zatrudniają James'a jako skippera. Ale, jak to ujął James, są bardzo mili wobec osoby, którą zatrudniają "James I can not take you to the court, if anything during sailing will go wrong, you will have three persons from PYD, and you will be Mate this time. If they breake something, they are insured, and I can take them to the court as a Company.."

Ot zasady, czyste, i miłe.

Ale nie o tym miała być mowa. Wpadł rano James zapytać, czy pamiętam takiego kota rudo-białego, z czerwono biała obrożą na szyi? No pamiętam, był na takiej łódce z para Francuzów i trojką dzieci. Każde z dzieci się różniło wzrostem o głowę, od najmniejszego szkraba, tak z 5 lat, w gore. Każde biegało po pomostach w kamizelce ratunkowej, jedno z wędką, drugie z łódką na sznurku, a trzecie z patykiem z korzenia, no i z kotem rudo białym biegającym za nimi. Taki wesoły, śmieszny kot, co to łaził dystynktywnie z podniesionym do pionu dumnie ogonem, machając nim dyskretnie z prawa na lewo, falistym ruchem. Rozglądał się dookoła, podbiegał za dzieciakami biegającymi kolejno po wszystkich lodkach z dzieciakami właśnie. Jak jechałem na rowerze z naprzeciwka, to ten kot zawsze stawał z boku pomostu, patrząc z potępieniem na prędkość roweru hałasującego po deskach, na których on tez chodził. I ten ogon pomykał dla odmiany nerwowo, poziomo z boku na bok, szybko wężowym ruchem, a jak go mijałem w końcu, to szedł dalej dystynktywnie za dzieciakami, albo na łódkę. Łaził on sobie tez naszym nadbrzeżem, gdzie są trzy kafejki obok siebie, z internetem, i małym co nie co.

I jak panstwo z lodki pili piwo internetujac, leniwie podgrzewal sie na sloncu, na trawniku, rozgladajac sie spod pol przymknietych oczu, dla odmiany od kicania po pomostach. Czasem zostawal dluzej niz oni, i po jakims czasie wedrowal sam leniwie w strone glownego pomostu, rozgladajac sie za dzieciakami, albo panstwem, a jak nie zobaczyl nikogo, to szedl na lodke, wskakujac niedbale na poklad, i zalegal w cieniu pod masztem. Zapewne oczekujac na swoja porcje rybki, albo... albo Whiskasa, choc o to Francuzow bym nie posadzal. Raczej smakowite delikatesy made in France dla kotow. Pokladowych. Mijaly dni, niepospiesznie, sloncem i chmurami plynacymi leniwie po niebie, dni juz troche dluzsze, w koncu tu tez lato idzie. Widno juz od szostej z minutami rano, zamiast siodmej z minutami, jak bylo w grudniu jeszcze niedawno, a i pozniej troche zachodzi. Kot przyzwyczail sie do roweru, i tylko usuwa sie na bok na chwile, majac niezadowolona mine, ze mu po raz kolejny tegoz dnia halasuje deskami brzeczacymi pod kolami. Zaczepia juz przyjazniejsze osoby i zawsze cos dostanie do jedzenia, głownie świeżą rybkę, jako ze sporo ludzi chodzi lub jeździ rowerami do porciku rybackiego po doradę albo tuńczyka w rożnych gatunkach. Taki juz nasz portowy, zadomowiony rudo biały kot w obróżce czerwono białej. Nawet przystaje jak sie zawola "kicikici" czy podobnie i pomacha ogonem w pionie, patrząc leniwie, co tez się od niego chce. I dalej rusza powoli, starymi juz dla niego trasami... Przyplynal tez Swan 80 stopowy, ten z Ownerem Roberto, co wyglada jak Picasso, na ktorym Jack, Aussie, jest Mate' m. Rozwiesili pranie na linkach pomiedzy sztagami, masztem i wantami, wielkie pranie kolorowe, no i z jachtu wyjechal wozek, no dla dzieci taki wozek, i tenże Roberto, co wygląda na 90 lat wyszedł z dzieciakiem i pomknął w teren, a załoga zaczęła czyścić pokład i okna... Now we know what was about " ...enyoing my wife... " wspomniał ktoś z uśmiechem siedzac na trawniku przed kafejka. Niezauważalnie, pewnego dnia, łódka Francuzów z dzieciakami znikla. A wczesniej znikly dzieciaki, ktore byly juz stalym elementem zycia pomostowego, no i wraz z nimi znikl tez kot. Juz nie trzeba bylo uwazac na kota jadac rowerem po pomoscie do spozywczego, po chleb, i rum, albo w teren odwiedzic znajomych. A taki fajny ten kot byl, zego nawet pare osob wspomnialo "...oh where is the cat?..." Aaaa... they sailed some time ago. Tak, byl takim elementem portowym, co sie go wspomina, moze dlatego, ze tak jak kot z cartoona dla dzieciakow byl, smieszny taki, wyrazisty, nie byle kot. No i dzis rano James sie zapytal, czy pamietam? Wiec wspomnialem pokrotce w paru zdaniach tego kota, co on tu nam wyprawial na pomoscie. A James mowi, ze tenze kot rudo bialy w obrozce czerwono bialej...no... ze ten kot... To jak James wracal teraz zmiasteczka, lezy trupem na poboczu drogi naszej, z portu do miasteczka... Smutne to, smutne to, strasznie smutne... pamietajac, jak lazil za dzieciakami i jak wracal sam na lodke... No i pytanie, czy odplyneli wiedzac, co sie kotu stalo, ze zginal na jezdni... Czy czekali na niego pare dni, a terminy podrozne gonily, wiec moze uznali, ze kot zbiegl byl w wyspe, szukac nowego zycia, albo i moze je juz znalazl… I nie zwazajac na lament dzieci poplyneli, bo pora na inne wyspy ruszac powolnie nadciagala, powolnie, acz nieublagalnie, wiec zbieraja sie ludzie w strone na polnoc, na poludnie, czy tez na zachod do Panamy i dalej na Pacyfik… Czy wiedzieli, i odplyneli w smutku... I szybko, zeby splakane dzieci, zapomnialy, bedac w drodze pelnej nowych wyzwan, w drodze do kolejnych wysp, nowych wrazen, ludzi, miejsc.... I moze gdzies tam, taki zagubiony kot, co zszedl z pokladu innego, sie odnajdzie i przyjdzie na poklad nowy...?

Obok lodki, z drugiej strony stoi 72 stopowy Oyster z 1997 roku, wyglada jak nowy i nazywa sie Sydney Rock. Troche mnie to zmylilo, bo myslalem, ze ma australijska bandere, w zwiazku z nazwa po prostu. Wpadlo pare dni temu, jakby wczoraj, dwoch mowiacych dziwnym akcentem zeglarzy prosto z lotniska. Tez tacy fit, zylasci, wiek nieokreslony, stan posiadania tez... To zreszta tu dziala inaczej, niz w naszym kraju... ten wyglad, a stan posiadania. Ledwie zrzucili male torby pod poklad, przebrali sie w szorty, I wychyneli do prac pokladowych. I tak pracowali do nocy poznej, i od rana wczesnego. A samolot lecial co najmniej parenascie godzin... Koniec koncow, okazalo sie ze to Szkoci, bo Owner jest Szkotem. A nazwa nazwą, po prostu. Wyglada, ze do kazdego Oystera, Halberga 62-70+ stop, dodaja w cenie Skipper' a / Mate' a... Taka dygresja mala. Jak sie okazalo, Owner placi im za dzien szykowania lodki + biletylotnicze, a ci byli z 5-6 dni i wlasnie polecieli. Polecieli, bo jak wyjasnili, Owner plywa sam z rodzina, i nie potrzebuje Mate' a, ani Skipper' a, ale za to przygotowana i czysta lodke... Czyli umyli pokład, odrdzewili nierdzewkę, wewlekli zagle - w maszt grota, a na sztagi genue i foka, zawoskowali kadłub, elementy stalowe, aluminiowe, mało tego... umyli maszt! Posługując się wiaderkiem wody wciąganym na maszt przez jednego, podczas, gdy drugi wymienial wiaderka z brudna woda na fale genuy, umyli tez likszpare! A pozniej od topu splukali calosc szlauchem o dlugosci, hmmm dlugiej!
To w koncu 28 metrow masztu… Dlugi szlauch. Wyplukali i umyli zbiorniki wody slodkiej, co jest dosc upierdliwa operacja, bo wlewa sie wode, z odpowiednia iloscia na pojemnosc zbiornikow, super stezonego kwasku cytrynowego, i po szesciu godzinach buzowania w srodku zbiornikow, trzeba to wszystko wylac, czyli pompa wody slodkiej chodzi ladnych pare godzin. Na wszystkie krany i prysznice, zeby szybciej bylo. Nastepnie nalac wody do pelna i znow odpompowac, a nastepnie nalac wody do pelna. I mozna znow pic wode ze zbiornikow. Niegotowana. W kazdym razie, po parodniowym rejsie Ownerow, wracaja obaj wynajeci i platni Mate' owie, a wraz z nimi przylatuja dwie osoby z PYD.

I jest podobnie jak w przypadku Jamesa. Ot lodka... Może dlatego te kilkunastoletnie wyglądają jak nowe, a nawet nowsze, niż na przykład niejedna prawie nowa w Polsce... Właśnie Roberto na swoim Swanie 80 wypłynął po naprawie watermaker' a. Zepsuł się w czasie żeglugi na południu, więc wrócili do Rodney, bo tu serwis jest różnych modeli. Znaczy naprawione. Pranie kolejne zwinęli. Jack sie pożegnał i poszli w morze. A na wieczor kolejnego dnia dotarl wspolczesny Oyster, taki ze 100stop. Custom built znaczy, kompozyt i carbon. A na nim para, para tak okolo czterdziestki plus. Zacumowali sprawnie. Wpadli od razu na piwo. Z lekka hippisowscy, ale tu wszyscy sa z lekka hippisowscy... I po chwili zajeli sie pucowaniem lodki. Nie mieli koszulek firmowych z nazwa lodki, wiec moze Ownerzy? A moze para pracujaca na lodce, tyle, ze do dotarcia Ownerow jeszcze chwila zostala, wiec chodza nie po sluzbowemu... W koncu kazdemu sie należy chwila luzu... Wpłynął tez jacht z Włoszką, ta co się nago kąpie na rufie. Mieli złamany maszt, popłynęli po oczekiwaniu długim na nowy, na Martynikę, gdzie miał dolecieć. Miała być wymiana. Pamiętam jak czekali na mniejszy wiatr, bo w koncu na motorze do Le Marin płynęli. No i są. Z tym samym złamanym co mieli, co znaczy, ze nowy nie dotarł... Włoszka ostatnio sprzedawała siedząc na trawie, szyte przez siebie bikini, i jakieś inne fatałaszki, siedząc w bikini, co było najlepsza reklama szytych przez nią bikini. Bo bikini na niej samej, uszyła sama.

Wpadl tez Malakai. Malakai to oddzielna historia. Malakai' a widuje prawie codziennie. I zawsze z nim gadam z pol godziny. Malakai to Rasta, co ma watertaxi i wyrabia tez wisiorki rozne. I wozi zeglarzy i turystow, tu i tam, tym water taxi, i sprzedaje te wisiory rozne. Plywa na Pidgeon Island, do Soufriere, wzdluz wybrzeza do roznych wiosek.
Malakai to przyjaciel od poczatku grudnia sprzed dwoch lat, kiedy to lodka dotarla na mete po regatach, i jakos tak sie szybko zakumplowalismy. Malakai ponagrywal rozne lokalne bandy islands' reggae na cd, jest teraz tego cala kolekcja z roznych wysp fajnej muzyki.

".. Lord said we should meet and be a friends for life..." Malakai przyniosl mi dzis wprezencie koszulke Rasta, taka nie dla turystow, tylko dla Rasta, co je jedynie Rasta nosza. Jego ojciec robil. Malakai jest filozofem, odkad zostal Rasta, poza tym nie pali, nie pije, a opowiadal, jak kiedys lecial na koce i jointach, a teraz jest nowo narodzony jako Rasta i jest clean. I tak filozofuje od rana, jak sie widzimy, zanim ruszy z turystami. Wieje wiatr silny, jak na lokalne warunki i pore roku, razy prawie dwa ile jest srednia z setek lat, czyli 30-35 wezlow zamiast 15, nawet staly pasat wariuje... "... Nature and Lord sent us today this big wind, so it' s time to rest. Nature says "Rest Man. I will blow today, that people should rest, instead go to sea...." Proste, nieprawdaz. I takoz opowiada codzien, gdzie byl, z kim byl, co opowiadal turystom i co oni na to... I co Lord dzis mowil tez mowi... No i przyniosl te koszulke, powiedzial "you work a lot at your boat, and your boat will love you, because you take care about her... you will sail safe and we, here on the Island, will see you back soon, at the end of this year..."

Roberto, nie mylic z Roberto, tym Ownerem Swan' a 80 stop, Roberto sie wita codziennie, jak przejezdzam kolo Eleny... A Elena, Włoszka, ma tu kafejkę w porcie, i przed Świętami 2011 ściągnęła go tu, i otworzyła pizzerie. Pizza Chef Roberto... W końcu na wyspach powinna byc ryba, ryba w knajpkach, a nie pizzeria, ale widac zapotrzebowanie bialasow jest inne.... Wiec Roberto jest wielkim sukcesem Eleny, i naprawde pizze robi niewiarygodna, ale ja... Ja wole tune wydawana przez mnie z pokladowego piekarnika, z ryzem, z owocami, korzeniami, w roznych wariantach marynat owocowo korzennych, a jak nie tune, to dorade...
W kazdym razie, tuna pokladowa ma juz swoich wiernych fanow na Wyspie.

Tyleż na dziś.....
PS - Gdyby ktoś przepis zechciał, toż tylko tuna powinna być świeża, tuna yellow tail, tuna czerwona, dorada mała z pół metra, z której dzwonki, jak z tuny trzeba przyciąć....
Mamy poniekąd:

- dzwonki tuny umyte, oczyszczone, odsaczone z krwi
- greifruty z Dominiki najlepiej
- limony lokalne lub cytryny dla wariantu
- wyciskamy sok z powyzszych w wariancie wybranym
- siekamy lub kroimy na plasterki czosnek sporo
- kroimy lub siekamy na krazki miniaturowe papryczki zolte, pomaranczowe, czerwone, zielone, srednio, lekko i mocno ostre, ilosc wg uznania
- troche kory z cynamonu,
- curry na przyklad kolor dowolny, raz bylo zielone, raz zolte,
- albo raz byly korzenie rozne aromatyczne z afryki poludniowej,
- moga byc lokalne z targu,
- z powyzszych robimy marynate, na oliwie i soku z kombinacji grejfrut, limony / cytryny dorzucajac posiekane powyzsze + korzenie i przyprawy / warianty/ ,
- i dzwonka zalewamy calkiem ponad na jakies 3-4 h przed piecem,
- do ryzu siekamy te same papryczki kolorowe, i dodatkowo papaje, mango i dodamy kokosa miazsz posiekany na przyklad,
- ryz w fazie ostatniej dochodzenia do sypkiego mieszamy w garze z siekanka owocowo-papryczkowo-kokosowa, co by dochodził nasiąkając sokami
- a dzwonka do brytfanki na oliwe, zalewamy marynata, i aby jeno siekanka leżała na dzwonkach, a marynaty i oliwy prawie na wysokość dzwonka było w brytfannie,
- do rozgrzanego piekarnika na 10-15 minut, w zależności od wydajności piekarnika, jachtowy dłużej, domowy krócej,
- dzwonka mozna stestowac podjadajac widelcem ze srodka dzwonka,
- jak miekki, aromatyczny, soczysty, upieczony to luuu z pieca na talerze, ryzyk do tego , sosem obficie to polać i very delicious food, bestfood, what a fish you did......
jakoż potwierdzają uczestnicy wielonarodowi obiadów kokpitowych w soboty, oraz dni nieparzyste bez piątku...
amen


 

Nową galerię zdjęć autorstwa Pawła Motawy można zobaczyć TUTAJ

Galerię, w której zebraliśmy zdjęcia z Karaibów z dwóch poprzednich relacji Pawła Motawy, można zobaczyć TUTAJ

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.